Wystarczy, że spadnie deszcz, a na polskich drogach samochody zwalniają do 20 kilometrów na godzinę. Nagle brawurowi na co dzień kierowcy zaczynają wyjątkowo mocno dbać o bezpieczeństwo na drogach. Można docenić to, że nie chcą spowodować wypadku, jednak w czasie deszczu nie trzeba jechać aż tak wolno. Problem w tym, że nasi mistrzowie kierownicy jeździć inaczej nie potrafią.
Jeżdżąc po polskich drogach można odnieść wrażenie, że bierzemy udział w jednym wielkim wyścigu. Kierowcy siedzą na ogonie samochodu przed nimi, nie pozwalając mu się oddalić na choćby kilka metrów. Wszyscy pędzą, a ograniczenia prędkości służą tylko informowaniu nas o tym, że rząd nie wybudował w tym miejscu autostrady. Ale co tam, trwa wyścig, a tylko pierwsi wygrywają. Jest jednak pewien moment, w którym większość zwalnia. I wcale nie chodzi o niebezpieczny zakręt, ale o... pogodę. A dokładniej o deszcz.
W tzw. normalnych warunkach atmosferycznych (czytaj - słońce) za taką jazdę (czyt. 20km/h) zostaliby nazwani w dość nieparlamentarny sposób. Ba, sami pewnie, by tak o sobie nawzajem mówili. Wystarczy, że popada i każdy rozumie, że to "bezpieczna jazda". Niestety, jest pewna różnica między bezpieczną a ślamazarną.
Tymczasem jest kraj w Europie, gdzie deszcz pada częściej niż często. I tam takich problemów nie ma. Na dodatek kraj ten ma mniejszą powierzchnię i więcej zarejestrowanych samochodów. Mowa o Wielkiej Brytanii, gdzie uczą się jeździć samochodem, a nie bezbłędnie przejeżdżać trasę egzaminacyjną i wkuwać na pamięć setki testów.
Brytyjska szkoła jazdy
Brytyjczycy od samego początku uczą się bezpiecznej jazdy. Jednak nie uczą ich tego wyłącznie instruktorzy, którym zależy na stuprocentowej zdawalności. Adepci sztuki prowadzenia aut mogą swoje umiejętności szlifować w obecności doświadczonego kierowcy np. z rodziny. Natomiast sam egzamin ma na celu ocenienie, czy kierowca będzie bezpiecznie prowadził samochód, a nie czy wykuł na pamięć trasę egzaminacyjną. Dzięki temu, kiedy spadnie deszcz nie zwalniają, bo dobrze wiedzą, jak się w takich warunkach zachować.
Wiadomo, że w trakcie deszczu droga hamowania się zwiększa. Dlatego wystarczy zrobić większy odstęp od samochodu przed nami, by można było swobodnie jechać 50km/h. Tymczasem nasze pokolenie kierowców zamiast zwiększyć odległość od samochodu, zmniejsza prędkość. To chyba dlatego, że nie chcą zostawić miejsca na to, by ktoś inny wskoczył przed nich. Dosłownie jak na wyścigach.
Może i rzeczywiście Brytyjczycy jawią przy tym jako flegmatycy. Zwłaszcza w oczach naszych rajdowców. Jednak, kiedy spadnie deszcz, to radzą sobie o niebo lepiej. Nie zmieniają gwałtownie prędkości, a "kilka kropel" nie oznacza, że cała droga stoi.
Jednak winni tej gorszej od Brytyjczyków jazdy deszczowej nie są kierowcy. U nas obowiązuje akademicka zasada „3Z”, czyli zakuj, zdaj, zapomnij. Każdy zapamiętuje ile należy wykonać obrotów kierownicą podczas parkowania tyłem itd. itp. Bezpieczną odległość trzymamy tylko po to, by nie oblać egzaminu. Kierunkowskazy włączamy wcześniej tylko po to, by egzaminator się nie przyczepił.
Kierowcy w Wielkiej Brytanii zdają sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na nich spoczywa. Kiedy dostają prawo jazdy, często słyszą, że otrzymali licencję na prowadzenia maszyny do zabijania. Takie coś uświadamia im, że nie wystarczy dodać gazu, czy zahamować. Brytyjski system nauki jazdy powoduje, że łatwiej jest zdać egzamin, a młody kierowca jest lepiej przystosowany do samodzielnej jazdy.
Szkoła piratów
Natomiast u nas w wyniku prostych błędów w nauce doprowadza się do tego, że co roku z ośrodków egzaminacyjnych wychodzą dziesiątki piratów drogowych. Co z tego, że jest wielu dobrych kierowców, skoro przewyższa ich liczba tych z ułańską fantazją. Przyzwyczajeni do tego, że muszą wszędzie pędzić nagle w trakcie opadów szybko odczuwają, że pogorszyła się przyczepność ich kół. W obawie przed wypadkiem minimalizują ryzyko wypadku i zwalniają. Innych spotykamy na poboczu obok rozbitego auta.
Nie ma nic złego w bezpiecznej jeździe, jednak trzeba to robić z głową. W deszczu da się jechać szybciej. Tylko weź to wytłumacz tym, którzy jadą właśnie 20km/h.