Dość traktowania humanistów z lekceważeniem i pogardą – mówią młodzi naukowcy, którzy właśnie założyli stowarzyszenie Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej. Środowisko, które dotychczas wydawało się bezładną masą, w końcu zaczęło się organizować i wypowiedziało wojnę uderzającym w humanistów rządowym reformom. Na razie tylko na słowa, ale już pojawiają się pomysły, by gniew pokazać na ulicach.
„Niespójna wewnętrznie subkultura powstała w celu tłumaczenia otoczeniu, że nie warto się uczyć matematyki (zazwyczaj), a także, że człowiek powinien być wszechstronny (bardzo rzadko)” – taką definicję humanisty podaje Nonsopedia, czyli internetowa encyklopedia humoru. Całkiem dobrze obrazuje ona, jak o humanistach mówi się ostatnio w Polsce. Leniwi, nieprzydatni, wyposażeni w niepraktyczną wiedzę, w końcu… bezrobotni – temat obrósł wieloma podobnymi stereotypami.
Co na to sami zainteresowani? Tego nie sposób było się dowiedzieć, bo środowisko studentów kierunków humanistycznych i naukowców właściwie nie miało wspólnego głosu. Można było odnieść wrażenie, że w publicznej dyskusji o humanistach biorą udział wszyscy, tylko nie… humaniści. Aż do teraz. Komitet Kryzysowy chce otworzyć im usta.
Reforma, czyli pogrom humanistyki
Pretekstem do stworzenia takiej organizacji stał się w końcówce ubiegłego roku list otwarty naukowców w obronie filozofii. Po tym, jak uniwersytet w Białymstoku zdecydował o likwidacji studiów filozoficznych z powodu ich „nierentowności”, intelektualiści wystąpili z protestem do minister szkolnictwa. Wkrótce potem wściekli na działania rządu młodzi humaniści z Warszawy postanowili połączyć siły. Zawiązali Komitet, a głównymi postulatami uczynili m.in. likwidację opłat za drugi kierunek studiów i zmianę modelu finansowania uczelni tak, by uwzględniał nie tylko liczbę studentów, ale i dorobek naukowy.
W tej pierwszej sprawie interweniowali ledwie kilka dni temu. Złożyli wniosek do Rzecznik Praw Obywatelskich Ireny Lipowicz o skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego zapisu o odpłatnościach za studiowanie. Poparło ich 41 rad naukowych instytutów i wydziałów z 12 największych polskich uniwersytetów. Tak masowej akcji nie było na uczelniach po 1989 roku.
– Bardzo dużo się zmieniło w ciągu ostatniego półrocza. Jeszcze kilka miesięcy temu zorganizowanie tak masowego ruchu protestu wydawało się niemożliwe. Włożyliśmy w to wiele wysiłku, by zebrać poparcie 41 rad naukowych. To nie jest akcja skoncentrowana wyłącznie wokół doktorów czy doktorantów. Zależy nam na szerszym poparciu. Już w tej chwili nawiązujemy współpracę z organizacjami studenckimi i mamy nadzieję, że wkrótce wspólnie będziemy działać – mówi w rozmowie z naTemat Aleksander Temkin, jeden z członków założycieli Komitetu, doktorant w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego.
Także dr Jan Sowa, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy bierze udział w protestach przeciwko reformie szkolnictwa, podkreśla, że wcześniej podobnych zorganizowanych ruchów wśród humanistów nie było. – Narzekanie na reformy jest w środowisku powszechne i od dwóch lat prawie na każdej konferencji w kuluarach słyszałem rozmowy na ten temat. To, co się teraz zrodziło, wynika z faktu, że jako humaniści zaczęliśmy doświadczać konsekwencji reform – zaznacza.
– Widzimy likwidację kierunków, wydziały humanistyczne bliskie plajty. W wielu naukowców to uderzyło także materialnie. Środowisko zauważyło, że jeśli nie dojdzie do samoorganizacji, to grozi nam zapaść humanistyki w Polsce – dodaje.
