Jeden z najbogatszych Polaków miał być gwiazdą telewizji śniadaniowej, ale powiało nudą.
Jeden z najbogatszych Polaków miał być gwiazdą telewizji śniadaniowej, ale powiało nudą. "Dzień dobry TVN"

Pytanie do kandydata do biznesowej nagrody: jaki jest wasz przepis na sukces? Odpowiedź: "parytet pracy, a nie kapitału". Polscy milionerzy są na ogół mrukliwi i nudni. Dlaczego nie potrafią opowiadać o sukcesie, jaki odnieśli?

REKLAMA
Autorzy Dzień Dobry TVN zaprosili do programu Krzysztofa Pawińskiego, jednego z założycieli polskiego holdingu spożywczego Maspex z Wadowic. Zakładali, że historia o tym jak naukowiec z AGH założył z przyjaciółmi firmę spożywczą, pracował jako sprzedawca, magazynier i księgowy, a po 20 latach został jednym z najbogatszych Polaków z majątkiem 500 mln złotych, będzie samograjem. Ale nie była.
– Jak to się stało, że ponad 20 latach latach jesteście cały czas razem, nie pokłóciliście się, jaki jest wasz przepis na sukces? – pyta Kinga Rusin. – Na pewno to, że połączyliśmy się na parytecie pracy, a nie kapitału, bo tego kapitału nie było. To było decydujące. Mam wspaniałych wspólników, przyjaciół i to, że odnieśliśmy sukces pomaga – odpowiedział Pawiński.
Na pytanie, czy jego dwie córki studiujące matematykę w przyszłości przejmą prowadzenie firmy odparł, że nie wie, bo jest jeszcze za wcześnie, by to przesądzać. Chce, aby były szczęśliwe. – Stworzyliście jeden z największych koncernów spożywczych w tej części Europy. W takiej sytuacji musieliście się zastanawiać, jaka będzie przyszłość firmy? – dociekała Kinga Rusin.
– Patrzymy na swój biznes poprzez pozycje naszych brandów. Tymbark, Kubuś, Lubella są kochane i wybierane przez klientów i chcemy, aby miały swój ciąg dalszy. Jesteśmy firmą partnerską, zarządzana w układzie menedżerskim. Następca generacyjny nie musie się kojarzyć z następca rodzinnym. To wyzwanie, chcemy, aby za 20 lat nasze produkty były nadal obecne na polskich stołach – odpowiedział Pawiński.
Hollywoodzka historia
Dalej nie będę streszczał rozmowy. Wbrew tytułowi "Przepis na sukces" widzowie mogli odnieść wrażenie, że biznesmen nie zdradzi przepisu nawet, gdyby był przypalany gorącym żelazem. Rozmowa się nie kleiła. Dziennikarze byli rozczarowani, Rozmówca sprawiał wrażenie zniecierpliwionego. Dlaczego w przypadku jednego z największych sukcesów polskiego biznesów nie udało się stworzyć ciekawej historii?
Gdyby hollywoodzcy scenarzyści dostali na warsztat historię Maspexu, zrobiliby z tego porywającą historię. O przyjaźni, bo Zdzisław Stuglik, Krzysztof Pawiński, Jerzy Kasperczyk, Sławomir Rusinek i Józef Szczur współpracują od ponad 20 lat. O wielkich pieniądzach, bo zaczynając od zera w kilku segmentach rynku pobili zagraniczne korporacje, które mogły utopić ich w łyżce wody.
Komediowym akcentem opowieści byłyby sądowe procesy z Wiesławem Włodarskim, właścicielem konkurencyjnego FoodCare. Podrabiał ich kakao – najpopularniejsze na rynku, Decomorreno. Kilka lat później to Maspex odegrał na przeciwniku. Zaopiekował się główną gwiazdą marketingową FoodCare – Dariuszem Michalczewskim, przejmując przy okazji produkcję i sprzedaż popularnego napoju energetycznego Tiger.
Brak parcia na szkło
Gdyby przed kamerą TVN stanął Michael O'Leary, twórca tanich linii lotniczych Ryanair zrobiłby show, jak podczas konferencji prasowej w 2008 roku. Na pytanie, co oprócz łóżek (beds – z ang.) zapewni swoim pasażerom podczas długodystansowych rejsów, rzucił z refleksem: – Jak to co? Wszystko! Nawet bed and blowjob! (nawiązanie do brytyjskiego bed and breakfast).
– Naprawdę – dopytywała jedna z dziennikarek.
– Tak, to bardzo przyjemny sposób na spędzenie np. 5 godzin podczas podniebnej podróży – brnął dalej prezes. Temat seksu oralnego w samolotach ciągnął jeszcze przez trzy lata, by później przyznać, że tak naprawdę był to dowcip, który przypadkiem wpadł mu do głowy, a zamieszanie wykorzystał do darmowej promocji.
Steve Ballmer, znany z ekspresywności były szef Microsoftu, mając do dyspozycji media i milionową widownię pierwsze co zrobił, to dowalił przeciwnikom z Apple. – iPhone to subsydiowany gadżet za 500 dolarów. Nigdy nie osiągnie znaczących udziałów na rynku – rechotał do kamery kilka lat temu. Fakt, dziś wiemy że się zbłaźnił, ale nie można mu odmówić refleksu, złośliwości i instynktu. Czy ktokolwiek z polskich prezesów mógłby w ten sposób wystąpić na scenie?

