Partia Janusza Korwin-Mikkego jest już pewna, że wejdzie do Parlamentu Europejskiego – usłyszałem na warszawskiej konwencji Nowej Prawicy. – Tylko niech się pan nie da sprowokować – przypominał liderowi jeden z sympatyków. Do Brukseli pojadą sami mężczyźni, kobiety powinny zajmować się tylko robieniem zakupów. Przynajmniej takie jest przesłanie Korwin-Mikkego.
"O 17.30 będę w PR III. W związku z tym spóźnię się kwadrans na Konwencję" - napisał na kilka godzin przed spotkaniem Janusz Korwin-Mikke. Spóźnił się bardziej, więc spotkanie zapowiadane jako wielka konwencja wyborcza w Warszawie zaczęło się pół godziny później. Bez fajerwerków, w pamiętającej słusznie minione czasy sali Domu Technika, swoje sny o potędze snuła formacja, której lider przegrywał wszystkie kolejne wybory od 1991 roku.
Ale panowało powszechne przekonanie, że dzisiaj jest tak źle, że to właśnie Kongres Nowej Prawicy jest ostatnią nadzieją. – Papieżowi nie spodobałaby się taka Unia, jaką mamy dzisiaj. Jestem o tym przekonany – mówił Tomasz Sommer, rzecznik prasowy komitetu. Przeciwstawiał Unii Szwajcarię, która według niego jest oazą wolności. Co ciekawe, nie wspomniał, że coraz głośniej tam o pomyśle zapewnienia wszystkim obywatelom minimalnego dochodu, niezależnie od tego, czy pracują, czy nie.
– Funkcjonariusze różnych portali znęcali się nad naszym programem – narzekał Jacek Wilk, pierwszy z licznego grona wiceprezesów KNP, którzy wystąpili przed mową kończącą Korwin-Mikkego. Niestety nie zdążyłem mu podziękować za te miłe słowa na temat naszego tekstu. Ale "funkcjonariusze" nie przeszkodzą w odniesieniu sukcesu. – Polacy nie ufają politykom, ufają takim ludziom jak my, którzy od lat z Panem Prezesem mówią to samo – zapewniał.
Ale poza ogólnikami i odniesieniami do emocji pojawiały się też konkretne liczby i dane statystyczne. Chociaż może lepiej, żeby się nie pojawiły. Adam Woch, szef współpracującej z KNP Fundacji Kisiela postanowił porównać nasz wzrost gospodarczy z rozwojem Białorusi. Przynajmniej tym oficjalnym, bo trudno ocenić realny stan gospodarki tego ostatniego kołchozu w Europie.
Korwin-Mikke często odrzuca statystyki (jego ulubiony bon mot to ten o trzech nogach, które statystycznie mają razem człowiek i pies), ale kiedy trzeba udowodnić swoją tezę, liczby nagle okazują się najbardziej wiarygodnym dowodem. I tak Woch przekonywał, że przez członkostwo w Unii w latach 2003-2013 rozwijaliśmy się o 60 pkt. proc. PKB na osobę wolniej niż kraj Aleksandra Łukaszenki.
To intelektualna nieuczciwość, bo Białoruś startowała ze znacznie niższego – jeszcze dzisiaj jej PKB na osobę jest prawie trzykrotnie niższe niż w Polsce. Poza tym reżim Łukaszenki od lat jest na finansowej i gazowej kroplówce Rosji.
Na mównicę wchodzili kolejni kandydaci, coraz mocniej podbijając bębenek nienawiści nie tylko do Unii Europejskiej, ale do systemu politycznego, jak i samych polityków. – Długi, dzieci się nie rodzą, nie ma pracy – tak wygląda III RP po 25 latach – mówił Krzysztof Szpanelewski, szef sztabu wyborczego Nowej Prawicy.
Zażartował też z używanego często przez Korwin-Mikkego nawiązania do III Rzeszy, tłumacząc, że Niemcy w 25 lat po jej upadku rządziły Europą. Wyjaśniał, że to dlatego, że zmieniły się elity władzy, czego w Polsce nie dokonano. Zupełnie nieoczekiwanie zaatakował też Polskę Razem. – Ci politycy, cała plejada, przez cały czas tkwili w establishmencie. Jedyną partią prawicową, która chce wolnego rynku, jest KNP – mówił, choć na sali nie było raczej nieprzekonanych.
– Czujecie to? To strach. Po raz pierwszy premier odnosił się do luźno rzuconej wypowiedzi Prezesa. Oni już wiedzą – przekonywał Artur Dziambor, kolejny już wiceprezes (razem jest ich czterech, całkiem sporo jak na tak niewielką partię). – Odniesiemy sukces. To początek, bo to prowadzi do 10-15 proc. w wyborach sejmowych, to prowadzi do przejęcia steru rządów. 25. maja odniesiemy nasz pierwszy wielki sukces – wykrzykiwał w hurraoptymistycznym tonie.
