
W Krośnie, gdzie Piotrowicz pracował od początku lat 80. do 2005 roku, kiedy z list PiS trafił do Senatu, PZPR-owska przeszłość parlamentarzysty nie jest powszechnie znana. Jeden z lokalnych polityków, którego poprosiłem o komentarz do faktów z programu "Po Prostu", wskazał za to inną ciekawą historię, którą, jak twierdzi, Piotrowiczowi przypomina się częściej. Chodzi o jego rolę w głośnej aferze księdza Michała M., proboszcza z parafii w Tylawie, który przez lata molestował małe dziewczynki. Otóż w 2001 roku Piotrowicz zdecydował o umorzeniu tego, pierwszego tak głośnego, śledztwa w sprawie księdza oskarżanego o pedofilię.
Pocałunek i nic więcej
Skąd taka postawa prokuratora? Pewne jest, że argumentacja, jakiej wtedy używał, dziś wywołałaby wielkie oburzenie. Bo, jak relacjonował "TP", choć proboszcz z Tylawy przyznał podczas śledztwa, że niejednokrotnie nocował dziewczynki, kąpał je i "masował brzuszki", Piotrowicz dopatrzył się w tym rzekomych "zdolności bioenergoterapeutycznych księdza" oraz chęci "porządnego umycia" małych parafianek. "Ksiądz traktował to w ten sposób, że dzieci przychodząc do niego na plebanię to tak jakby szły nocować np. do wujka czy kogoś bliskiego. Dzieci się bardzo z tego cieszyły" – tłumaczył prokurator.
Jedną z pierwszych instytucji, która po kontrowersyjnym umorzeniu Piotrowicza podniosła raban, był Terenowy Komitet Ochrony Praw Dziecka w Rzeszowie. Jak mówi mi Marzanna Knap, założycielka komitetu, nie było wątpliwości co do tego, że decyzja prokuratura była skandaliczna. – Sprawa nabrała rozgłosu, więc śledztwo przeniesiono do prokuratury w Jaśle. Dopiero tam sporządzono akt oskarżenia – zaznacza. Orzeczenie prokuratury z Krosna zmiażdżył też Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Mowa była o "przedwczesnym i niepoprzedzonym pełnym wyjaśnieniem okoliczności" umorzeniu.
Parlamentarzysta nie odpowiedział na naszą prośbę o kontakt. W wywiadzie dla portalu niezalezna.pl odniósł się jedynie do kwestii działalności w PRL-u. Jak stwierdził, "są momenty, których się wstydzi". Między innymi tego, że należał do PZPR-u i "nie zachował się w tamtym czasie heroicznie".
Piotrowicz podkreśla w wywiadzie, że Tomasz Sekielski go "oszukał" i z początku poseł chciał wyjść ze spotkania z nim, ale jednak został. Rozmawiali około godzinę, z której "najważniejsze wypowiedzi się nie pojawiły", twierdzi Piotrowicz. "Gdy skrytykowałem jego rzetelność w trakcie rozmowy, najpierw dalej ją kontynuował, a następnie w sztuczny sposób, teatralnie się oburzył do kamery" - dodaje Piotrowicz.
"Nieprawdą jednak jest stwierdzenie, że „udzielałem się w partii”. Jako prokurator nigdy nikogo nie skrzywdziłem. W 1978 r. po skończeniu przeze mnie aplikacji przyjechał prokurator wojewódzki z Tarnowa Stanisław Bieszkiewicz i przeczołgał mnie za to, że jeszcze nie należę do partii. Kazał się zapisać" - wyjaśnia Piotrowicz. Podkreśla, że grożono mu, że gdyby się nie zapisał, to nie zostałby dopuszczony do egzaminu prokuratorskiego.