Nie jestem godzien
Według ekspertów, Polacy, a nie tylko przedsiębiorcy, mają problem z chwaleniem się. – Biznesmeni, którzy zbudowali wielkie firmy, często poświecili temu całe życie. Są tak skupieni na własnym przedsięwzięciu, że pytani o sprawy generalne, źródła swoich sukcesów nie są w stanie wyjść poza szczegóły – mówi profesor Krzysztof Obłój, ekonomista i ekspert zarządzania z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wtóruje mu juror międzynarodowego konkursu Przedsiębiorca Roku organizowanego przez firmę doradczą EY. Nasz rozmówca opowiada, jak po 12. edycjach tej imprezy organizatorzy doszli do ściany. Nie mieli już kogo promować, a kandydatów trzeba było wyciągać za uszy i wręcz siłą wypędzać na scenę.
– Podczas obrad połączyliśmy się łączem wideo z Białymstokiem, gdzie pracował jeden z przedsiębiorców, kandydatów do nagrody. Poprosiliśmy go o przedstawienie swojej firmy przed kamerą. A ten otwiera złożoną kartkę i czyta z lokalnym akcentem: Bardzo dziękuję, ale nie jestem godzien... Na to wszyscy krzyczą, tego bierzemy! – relacjonuje juror.
Dodaje, że historie polskich firm są równie fascynujące jak Apple czy Oracle. Jednak przez brak umiejętności autopromocji podczas gali finałowej w Monte Carlo na tle międzynarodowej i wyszczekanej konkurencji wypadamy blado. Wtedy nagrody zgarniają np. twórca międzynarodowego cyrku, albo menedżer producenta samochodów Geely, który jak się okazało po latach, zyski zawdzięczał głównie rządowym subwencjom.
Słowotok
Problemy z laureatami mieli też organizatorzy biznesowej Nagrody im. Jana Wejcherta. Podczas pierwszej edycji główny bohater Wojciech Inglot, twórca międzynarodowej firmy Inglot, początkowo odmówił przyjazdu do Warszawy i odebrania nagrody na scenie. Powodowany skromnością wynajdywał wiele wymówek łącznie z tą, że w w dniu gali musi dopilnować interesów w Nowym Jorku. Problem rozwiązał Jan Kulczyk, wysyłając po laureata swój prywatny samolot. Inglot odebrał nagrodę, potem zakłopotany przepraszał gości, że nie ma doświadczenia w publicznych wystąpieniach.
Paradoksalnie wśród największych polskich biznesmenów jest sporo osób, które postawione za ladą nie potrafiłoby zachęcić do kupna bułki czy soku. Z zawiłych wywodów słynie Zygmunt Solorz-Żak. Założyciel telewizji Polsat i właściciel operatora telefonii komórkowej Plus nawet przez pół godziny potrafi tak mówić, by nic nie powiedzieć.
– Moim celem osobistym jest inteligentny dom, który jest w komórce. Będziemy próbowali zrobić taki eksperyment. Dom na pokaz, żeby społeczeństwo mogło się zorientować, jak to wygląda Czyli będzie można płacić rachunki, zarządzać domem go podglądać, np. mieć oko na swoje małe dziecko śpiące w łóżeczku. Będą różne inne aplikacje, które umożliwiają zarządzanie tym domem – powiedział przed kamerą agencji Newseria.

Co poeta miał na myśli? Na szczęście dziennikarze przetworzyli wypowiedź na newsa. "Grupa firm Zygmunta Solorza-Żaka chce udostępnić im tzw. inteligentny system zarządzania domem, w ramach którego oferować będzie telewizję, internet, telefon i inne funkcje, np. związane z monitoringiem czy płatnościami rachunków".
Najwięcej czasu na dzielenie wizją i sukcesem z innymi poświęca Leszek Czarnecki, miliarder twórca holdingu bankowo ubezpieczeniowego Getin. W 2011 roku odbył kilkadziesiąt spotkań uczelniach gdzie wygłaszał prezentacje o przedsiębiorczości. Ale i jemu przydarzają się wpadki. Zamiast opowiedzieć więcej o sobie, jak z płetwonurka stał się miliarderem, skupiał się na wygłaszaniu poważnym tonem oczywistych rad jakich pełno w podręcznikach dla biznesmenów. "Przygotuj dobry biznesplan. Produkt musi zaspokajać potrzeby konsumentów. Nie bierz kredytu, bo potem trzeba go oddać z odsetkami".

Wystąpienie Leszka Czarneckiego


Tych, którzy zaczynają ziewać, ożywia dyżurnym sucharem: Czy wiecie kiedy w Polsce najłatwiej można było zostać milionerem? Pod koniec lat 80., bo milion złotych stanowił wówczas równowartość stu dolarów.