"Gender to studia nad równością płci, w polityce - to równouprawnienie, a nie program zrównania płci w ich biologicznych cechach, przebierania chłopców na dziewczynki. Ten atak antygenderystów z wymyśloną historią o przebieraniu to kompletne nieporozumienie" – mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania Agnieszka Kozłowska-Rajewicz.
Minister Kozłowska-Rajewicz dziwi się głosom środowisk prawicowych i kościelnych, które traktują gender jako największe zagrożenie. Ich czołowym argumentem jest przykład przedszkola, w którym chłopcy są rzekomo zmuszani do zakładania sukienek. Jak twierdzi rządowa pełnomocniczka ds. równego traktowania, ten przykład mógł zostać wymyślony.
"Może gdzieś wychowawcy prowadzili zajęcia polegające na tym, że dzieci przebierają się w różne teatralne stroje. W przedszkolu w Rybniku wychowawczyni prowadziła zabawę, w której dzieci ubierały misie w stroje różnych kultur, m.in. szkocki kilt. To ilustracja tego, jak męskość może wyrażać się w stroju zależnie od kultury, edukacja w temacie różnorodności, a nie 'przebieranie chłopców w różowe sukienki'" – przekonuje w rozmowie z dziennikarką "GW".
Zdaniem Kozłowskiej-Rajewicz mamy do czynienia z antygenderową "histerią", która jest nieuzasadniona, bo nie grozi nam "przekraczanie granic" w dążeniu do równości płci. "Nie ma nic złego w tym, że dziewczynka sięgnie po samochodzik i polubi kolor inny niż różowy" – zaznacza minister.
Podkreśla również, że polityka równościowa powinna być stawiana coraz wyżej na agendzie politycznej, ale niestety "pseudoafera genderowa sprawiła, że równouprawnienie uznano za zgniliznę gorszą od nazizmu, podkład pod pedofilię".
Dowodów na prawdziwość słów Kozłowskiej-Rajewicz nie trzeba daleko szukać. W naTemat pisaliśmy o tym, że ostatnio członkowie Rady Powiatu w Jaworznie jako pierwsi samorządowcy w Polsce oficjalnie ostrzegli przed gender. "Skutki demoralizującego wpływu na najmłodszych mogą być długotrwałe lub wręcz nieodwracalne” – napisali w liście do mieszkańców.