Dobrze, że podczas rozmowy siedzimy - inaczej, żeby spojrzeć Bieleckiemu w oczy, musiałabym wysoko zadzierać głowę. Ale i tak mam wrażenie, że sportowiec zwyczajnie nade mną góruje. Jeśli nie wzrostem, to hartem ducha, nastawieniem do świata. Choć w 2010 roku w nieszczęśliwym wypadku na boisku stracił oko, wrócił do gry. Dziś mówi: Nie było strachu, raczej szczęście, że mogę robić to co robiłem, być z moimi przyjaciółmi, kolegami, że sobie poradziłem. Że zdecydowałem ja a nie los.
Zdaje pan sobie sprawę z tego, że pańskie wywiady czyta się jak wykłady motywacyjne?
(Śmiech).
Przewijają się w nich dwie rzeczy: pańska wielka miłość do sportu i szalona determinacja, żeby grać.
To chyba wypływa z charakteru. Każdy ma przecież jakieś marzenia i swoje cele w życiu. Jeśli cokolwiek sobie założyłem, muszę ku temu iść, myśleć o tym, marzyć, żeby to osiągnąć. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś coś robi na pół gwizdka, to do niczego nie dojdzie.
Ja chciałem już od dziecka być sportowcem – piłkarzem nożnym, potem piłkarzem ręcznym. Poświęciłem się temu. Całym sercem. I to mnie krok po kroku doprowadziło do tego, że stałem zawodowcem. Cieszę się, bo to jest świetna przygoda i dobry, poniekąd zdrowy sposób na życie.
Czy zdrowy, to jest kwestia dyskusyjna.
To co mnie spotkało, utrata oka, widocznie było mi pisane.
Początkowo chciał pan grać w piłkę nożną. Dlaczego pan z niej zrezygnował w kraju, gdzie wszyscy chłopcy na podwórku nosili koszulki z nazwiskiem Raula, Batistuty, Figo?
Robię coś, kiedy widzę, że to ma sens, że przynosi jakieś efekty. W piłce nożnej nie widziałem wielkich postępów, a na treningach piłki ręcznej poczułem, że mogę iść w dobrym kierunku. Poza tym środowisko związane z piłką ręczną było bardziej wspierające. Nie miałem jakiegoś wielkiego bólu zostawiając piłkę nożną.
Pamięta pan pierwsze treningi?
WF-y w szkole podstawowej i świetna praca nauczyciela który miał pasję i nią mnie zaraził.
Czyli nie od razu było na poważnie?
Szybko oddałem się temu bez reszty. Oglądałem dużo meczów Bundesligi, zacząłem marzyć o tym, żeby właśnie tam grać. Zawsze oglądałem też mecze kadr, analizowałem, co oni robią na boisku, próbowałem to naśladować. Żyłem tym, wszystko chłonąłem.
Miał pan koszulkę z nazwiskiem jakiegoś piłkarza ręcznego?
Nie pamiętam, ale myślę, że nie miałem. Ciężko było wtedy o jakikolwiek sprzęt. Ale marzyłem, że kiedyś będę miał z własnym. Marzenia się spełniają.
W wieku 17 lat.
Jak przyjechałem do Iskry Kielce, zacząłem uprawiać piłkę ręczną z prawdziwego zdarzenia, to był już zespół utytułowany w Polsce. Trafiłem znowu do odpowiednich ludzi, pod odpowiednie skrzydła i krok po kroku się rozwinąłem. Dużo, dużo szczęścia miałem po drodze.
Jak to się stało, że 17-latkowi nie uderzyła woda sodowa do głowy? Historia sportu jest pełna młodych i zdolnych, którzy szybko kończyli.
Myślę, że nie mogła uderzyć. Tak naprawdę, dlaczego miałaby? Miałem swoje marzenia i chciałem je realizować a nie zadowalać się tym, co jest.
Młody wiek i bardzo duże sukcesy – mistrzostwo Polski, liga mistrzów, w końcu – w wieku 20 lat – debiut w reprezentacji...
Ktoś mnie dostrzegł, ktoś mi dał szansę, a ode mnie zależało, czy tą szansę wykorzystam czy nie. Byłem zadowolony z tego, że jestem w Kielcach i mogę tam trenować,. Tak naprawdę jako 17-latek nie znaczyłem nic, dopiero zaczynałem i dopiero mogłem coś osiągnąć. To była jeszcze daleka, daleka droga ciężkiej pracy i poświęcenia.
Ile czasu pan poświęcał na treningi?
Dużo. Rano i wieczorem. Moja głowa nie była zaprzątnięta niczym innym poza sportem. Bardzo byłem skoncentrowany na tym wszystkim, o tym tylko myślałem. Czuję, że jeśli ktoś chce być dobry, to powinno tak wyglądać, że w pełni się temu oddaje. Nie ma tak, że będę dobrym lekarzem, w ogóle o tym nie myśląc. Tak jest i w sporcie.
Miał pan czas, żeby pobyć nastolatkiem?
Do momentu, kiedy mieszkałem w Polsce, w pewnym stopniu to się udawało. Później, w wieku 22 lat, wyjechałem do Niemiec na 8 lat i nie było już tak łatwo. Kiedy trenujesz, dni się powtarzają, tygodnie, wszystko jest podobne do siebie: treningi, mecze, wyjazdy, ciągle obóz, ciągle podróż. dużo się wydarzyło, dużo przeżyłem, dużo zwiedziłem i dużo z tego wyniosłem. Dużo wyrzeczeń, ale też dużo plusów.
Wyrzeczeń?