Humaniści dostali po kieszeniach
Rzeczywiście, szczególnie młodzi pracownicy naukowi i doktoranci zaczęli doświadczać kryzysu na własnej skórze. – Jeśli dobrze pamiętam, to 10 proc. osób, które podchodzą do pisania doktoratu, kończy studia doktoranckie. Powody: brak stypendiów albo bardzo niewielka pomoc finansowa. W Szkole Nauk Społecznych Polskiej Akademii Nauk jest na przykład tylko jedno pełne stypendium doktoranckie na roku. To bardzo częsta sytuacja – komentuje Aleksander Temkin.
Naukowcy bardzo skarżą się z kolei na system przyznawania grantów. Toną w biurokracji, co nierzadko pozbawia ich dostępu do środków. – Przeniesienie ciężaru finansowania na system grantowy wręcz uśmieciowiło uniwersytet. Sytuacja jest tym bardziej dramatyczna, że pojawia się coraz więcej umów krótkoterminowych. To znaczy, że pracownicy zatrudniani są np. na 3 lata i to nierzadko bez perspektywy dalszego zatrudnienia – wylicza Temkin.
Oprócz tego typu konkretnych problemów w proteście humanistów chodzi też o to, o czym mówi się najczęściej – o generalne podejście do nauk społecznych. Dr Sowa mówi, że ma problem "z instrumentalnym myśleniem o edukacji humanistycznej. Opiera się ono na dwóch założeniach. – Po pierwsze na takim, że kierunki humanistyczne produkują bezrobotnych. Wcale tak nie jest, a dobrym przykładem jest filozofia. Przedstawia się ją jako kierunek dla nieudaczników, a są badania i opinie samych pracodawców mówiące coś odwrotnego. Niestety, wciąż mamy propagandę: „Nie idźcie, nie warto” – narzeka.
Poza tym uderzający jest brak zrozumienia pożytku, jaki możemy mieć z humanistyki. – Ona ma inne funkcje niż nauki ścisłe. Kształci człowieka, który jest kompetentnym obywatelem, rozumie świat i umie się w nim poruszać. Osoby z wykształceniem humanistycznym częściej czytają, aktywniej uczestniczą w dyskursie publicznym. Nie żyjemy w fabryce, ale w społeczeństwie. Potrzebujemy nie tylko wyszkolonych pracowników, ale również ludzi, którzy kompetentnie będą uczestniczyć w życiu społecznym – zastrzega socjolog.
Na ulice w imię nauki
Do podobnych wniosków dochodzi coraz więcej humanistów. Jak pisał ostatnio na łamach "Polityki" Edwin Bendyk, młodzi naukowcy są tak zdesperowani, że chcą na jesień zorganizować strajk. Czy za tym pomysłem stoi Komitet Kryzysowy Humanistyki?
– To jest bardzo delikatna sprawa. Na pewno będziemy organizować środowisko naukowe wokół problemu finansowania jednostek naukowych, tak, by zerwać śmiercionośną więź między finansowaniem a demografią. Chcemy, by płynna część subwencji zależała od jakości. Protestów ulicznych nie wykluczamy. Jeśli ministerstwo dalej będzie szło w zaparte, to trzeba będzie pokonywać kolejne psychologiczne bariery środowiska – odpowiada tajemniczo Temkin.
Dr Sowa przekonuje zaś, że wszystko zależy od tego, jak zachowa się ministerstwo. Jego zdaniem "pozytywnym gestem" byłaby rezygnacja z odpłatności za drugi kierunek studiów. – Natomiast jeśli sytuacja będzie się pogarszać i jeśli studenci, doktoranci i pracownicy naukowi wystąpią wspólnie, to możemy obserwować inne metody protestu, jak manifestacje czy okupacje budynków – ostrzega.