O. Aleksander Jacyniak podczas mszy w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej zasugerował, że operator TVN Krzysztof Knyż zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, bo nagrał niewygodne materiały z 10.04.2010. Jako materiałem źródłowym prawdopodobnie posłużył się listą, która od miesięcy krąży po prawicowych blogach. Problem w tym, że Knyż nie mógł być w Smoleńsku, bo w tym czasie leczył się z zapalenia płuc. O sytuacji rozmawiam z Pawłem Płuską, reporterem, który pracował z Knyżem.
"Lista ofiar seryjnego samobójcy" to dokument popularny w prawicowej blogosferze. Wymienionych jest w nim kilkanaście osób, które miały dotrzeć do informacji o okolicznościach katastrofy smoleńskiej, a następnie zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Lista jeszcze niedawno była anonimową informacją z forów. Niedawno nabrała jednak nowego znaczenia. W homilii podczas mszy w intencji ofiar tragedii użył jej jezuita o. Aleksander Jacyniak. Podczas mszy transmitowanej na antenach Radia Maryja i Telewizji Trwam odwołał się do kilku nazwisk.
Wymienił między innymi Krzysztofa Knyża, operatora TVN, o którym powiedział: "Był moskiewskim operatorem kamery "Faktów" TVN. Według dostępnych informacji był jednym z pierwszych reporterów, którym udało się przybyć na miejsce tragedii, zanim rosyjskie siły specjalne zmusiły ich do opuszczenia terenu. Nagrywane przez niego materiały telewizyjne powiązane z katastrofą – zniknęły. Czy były one prawdziwą przyczyną jego śmierci?".
Słowa jezuity poruszyły przyjaciół Krzysztofa Knyża, którzy o okolicznościach jego śmierci wiedzą zdecydowanie więcej. O tym, co naprawdę stało się z operatorem w ich imieniu opowiedział mi Paweł Płuska, dziennikarz TVN, który z Knyżem pracował, a sam 10 kwietnia był w Moskwie.
Wiem, że dość ostro zareagowałeś na kazanie o. Jacyniaka. Dlaczego?
Paweł Płuska: Już od dawna widziałem w internecie teksty, w których pojawiało się nazwisko Krzyśka. Widziałem, że ciągle gdzieś się przewija. Ale bardzo trudno jest się odnosić do Demotywatorów albo komentarzy na prawicowych portalach. A tu nagle tej absurdalnej listy użył bardzo konkretny człowiek, w bardzo konkretnych okolicznościach. Chcę zaprotestować przeciwko angażowaniu tragedii Krzyśka w katastrofę smoleńską.
Jak to było naprawdę?
Wszystko zaczęło się w styczniu 2010, przed wyborami na Ukrainie. Miałem jechać je relacjonować, ale 19 stycznia mam urodziny. To była moja czterdziestka, więc wolałem zostać w domu z rodziną i przyjaciółmi. Pojechała więc ekipa TVN mieszkająca w Moskwie: Andrzej Zaucha i Krzysiek Knyż. Miałem zresztą później z tego powodu wyrzuty sumienia.
Coś się stało?
Krzysiek potwornie się przeziębił. Kasłał i kasłał, ale na początku wszyscy bagatelizowali sprawę, bo raz, że to był facet, który strasznie dużo palił, a dwa, że był otyły, więc to mogły być też dolegliwości związane z tym. Ale kiedy Andrzej i Krzysiek wrócili do Moskwy, dziewczyna Krzyśka wysłała go do lekarza.
Co się okazało?
Zapalenie płuc. Krzysiek wylądował w szpitalu, ale po jakimś czasie wypisał się na własne żądanie. Nie wiem, jakie były powody, pewnie po prostu poczuł się lepiej. Ale trafił tam z powrotem, bo jego zdrowie zdecydowanie się pogorszyło. Zaczęły się dziać ciężkie historie – zapalenie płuc było bardzo zaawansowane, Krzysiek trafił pod kroplówkę, zaraz potem zaczął mieć problemy z sercem, innymi narządami. Do zapalenia płuc doszła sepsa. Facet, którego znałem jako silnego gościa powoli tracił kontakt z rzeczywistością.
Kiedy w kwietniu lecieliśmy z Leszkiem Trzcińskim robić wizytę Tuska w Katyniu, wiozłem dla Krzyśka całą torbę pampersów, środków higieny. Oczywiście w Rosji można było to kupić, ale to wszystko dawała rodzina, przyjaciele. Chcieliśmy go nawet odwiedzić w szpitalu, ale Tania (dziewczyna Krzyśka) mówiła, że nie ma sensu, bo pacjenta może widzieć jedna osoba dziennie, a on i tak nie będzie w stanie porozmawiać.
Zaraz, zaraz. Przecież według wersji krążącej w internecie, był w Smoleńsku i nakręcił jakiś unikatowy materiał. Takie sugestie przedstawił też o. Jacyniak.
Bzdura! Zanim Tusk, Kaczyński i Putin lecieli do Katynia, on już leżał w szpitalu.
To skąd te informacje?
Bo zmarł. Ludzie sobie pewnie połączyli kilka faktów. Tam w Katyniu był Wiktor Bater, który co prawda dla TVN nie pracował od kilku lat, ale kiedy jeszcze był w firmie, to jeździł z Knyżem jako operatorem. Więc dla kogoś mogło być jasne, że jak jest Bater, to jest i Knyż. A skoro Knyż zmarł…
To pewnie nagrał coś wartościowego.
Ale nie ma takiej możliwości. W czasie uroczystości leżał w szpitalu w Moskwie. Nie wiem nawet, czy był przytomny, kiedy to wszystko się działo.
Pod koniec kwietnia zapadła decyzja, że Krzyśka trzeba przewieźć do Polski do szpitala. Firma zapłaciła za transport lotniczy, położyli go warszawskim szpitalu na Banacha, ale lekarze nie byli mu w stanie już pomóc. Myśmy go wtedy odwiedzali, sam próbowałem z nim rozmawiać, ale w odpowiedzi już tylko patrzył. Jak ktoś mówi, że Krzysiek był w Smoleńsku, widział jakieś rzeczy, które mogą wpłynąć na wyjaśnienie katastrofy i że został zamordowany, to niech go piekło pochłonie.
Dlaczego TVN nie wydała oficjalnego komunikatu?
Może nikomu nie wpadło to do głowy? Zresztą, jeśli zaczynasz odnosić się do idiotyzmów, polemizować z nimi, to w pewnym sensie legalizujesz je. Do tej pory nie było z kim rozmawiać, wyssana z palucha lista krążyła po sieci. Nie było nikogo, kto by się pod nią podpisał. Ta sytuacja jest inna, bo nazwiskami posługiwał się publicznie ksiądz. Tego już nie można przemilczeć. Krzyśka nie było w Smoleńsku, ani Katyniu. O czym on mówił? Dlaczego nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić fakty?
Najgorsze jest to, że nikt nie myśli o rodzinie Krzyśka, o tym, co ci ludzie czują, co przeżywają. Przecież oni to wszystko czytają, przeżywają. Tania nawet w Rosji ma przecież dostęp do polskich mediów.
---
Próbowałam skontaktować się dziś z o. Aleksandrem Jacyniakiem. W krótkiej rozmowie powidział, że nie pamięta, z jakich dokumentów korzystał, układając kazanie i poprosił o telefon późnym wieczorem.