Kiedy inni mają czas dla rodziny, sportowcy często są na obozie, wyjeździe i walczą. Studia nie były takie, jak powinny, zresztą dalej się toczą.
Była pan kiedyś na urlopie?
Tak, 2-3 tygodnie w roku. Później cały czas są wyjazdy, treningi, dbanie o siebie.
Sportowcem jest się bardziej dla siebie, czy dla kibiców?
Po części dla siebie,i dla kibiców również. Ludzie są wspaniali – wielu zostaje z tobą na dobre i złe, nie tylko kiedy trzeba poklepać cię po plecach, ale też kiedy dzieje się coś poważnego.
To się liczyło po wypadku, kiedy w towarzyskim meczu z Chorwacją stracił pan oko?
Po wypadku była walka o zdrowie. Miałem do wyboru dwie drogi: jedna prowadziła do tego, że kończę ze sportem i będę osobą, która przegrała z losem. Druga prowadziła do tego, że podejmę rękawicę, będę walczyć i wyjdę z tego. W Tym wszystkim było dużo osób mi bliskich - rodzina przyjaciele, dzięki którym jestem takim człowiekiem a nie innym.
Na początku powiedziałem, że dziękuję, że nie dam rady, ale mnie to bolało. Czułem, że kiedyś zadam sobie pytanie, dlaczego po prostu się poddałem. Spróbowałem. Ludzie dali mi szansę i dzięki temu to się udało. Myślę, że gdybym postąpił inaczej, byłbym zupełnie innym człowiekiem.
Hart ducha.
Tyle lat walczyłem o to, by być tam, gdzie chciałem i nagle jedna chwila miała mi to odebrać. Nie chciałem się z tym pogodzić, to nie było w porządku. Po prostu uznałem, że spróbuję. Gdybym tego nie zrobił... Myślę, że psychicznie można się wykończyć. Ludzie różnie reagują na takie sytuacje, także ze mną różnie to mogłoby być.
Nie bał się pan? Pierwszy raz na boisku?
Lekarz powiedział, że szansa na to, by stracić oko jest minimalna, jedna na ileśset tysięcy. Więc to teoretycznie nie mogłoby się zdarzyć drugi raz. Zdecydowaliśmy, że będę nosił ochronne okulary. Nie było strachu, raczej szczęście, że mogę robić to co robiłem, być z moimi przyjaciółmi, kolegami, że sobie poradziłem. Że zdecydowałem ja a nie los.
O to właśnie mi chodziło z wykładami motywacyjnymi (śmiech). Proszę mi powiedzieć, musiał się pan uczyć gry na nowo?
Postrzeganie, bieganie, tego faktycznie musiałem się uczyć. Nawet samo chodzenie, przejście od pomieszczenia do pomieszczenia, wszystko było inaczej. Bałem się, że wpadnę na coś, bo nie czułem odległości między obiektami. W życiu już nie będę miał widzenia przestrzennego, głębokości...
Ale rzuca pan jedną z najszybszych piłek na świecie.
Sile rzutu miałem zawsze. To cześć mojego talentu
Jeszcze będąc w Niemczech powiedział pan w jednym z wywiadów, że po powrocie do Polski chce zmienić krajową piłkę ręczną. To aktualne?
Rzeczywiście, szkolenia młodzieży, praca z najmłodszymi - tu jest potrzebna praca od podstaw. Oczekujemy wyników u piłkarzy nożnych, czy u siatkarzy, czy w piłce ręcznej, ale jeśli nie zaczniemy w szkołach podstawowych, tego nigdy nie będzie.
Także rodzice muszą zrozumieć, że sport to szansa dla ich dzieci na zdrowe życie i ukształtowanie swojego charakteru.
To możliwe w kraju, w którym, priorytetem są stadiony piłkarskie?
Na pewno, mamy coraz więcej hal sportowych i możliwości do tego żeby szkolić młodzież.
Na jakim kraju moglibyśmy się wzorować?
Myślę, że na Niemczech. Mieszkałem tam 8 lat i przekonałem się, że jest to kraj bardzo jest poukładany, są jasne zasady działania. Już małe dzieci zaczynają się tam bawić w sport.
Mamy już ludzi, którzy zakończyli karierę i chcą szkolić dzieci wpływać na ich rozwój i dostarczać talentów piłce ręcznej.
Jaka jest recepta na dobrą kadrę narodową?
Spotyka się w jednym momencie dwudziestu paru ludzi, którzy chcą tego samego. Potrzeba oczywiście ich talentu i innych właściwości, ale tylko jeżeli za tym pójdzie motywacja, to przyniesie wygraną. Musi się narodzić duch w zespole. U nas to było i naprawdę był czas, kiedy fajnie graliśmy.
2007 rok – złoto w Superpucharze, srebro na Mistrzostwach Świata... Czego dziś brakuje? Talentu czy chęci?
Brakuje magii.
A dobrego selekcjonera?
To jest ciężki temat. Wszystko po prostu musi się zgrać.
Ile czasu pan chce jeszcze grać?
Dopóki będę miał z tego radość.
A potem?
Mam dużo w głowie rzeczy, które chciałbym robić. Na co się zdecyduję, pokaże czas.
Ale myśli pan żeby zostać w Polsce, czy wrócić do poukładanych Niemiec?
Nie, jak najbardziej chcę żyć w Polsce. Ten kraj jest w moim sercu i kiedy byłem tam, tęskniłem za Polską. Niektórzy się dobrze czują za granicą, ale ja zawsze tęsknię za krajem, z którego pochodzę.
Zanim emerytura, po co pan jeszcze chce sięgnąć?
Jestem typem, który ciągle wyznacza sobie nowe cele.