Chcesz je wyrzucić, ale nie możesz. Dlaczego tak ciężko pozbyć się starych książek?
Michał Mańkowski
29 stycznia 2013, 19:00·10 minut czytania
Publikacja artykułu: 29 stycznia 2013, 19:00
Ma je praktycznie każdy. Jedni kilka, drudzy kilkanaście, a jeszcze inni liczą je w dziesiątkach, setkach, a nawet tysiącach. O czym mowa? O książkach zalegających w niemal każdym domu. Czytamy i odkładamy je na półkę, gdzie następnie leżą przez najbliższe lata. Czasami po przeczytaną pozycję sięgniemy ponownie, czasami komuś pożyczymy, ale koniec końców sterta nie maleje. Rośnie. Niepotrzebne rzeczy zazwyczaj wyrzucamy, ale w przypadku książek wybór nie jest już tak oczywisty. Jest w nich coś takiego, co po prostu nie pozwala oddać ich na makulaturę. Takie rozstania nie są łatwe.
Reklama.
Nigdy książki nie wyrzuciłem, choć okazji i chęci miałem naprawdę sporo. Kilka przeprowadzek i notoryczny brak miejsca na półkach. Nie wszystkie były moje ("spadek" po rodzinie), niektórych nawet nie miałem zamiaru czytać, ale zawsze coś powstrzymywało mnie przed najzwyklejszym wywaleniem ich do śmieci. Wiele razy kończyło się za to spakowaniem ich w karton i wyniesieniem do piwnicy. Ewentualnie schowaniem gdzieś na samym dnie szafy. O pozbyciu się nowszych tytułów nie było nawet mowy. Do śmietnika ani na makulaturę nie trafiła żadna. A dobrze wiem, że po zdecydowaną większość z nich nigdy w życiu nie sięgnę.
Wyrzucać, czy nie wyrzucać
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że z podobnym problemem zmierzył się każdy. Wystarczy wstukać w Google hasło "co zrobić ze starymi książkami" i od razu wyskakują dziesiątki tematów, for i dylematów na ten temat. Niepotrzebne rzeczy z domu zazwyczaj wyrzucamy, ale z książkami nie jest tak łatwo, mimo że to przecież tylko kawał papieru. Bierzemy je z półki z wiadomym zamiarem. Już mamy wyrzucać, ale następuje ta chwila, nie wiadomo jakiej refleksji – "Przecież to książka, nie wypada" lub "a może jeszcze się przyda". I po chwili wszystko wraca na miejsce.
Oczywiście znajdą się takie osoby, które bez żadnych skrupułów wywalą te zbędne kilogramy na śmietnik lub makulaturę. – Ja książki wywalam bez ceregieli, ale niektórych moich znajomych to oburza, bo uważają że książka jest jak chleb i nie może trafić do kosza – dziwi się jeden z moich znajomych, gdy usłyszał o czym piszę. Gabriela, jedna z użytkowniczek forumksiazki.pl chwali się, że niedawno oddała książki na makulaturę.
– Było ich dosyć dużo, ale nie żałuję. Były to kryminały, których nikt nie czyta. Leżały na strychu i zajmowały miejsce. Wtedy w szkole była zbiórka śmieci, no i mam trzecie miejsce – pisze. Niemniej jednak zdecydowanie przeważają ci, którzy mają przed tym spore opory. – Na makulaturę? Nigdy. Prędzej oddam do biblioteki, lub sprzedam komuś – odpowiadali jej internauci.
Książka, jak chleb
Można odnieść wrażenie, że z książkami jest nie tylko jak z chlebem, ale podobnie jak ze świętymi obrazkami lub wielkanocnymi palmami – nie zwykło się ich wyrzucać, ale w ostateczności, co najwyżej palić. O wyjątkowym znaczeniu i magii książek wspomniał nawet Jarosław Kaczyński podczas pogrzebu swojej mamy.
