Mit bardzo dzikiego Dzikiego Zachodu powstał ponad sto lat temu, a dzięki setkom książek i filmów na dobre utrwalił się w popkulturze. Badacze udowadniają jednak, że prawda jest zupełnie inna. Na Dzikim Zachodzie było spokojnie, a zabójstw było mniej niż we współczesnych amerykańskich miastach.
Gangi złoczyńców łupią w samo południe małomiasteczkowe banki gdzieś na Dzikim Zachodzie. Trup ściele się gęsto. A kiedy się ściele, na nikim nie robi to wrażenia - wszak Dziki Zachód to niebezpieczne miejsce, gdzie śmierć czyha za rogiem każdego saloonu. Kowboje, dla których każdy pretekst do pojedynku jest dobry, strzelają do siebie na głównej ulicy miasta. Po pojedynku, z którego tyko jeden z nich wychodzi cało, zwycięzca wolnym krokiem wraca do saloonu, gdzie dopija whisky w towarzystwie rozchichotanych prostytutek o złotym sercu. Taki Dziki Zachód, który znamy z filmów, nigdy nie istniał nigdzie poza Hollywood.
Niestety dla pisarzy i filmowców, amerykański Zachód był o wiele mniej ekscytującym miejscem niż długo nam wmawiano. Dokładnie opisuje to Ryan McMaken w swojej analizie "Amerykański Zachód: historia pokoju".
Broń, broń wszędzie
Filmy w rodzaju "High Noon", "Butch Cassidy i Sundance Kid" czy "Siedmiu Wspaniałych" na dobre utrwaliły przekonanie, że wszyscy w Deadwood czy Dodge City byli uzbrojeni po zęby. Mit. Posiadanie broni mogło być natomiast powodem poważnych kłopotów z prawem, bowiem w miastach jak Wichita czy Tombstone było nielegalne. To właśnie posiadana broń była drugim najczęstszym powodem aresztu w tamtych czasach. Obowiązujące w dzisiejszym Tombstone prawo dotyczące posiadania broni jest mniej restrykcyjne niż to z czasów rzekomo wyjętego spod prawa Dzikiego Zachodu.
Częste napady na banki, po których zadowoleni złoczyńcy uciekają przed nieporadnym szeryfem, także można włożyć między bajki. Według jednego z opracowań w ponad stuletniej historii Dzikiego Zachodu doszło do zaledwie dwunastu napadów tego typu. Jednym z nich był napad, którego dokonał w Telluride Butch Cassidy. Udało mu się uciec dzięki temu, że wzdłuż drogi zaplanowanej ucieczki rozmieścił nowe konie.
Przestępczość nie była, wbrew panującej opinii, powszechna. Między 1870 a 1885 rokiem wskaźnik morderstw w Wichita i Dodge City wynosił zaledwie 0,6 na rok. Najgorsza statystyka? Pięć zabójstw w ciągu jednego roku w Tombstone. W trakcie słynnej strzelaniny w O.K Corral w 1881 roku zginęły trzy osoby. W Nowym Jorku, według danych NYPD, w ubiegłym roku doszło do 333 zabójstw.
W trudnych warunkach, w jakich przyszło żyć osadnikom na nowych terenach, lepiej było ze sobą współpracować niż walczyć. "Tak jak w większości historii opisujących sukces, historia Zachodu to przede wszystkim ciężka praca, handel, nuda i pokój. To historia mężczyzn i kobiet, którzy próbowali stworzyć sobie lepsze życie(..)" – pisze McMaken.
Wyjęci spod prawa
Jesse James, Billy the Kid, Wild Bill Hickok – te nazwiska kiedyś budziły grozę, dziś pobudzają zbiorową wyobraźnię, natychmiast przywodząc na myśl przystojnych, posępnych złoczyńców, w kapeluszach nasuniętych głęboko na oczy i cedzących groźby przez zęby. Hollywood chętnie podtrzymuje ten stereotyp – w ostatnim filmie o Jessiem Jamesie, "The Assassination of Jessie James" Roberta Forda, w rolę przestępcy wcielił się Brad Pitt.