Michał Marusik, który zdążył się wsławić nawoływaniem do restytucji monarchii mówił podobnie. Obecnie rządzące partie umówiły się ze sobą, a jedyną alternatywą jest oczywiście partia Janusza Korwin-Mikkego. – W tej chwili zaczynamy budować kadry do rządzenia krajem – zapewnił Marusik. Fakt, przecież "Korwin-król" do objęcia tronu gotowy jest od dawna.
Po Konradzie Berkowiczu, znanym głównie z "masakrowania lewaków" w programie "Młodzież kontra", ponownie na scenę dziarskim krokiem wszedł Prezes (tak się tutaj o nim mówi). I zaprezentował w pigułce mieszankę swoich poglądów. Ze stałego repertuaru nie było tylko nic o niepełnosprawnych.
Ale nie zabrakło mini-wykładu z brutalnego darwinizmu społecznego, którego Korwin-Mikke jest wyznawcą. – Nasze narody ze sobą konkurowały, dzięki temu się rozwijały – mówił o Europie w XIX wieku. Dzisiaj jednak większość opracowań wylicza korzyści wynikające ze współpracy między krajami leżącymi w Europie, a nie brutalnej walki.
Nie mogło też zabraknąć czegoś o paniach, chociaż na sali stanowiły mniejszość, a na scenie pojawiła się tylko jedna, i to w roli prowadzącej. – Kobiety są bohaterkami walki gospodarczej: chodzą od sklepu do sklepu, by znaleźć najlepszy towar – przedstawiał miejsce kobiet w swoim idealnym społeczeństwie. – Dzisiaj patrzą czy w ambasadzie jest 50 proc. kobiet i 20 proc. homosiów, wtedy ambasada dobrze działa – kpił,
Wyjaśniał, że jedynie "odsunięcie tych ludzi od władzy" może coś zmienić. Jako przejaw degeneracji wymieniał też system szkolnictwa i realizację przez państwo funkcji wychowawczej.
Jak powinno wyglądać wychowanie dzieci według zwolenników Korwin-Mikkego mogłem się przekonać na własne oczy. Podczas konwencji pod sceną kręcił się synek Tomasza Sommera. Wyraźnie przeszkadzało to jednemu z widzów, który po kilku próbach uciszenia malca zagroził: "Synek, bo ja cię zaraz wyprowadzę. Wezmę za ucho, dam klapsa i będziesz cicho". Znacznie bardziej przystępny był sam Korwin-Mikke, który po skończeniu konwencji puszczał z chłopcem bańki mydlane.
Synek Sommera był zdecydowanie najmłodszym uczestnikiem imprezy, ale nie brakowało tam tzw. kuców (to używane przez przeciwników określenie na nastoletnich wyznawców Korwin-Mikkego). – Jeszcze w 2011 roku głosowałem na PO, później coś we mnie pękło – mówi mi Rafał Serwicki, który przyszedł na konwencję. – Propaganda sukcesu tego rządu się sypie – dodaje.
– Prezes nie owija w bawełnę, w jego wypowiedziach trzeba szukać drugiego dna, bo interpretowanie ich wprost może prowadzić do nieporozumień – tłumaczy częste skandale wywołane wypowiedziami Korwin-Mikkego. Przekonuje, że tak właśnie było w przypadku wypowiedzi o kobietach czy o niepełnosprawnych. – Zarzut o mizoginii prezesa zupełnie się nie broni – przekonuje, jako dowód przytaczając słowa Korwin-Mikkego sprzed kilkudziesięciu minut.
Nie potwierdza tego lista mówców konwencji – sami mężczyźni, kobieta – jak wspomniałem – zajmowała się jedynie konferansjerką. – Nie wiem dlaczego tak było, to nie ja to organizowałem – wyznaje z rozbrajającą szczerością Artur Dziambor. – Tak sobie ułożyliśmy listy, że nie ma kobiet. Ale u mnie w Gdańsku na trzecim miejscu jest kobieta, zresztą to żona naszej jedynki w Warszawie – mówi. Co potwierdza słowa prezesa, że "na listach są córki, żony i kochanki".
Pytanie, czy to są kadry, które mają wkrótce rządzić Polską? Wbrew hurraoptymizmowi polityków Nowej Prawicy, nie będziemy mieli okazji się o tym przekonać. Ale już ich obecność w Parlamencie Europejskim to nie zupełnie księżycowy scenariusz. – Tylko niech pan się nie da sprowokować, panie prezesie – przestrzegał jeden ze zwolenników. – Będą pana zapraszać, żeby pana sprowokować.
Ale przecież tego specjalnie robić nie trzeba, bo Korwin-Mikke chlapnie coś sam z siebie. I pięć procent znowu będzie marzeniem.