– Kiedy wyraźnie uświadomiła sobie, że odchodzi kazała mi zabrać swoje książki i odwieźć do domu. Przez cały życie książki miały dla niej ogromne znaczenie – mówił prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Mikołaj Marszycki, bloger naTemat, który jest – jak sam o sobie mówi – opętany przez literaturę, przyznaje, że nie wyobraża sobie wyrzucenia książki. – Ja to w tej kwestii jestem w ogóle dość ortodoksyjny. Książki niechętnie nawet pożyczam, więc tym bardziej nie ma mowy, że ją wyrzucić czy sprzedać. Ja książki gromadzę – mówi nam bloger i dziennikarz, który przyznaje, że nie wyobraża sobie pozbywania się książek w jakikolwiek sposób.
– Zwłaszcza takich, które są dobre, zresztą podobnie jest nawet z tymi, które nie są. Musiałaby być naprawdę beznadziejna, żebym się jej pozbył, co mi się jeszcze nie zdarzyło. Książki to tacy przyjaciele, które stoją sobie na półeczce i czekają, żeby któregoś dnia je wyciągnąć – tłumaczy Marszycki, który sam w domu ma okoły półtora tysiąca książek, a kolejne cztery tysiące czekają w domu rodzinnym. – Wszystkich oczywiście nie przeczytałem. Z takimi maniakami jak ja, jest tak, że książki kupują nie na dziś, ale na kiedyś. A to kiedyś może być jutro, za miesiąc, za rok, ale może też nie nadejść nigdy – mówi z rozbawieniem.
Skąd ten strach?
Skąd ten, wręcz mityczny stosunek człowieka do literatury? – Często to kwestia szacunku do książki i sentymentu. Zwłaszcza do tych starszych tytułów, które mamy po kimś z rodziny. Takich tym bardziej nie wypada się pozbywać. Ja np. w tym momencie stoję przed półką i mam tutaj "Drogi do wolności", które dostałem ileś lat temu od ojca. Z taką książką jest już jakiś związek emocjonalny i nie ma opcji, żeby się jej pozbywać – dodaje.
Zrozumieć fenomen (nie)wyrzucania książek próbowała też Antonina Kostrzewa na łamach serwisu Coolturka. – Mają swoją duszę i chcą być czytane wiele razy. Sami nawet nie wiemy, jakie skarby czasem trzymamy wśród naszych zapomnianych pozycji – czytamy. Jej zdaniem powodów takiego podejścia do książek należy szukać jeszcze z czasów przed wynalezieniem maszyny Gutenberga.
Z nadmiarem książek mierzy się także prozaik, poeta, a także nasz bloger Jacek Dehnel. Skontaktowaliśmy się z nim i okazuje się, że dokładnie temu tematowi poświęcił jeden z rozdziałów swojej nowej książki "Młodszy księgowy", która ukaże się w lutym. Specjalnie na potrzeby artykułu podzielił się z nami jej fragmentami.
Jeden za jeden
W jego przypadku to właśnie na książki najbardziej rozciąga się tabu wyrzucania rzeczy z domu. Dehnel przyznaje, że lekką ręką pozbywa się gazet, ale już ciężej jest z kolorowymi tygodnikami i broszurami krajoznawczymi. A wyrzucenie książki? Całkowicie go paraliżuje. To, w połączeniu z faktem, że z racji wykonywanego zawodu dostaje coraz to nowe pozycje, skutkuje tym, iż resztki wolnego miejsca zajmują kolejne tytuły: od wydawnictw, od innych autorów, od czytelników itd...
– Zastanawiam się nad wprowadzeniem żelaznej zasady: każda nowa książka na półce to jedna książka do oddania albo wystawienia na Allegro. (...) Ledwie kupiłem, już z żalem odkładam coś na stosik: „państwu już dziękujemy”. A równocześnie wiem przecież, że na nasze półki płyną stałym strumieniem zupełnie nieproszeni goście – pisze Jacek Dehnel w "Młodszym księgowym".
