Choć twierdzi, że chce być "zwykłym księdzem na parafii", daleko mu do szablonowego proboszcza. Ks. Jakub Bartczak, prawdopodobnie najlepszy raper wśród polskich księży i jedyny ksiądz wśród polskich raperów, opowiada nam o prawdziwym hip-hopie, swojej drodze do Boga i premierze płyty.
Ks. Jakub Bartczak ma 32 lata i jest wikariuszem we wrocławskiej parafii św. Elżbiety. Święcenia przyjął 6 lat temu, a wcześniej zajmował się rapem. Rok temu stwierdził, że nie zamierza porzucać pasji do muzyki. Wkrótce wydaje płytę, na której znaleźć można 14 utworów o życiu, Bogu, Kościele.
Mija rok od kiedy na YouTube został wrzucony utwór “Pismo Święte”, a o księdzu zrobiło się głośno. Pojawiły się media, wywiady i spory rozgłos. Czy to wszystko zmieniło jakoś księdza życie?
Ks. Jakub Bartczak: Nie. Mówiąc szczerze, nie przywiązywałem do tego zamieszania dużej wagi. My, księża, żyjemy jednak trochę w innym świecie. Mamy swoją własną drogę, tak więc zainteresowanie mediów szczególnie nie wpłynęło na moją codzienność. Inna sprawa, że poznałem w tym czasie sporo fajnych dziennikarzy. Okazało się, że nie zawsze media chcą tylko urządzać nagonkę na Kościół.
No właśnie. Media życzliwie przyjęły księdza twórczość, podobnie chyba wielu młodych ludzi.
To prawda. To było dla mnie ważne, bo pozytywny odzew, z jakim się spotkałem, utwierdził mnie w przekonaniu, że mogę jednocześnie być księdzem i zajmować się rapem.
Wcześniej nie było to takie oczywiste?
Nie do końca. Po święceniach na długo przestałem zajmować się rapem, podchodziłem do niego z rezerwą. Zastanawiałem się nawet, czy to już nie jest zamknięty rozdział mojego życia. Ale ostatecznie okazało się, że nie można się wyleczyć z hip-hopu (śmiech).
I wtedy nagrał ksiądz “Pismo Święte”. Jaka była reakcja księdza przełożonych? Innych księży?
Kiedy opowiedziałem o moim pomyśle w Kurii, spotkałem się raczej z życzliwą obojętnością. Starsi księża cieszyli się, że to ciekawy pomysł na mówienie do młodych ludzi, ale nie bardzo rozumieli samą muzykę. “Dlaczego tak szybko mówisz?” – pytali słuchając nagrania (śmiech).
Pokoleniowa przepaść?
Tak. Ja wiedziałem, że taka muzyka dotrze do małolatów, ale nie dziwiło mnie, że starsze pokolenia nie do końca wie, o co chodzi. I nie mam na myśli tylko księży, bo dokładnie tak samo reagowała na hip-hop moja mama.
Czy z biegiem czasu otoczenie przekonało się do “rapującego księdza”?
Tak. Dziś czuję duże wsparcie środowiska. Choćby przed chwilą dzwonili do mnie ludzie z diecezjalnego radia “Rodzina” we Wrocławiu. Jestem też w kontakcie z katolickimi księgarniami, gdzie być może będzie można kupić moją płytę, różni księża zapraszają mnie na rekolekcje, itd.
A czy Kościół jako instytucja włącza się jakoś w księdza twórczość? Pomaga?
Raczej nie, traktuję to jako moją prywatną inicjatywę. Zresztą jak mieliby mi pomóc inni księża w hip-hopie? (śmiech) To jest mój rap, moje teksty.
Mówiliśmy o tym, że zwłaszcza starsi księża nie do końca rozumieli cały pomysł. A jak reagują na księdza hip-hopowcy? W tym środowisku nieustannie przecież trwa spór o to, kto jest prawdziwy, kto się sprzedał, co jest "true", a co "komerchą", itd.
Rzeczywiście: prawdziwość to w hip-hopie podstawa. Ale ja akurat jestem radykalnie prawdziwy w tym, co robię. Każdy, kto się zna na hip-hopie, zobaczy w moich kawałkach tę prawdziwość. A jednocześnie jeśli chodzi o nawijkę osiągnąłem pewien poziom, choć przyznam, że nie jestem, że nie chcę być, jakimś mega-mistrzem. Mógłbym być lepszy, co wymagałoby ode mnie więcej czasu i poświęceń, na które nie mogę sobie obecnie pozwolić. Ale jest na tyle spoko, że moje rapowanie nie jest jakąś żenadą. Poza tym mam naprawdę dobre bity.
Często ksiądz daje koncerty?
Nie, nie mam na to czasu. Choć koncerty bardzo mnie odprężają, to są jednak tylko odskocznią od codziennych zajęć, jak chociażby posługi wśród chorych. To zajęcie o ogromnym ładunku emocjonalnym i duchowym, wobec którego koncert traktuję jako formę relaksu.
Jaka była księdza droga do hip-hopu, a jaka do Kościoła?
Jeśli chodzi o hip-hop, to jestem chyba po prostu dzieckiem swoich czasów. Wszyscy mniej czy bardziej słuchaliśmy w latach dziewięćdziesiątych hip-hopu. Wychowywałem się na wrocławskim Biskupinie, który wydał całkiem sporu wykonawców tej muzyki. My też mieliśmy z kolegami zespół. Nagraliśmy dwie płyty i demówkę. Taka dość typowa podwórkowa zajawka.
Księdza muzyczne inspiracje?
Ja zawsze słuchałem przede wszystkim amerykańskiego hip-hopu. Ale nie gangsterskich klimatów w stylu Mobb Deep czy N.W.A., tylko raczej bardziej “zabawowych”, funkowych brzmień.
A konkretnie?
Np. A Tribe Called Quest, Jungle Brothers, Jurassic 5.
No nie, ale Matisyahu rymuje, jest też beatboxerem.
Wiem, wiem, kojarzę go. Myślę, że to bardzo pozytywna postać. Fajne jest to, że w czasie występów pokazuje się w stroju duchownym. Ja też tak robię.
A skąd wziął się w ogóle pomysł, żeby ten strój duchowny przywdziać?
Moja mama była religijną osobą i zawsze pilnowała, żebyśmy w niedzielę byli w kościele. Poza tym od dzieciństwa lubiłem się modlić, rozmawiać z Bogiem. Robiłem to także później, np. przed koncertami. Ale impulsem do podjęcia decyzji była rozmowa z księdzem podczas spowiedzi. Zapytał mnie: “a może byś poszedł do seminarium?” I zacząłem o tym poważnie myśleć.
Koledzy z osiedla się nie śmiali?
Śmiali. Żartowali, że i tak szybko z seminarium wylecę, albo pytali, czy odrabiam wojsko. Ale ja przed święceniami naprawdę poczułem, że to jest to. Po 6 latach jestem jeszcze bardziej pewien, że to moja droga. To życiowy wybór, tak jak kiedy wybiera się żonę (śmiech). “Powołanie” – dziś mogę to już z całą pewnością powiedzieć.
Już wkrótce wydaje ksiądz płytę. Czy to znak, że teraz w większym stopniu odda się ksiądz muzyce?
Nie. Muzyka to moja pasja, ale nie główne zajęcie. Zajmuję się przede wszystkim posługą i jestem mega szczęśliwym człowiekiem. Nie zamierzam robić muzycznej kariery, chcę być zwykłym księdzem na parafii.