Tyle tylko, że żaden z nich nie był w połowie tak twardy, za jakiego się uważał. Wild Bill miał wysoki, kobiecy głos. Jessie James, zakładnik własnej próżności, tak bardzo pragnął sławy, że w miejscach, gdzie dokonywał zbrodni, zostawiał "notatki prasowe" na swój temat. Psychopatyczny Billy the Kid, którego demoniczny wizerunek wykreowały między innymi filmy "Wyjęty spod prawa", "Gwiazda szczęścia Billy Kida" czy "Młode strzelby", chwalił się, że zabił ponad 20 osób. W rzeczywistości jego ofiarami padło tylko kilka osób.
Ani dziki, ani biały
Paul Newman, John Wayne, Clint Eastwood i setki innych białych aktorów latami wcielało się w mieszkańców amerykańskiego Zachodu. Czasem pojawił się gdzieś czarnoskóry lub Indianin, jednak w interpretacji Hollywood ten region był zamieszkany głównie przez białych Amerykanów. Nic bardziej mylnego – w XIX wieku i później Dziki Zachód to prawdziwe multikulturalne centrum.
W Rock Springs w Wyoming zamieszkiwali w tym czasie przedstawiciele 56 narodowości. Finowie, Norwegowie, Szwedzi, Niemcy i Chińczycy wyruszali ze swoich krajów do Ameryki w poszukiwaniu szczęścia, i to właśnie oni budowali gospodarkę i kulturę tego regionu. Skąd więc przekonanie, że Dziki Zachód był biały? Cóż, Hollywood dopiero niedawno stało się bardziej tolerancyjne. Obsadzenie w latach 20., 30. czy nawet 50. kogoś o innym niż biały kolorze skóry było nie do pomyślenia.
Córki radości, siostry nieszczęścia
Mężczyźni Dzikiego Zachodu – i ci dobrzy, i ci źli – najchętniej, o ile akurat nie uciekali przed szeryfem, nie ścigali złoczyńców i nie walczyli z Indianami, spędzali czas w saloonie będącym jednocześnie domem publicznym. Zwykle prowadzony przez doświadczoną życiem madame, burdel oferował panom wdzięki wyrozumiałych, wrażliwych i zadowolonych z życia prostytutek.
To kolejny, powielony przez kinematografię mit, co udowadnia w swojej książce "Daughters of Joy, Sisters of Mystery" (Córki radości, siostry nieszczęścia) Anne Butler. Prostytutki nie były kolorowym, mile widzianym dodatkiem do społeczności. Przeciwnie, było piętnowane i zwykle spotykały się nie z wyrozumiałością purytańskich sąsiadów, a ostracyzmem. W wielu przypadkach było to więcej, niż mogły udźwignąć. Ich tragiczne historie często kończyły się samobójstwem, poprzedzonym życiem wypełnionym walką z uzależnieniami, przemocą i wstydem. Annie Proulx, autorka opowiadania "Tajemnica Brokeback Mountain" uważa, że domy publiczne były w tamtym okresie, podobnie jak dziś, "pułapkami ubóstwa", gdzie lądowały dziewczyny i kobiety, które nie miały innego wyjścia.
Mieszkańcy pogranicza wiedzieli o tym najlepiej. Na starość Buffalo Bill Cody, jeden z najbardziej znanych architektów naszej percepcji Zachodu, otwarcie przyznał, że kłamał na temat swoich brutalnych czynów, by sprzedać więcej powieści. W bitwach z Indianami został ranny dokładnie raz, a nie, jak twierdził, 137 razy. Takie opowieści cieszą się dużą popularnością wśród Amerykanów, którzy wydają się skłonni uwierzyć w niemal wszystko na temat Dzikiego Zachodu, o ile jest jednocześnie ekscytujące, brutalne i posępne
CZYTAJ WIĘCEJ