Skąd ten strach przed pozbywaniem się książek? Jacek Dehnel definiuje go jako szantaż emocjonalny. – To jakiś ogólny, bliżej nieokreślony lęk przed Matką Kulturą, której poleją się zaraz łzy czyste, rzęsiste, jeśli plik zadrukowanego papieru trafi do kosza – czytamy fragment książki.
Co zrobić ze starą książką?
Co w takim razie razie pozostaje osobom, które mają dość półek zapchanych zakurzonymi książkami, ale nie mogą odważyć się ich wyrzucić? Wbrew pozorom możliwości jest sporo. Mikołaj Marszycki uważa, że jeżeli już ktoś decyduje się na pozbycie książek to nie powinno być mowy o wyrzucaniu do śmietnika czy na makulaturę. – Nie ma takiej opcji. Zawsze możemy puścić ją w dalszy obieg np. poprzez znajomych, wystawić na aukcji w internecie lub oddać do antykwariatu – wylicza. Autorka wspomnianego artykułu na Coolturka uważa podobnie. – Z pewnością nie wyrzucać, ani nie oddawać na makulaturę, jak zwykłe gazety. Książki to coś więcej – pisała.
Rozwiązaniem wymagającym najmniej zachodu jest podrzucenie ich swoim znajomym. Wiadomo jednak, że tu nie zawsze trafimy w czyjeś gusta. Jeżeli się nie uda warto ogłosić się w internecie, gdzie możemy oddać je za darmo lub wystawić na aukcji internetowej.
Jacek Dehnel ma nieco inny sposób. Co jakiś czas wrzuca na Facebooka lub zaprzyjaźniony portal poetycki informację, że "odda książki, z którymi nie chce już mieszkać". Stosuje tam mały haczyk, bo do całego stosu dorzuca jeden "literacki rodzynek", który ma zachęcić do wzięcia całego kompletu.
A może antykwariat?
Decyzja o pozbyciu się książki wiąże się zazwyczaj z tym, że jest uzbierało się ich całkiem sporo. Można je liczyć nie na sztuki, a kartony i kilogramy. Wtedy warto pomyśleć o wizycie w antykwariacie. Czasami zdarza się nawet, że to pracownik antykwariatu przyjeżdża i odbiera je od nas. Ci bardziej zdesperowani oddadzą je za darmo, ale zazwyczaj możemy je po prostu do antykwariatu odsprzedać.
– Codziennie dostajemy kilka maili od osób, które chcą pozbyć się książek. Od kilku lat daje się zauważyć tendencję zwyżkową – mówi Angelika Krzysztofiak z antykwariatu Tezeusz, która wyjaśnia, że ludzie przychodzą zarówno z nowymi publikacjami, jak i literackimi antykami. – Najczęstszym powodem są przeprowadzki, wtedy ludzie dopiero zdają sobie sprawę, jak dużo książek mają u siebie w domu. Zdarzają się też osoby, które wyjeżdżają za granicę i chcą pozbyć się zalegającej w mieszkaniu literatury – tłumaczy i jednocześnie przyznaje, że często ludzie mówią wprost, że nie mają co zrobić z książkami i chcą mięć je z głowy.
– Przyznają, że musieliby oddać je na makulaturę, a tego zrobić nie mogą. Nie ma wielu alternatyw poza wyrzuceniem, więc zgłaszają się do antykwariatu. Ludzie mają opory przed porzucaniem książek głównie z powodów sentymentalnych – słyszymy. Jednak trzeba pamiętać, że antykwariaty nie skupują wszystkiego "jak leci". Oprócz stanu technicznego warto zaplusować przede wszystkim treścią.
– Selekcjonujemy książki przed zakupem. My skupiamy się głównie na pozycjach humanistycznych, ale to zależy od antykwariatu – kończy.
Innym się przyda
Z nowej dostawy książek zawsze ucieszą się także biblioteki. Warto mieć jednak czasami spojrzeć krytycznym okiem na przekazywane egzemplarze. Jacek Dehnel w "Młodszym Księgowym" zauważa, że biblioteki przecież też mają ograniczone magazyny. Tutaj z pomocną dłonią wychodzą organizatorzy krakowskich Targów Książki. Wszyscy chętni mogą zostawić te, których już nie potrzebują, a w zamian dostać rabat u wystawców na nowe, albo wybranego e-booka. Do tej pory dzięki akcji małopolskie biblioteki wzbogaciły się łącznie o piętnaście tysięcy tytułów.
Ciekawym wyjściem wydaje się być także popularny bookcrossing, który polega na darmowym przekazywaniu książek poprzez zostawianie ich w specjalnie oznaczonych miejscach dostępnych publicznie. Wszystko po to, by ktoś mógł je wziąć, przeczytać, a potem zostawić w tym samym lub innym bookcrossing'owym miejscu. Do tej pory "uwolniono" ponad 160 tysięcy książek. Listę oficjalnych i nieoficjalnych punktów znajdziesz tutaj.
Natomiast w Gdańsku zdecydowano się na nietypową odmianę bookcross'ingu. Do każdego z 35 najnowocześniejszych tramwajów trafiły specjalne siatki wypełnione książkami. Taki rodzaj biblioteki w komunikacji miejskiej, z której pasażerowie mogą skorzystać w długiej trasie, czy wówczas, gdy tramwaj utknie w korku – ot taki sposób na zwiększenie czytelnictwa. Niestety już po tygodniu książki z siatek poznikały...
Reklama.
– Przy ostatnich generalnych porządkach znalazło się u mnie w domu trochę książek, których nikt już nie chce, w większości są to książki kulinarne. Nie mam pojęcia co z nimi zrobi, nie potrzebuje ich, a tak jakoś głupio wyrzucić.
– Ja się właśnie zastanawiam. Mam cały karton w piwnicy starych książek, których już nikt nie czyta. Cena w skupie niziutka, ale jak maja je mole zjeść? Czy może jednak warto zachować "starocia", bo każda książka może się kiedyś przydać?
– Pudła mnie przytłoczyły. Jakieś dzikie ilości metrów bieżących książek, bo już trudno mi je inaczej przeliczać. (…). Co robicie z takimi książkami, co do których wiadomo, że nikt ich pewnie już nawet nie otworzy? Przy czym prędzej mi ręka uschnie, niż te nieszczęsne roczniki wywalę na śmietnik, no nie potrafiłabym. CZYTAJ WIĘCEJ
dwa wpisy z forumksiazki.pl oraz babiniec-cafe.pl
Antonina Kostrzewa
Kiedy to przepisanie kolejnej książki trwało tygodniami czy miesiącami, a nie każdy mógł sobie pozwolić na taki wydatek. W późniejszych czasach, gdy druk się upowszechnił i książki stały się bardziej dostępne i tańsze , to nadal pozostało w nas przyzwyczajenie, że należy je szanować i przechowywać dla następnych pokoleń. Nawet teraz, gdy rozwój techniki pozwala nam na wielomilionowe wydruki. CZYTAJ WIĘCEJ
źródłó: coolturka.com.pl
Niechże ten, który się zgłosi i zostanie obdarowany, zadecyduje sam; niech to on podejmie tę gorszącą decyzję i ciśnie do kosza „Strofy o grodzie nad Słupią” czy tomik „Demony i święci, czyli czarna rapsodia duszy”. Ale w gruncie rzeczy wiem, że to tylko hipokryzja, a nie wyjście honorowe. I kiedyś stanę na Sądzie Ostatecznym przed Matką Kulturą, która przytłoczy mnie całkowicie poczuciem winy, wypominając mi każdą z tych książek, co do jednej. A wszystkie one staną przede mną i będą patrzyły wielkimi, głodnymi oczami. Z wyrzutem.