Kryzys strefy euro, kryzys gospodarczy, rosnące obawy wobec imigrantów – to dlatego w przeddzień wyborów do Parlamentu Europejskiego eurosceptycy na całym kontynencie są silni jak nigdy: przy niskiej frekwencji mogą zdobyć nawet ⅓ miejsc. Czy rozwalą Unię od środka?
To mogą być naprawdę wyjątkowe wybory. Wobec powszechnego rozczarowania Unią Europejską wśród jej obywateli i przewidywanej niskiej frekwencji (która stabilnie spadała już od 1979 roku, osiągając w 2009 zaledwie 43 proc.) marginalne dotąd partie eurosceptyczne mogą stać się w Brukseli poważną siłą: sondaże dają im w sumie od 17 do 30 proc. miejsc w Parlamencie Europejskim.
Eksperci są zgodni, że to nie są dobre wieści dla Unii: w najlepszym dla niej razie prace parlamentu zostaną znacznie utrudnione, w najgorszym – rozpocznie się powolne rozmontowywanie UE. Zresztą już dziś Europejczycy mają wrażenie, że Unia nie działa za dobrze: w 2007 roku ufało jej 57 proc. obywateli, w 2012 zaś zaledwie 31.
Dlatego też mieszkańcy Europy życzliwym okiem spoglądają na eurosceptyków, silnych jak nigdy dotąd. Kim są ludzie, którzy idą do Brukseli, by rozwalić Unię od środka?
UKIP, Wielka Brytania
Za “ojczyznę” eurosceptycyzmu nie bez powodu uważa się Wielką Brytanię. Dziś rekordowe 75 proc. jej mieszkańców nie ufa unijnym instytucjom i także stamtąd wywodzi się najsilniejsza partia przeciwników UE, czyli United Kingdom Independence Party (UKIP) i jej charyzmatyczny lider Nigel Farage.
Ta libertariańska i konserwatywna partia ma dziś w Brukseli 13 posłów (w wyborach 2009 roku uzyskała 16,5 proc. głosów).
I choć może się to wydawać nieprawdopodobne, partia głosząca konieczność wyjścia Wielkiej Brytanii z UE i wyrzucenia z kraju imigrantów, wedle najnowszych sondaży wygra majowe wybory, wyprzedzając zarówno konserwatystów, jak i Partię Pracy.
Front Narodowy, Francja
Francuski “skręt w prawo” to nic nowego: silna pozycja skrajnie prawicowego, antyimigranckiego Frontu Narodowego w europejskich sondażach to naturalna kontynuacja niedawnego sukcesu w wyborach samorządowych. – Francja nie kontroluje niczego. Ani swojego budżetu, ani waluty, ani granic. Czas powiedzieć “stop” UE – mówiła na inauguracji swojej kampanii Marine le Pen, stojąca na czele Frontu. Na jej partię głos chce oddać co czwarty z idących do wyborów Francuzów.
PVV, Holandia
PVV, czyli holenderska Partia Wolności Geerta Wildersa, od 2013 roku współpracuje z francuskim Frontem Narodowym. Jej lider w wywiadzie dla Euronews tłumaczył, co nie podoba mu się w Unii: – Rządzą nami komisarze, których nikt w Holandii nie zna i których nikt z nas nie wybierał. (...) Unia Europejska kosztuje nas mnóstwo pieniędzy. Holendrzy są per capita jej największymi płatnikami – mówił Wilders.
Ten fan Margaret Thatcher i Ariela Szarona jest jednocześnie zajadłym krytykiem islamu. PVV w kwietniowych sondażach była na 1. miejscu. Na partię Wildersa chciało głosować ponad 18 proc. respondentów.
Od Grecji po Danię
Dobre wyniki eurosceptyczne partie notują także w innych krajach Europy: poza zaskakującym awansem do politycznej ekstraklasy Janusza Korwin-Mikkego warto też wspomnieć o Duńskiej Partii Ludowej (23,8 proc. poparcia), Wolnościowej Partii Austrii (21,2 proc.), węgierskim Jobbiku (20,5 proc.) czy greckim Złotym Świcie (9 proc.). Eurosceptycyzm rośnie siłę nawet w tradycyjnie wspierających Unię Niemczech.
Choć przeciwko Unii opowiada się także kilka ugrupowań lewicowych (np. grecka Syriza), zdecydowana większość eurosceptyków to partie prawicowe i najczęściej antyimigranckie. Wspólnota poglądów sprawia zaś, że coraz częściej ich politycy zaczynają się dogadywać, a w Europarlamencie mogą nawet spróbować stworzyć swoją własną frakcję.
I choć w “rodzinie” eurosceptyków jest wiele rozbieżności (UKIP nie chce bratać się z antyislamskim ich zdaniem Frontem Narodowym, a PVV nie chce słyszeć o współpracy z antysemickim Jobbikiem), to przykład PVV i Frontu Narodowego pokazał, że takie różnice można przekroczyć. Reuters przypomina, że jeśli do Europarlamentu wejdzie przynajmniej 25 eurosceptycznych parlamentarzystów z 7 różnych krajów, będą mogli założyć swoją własną frakcję.
Euroburdel?
Czy zjednoczeni eurosceptyci będą zagrożeniem dla Unii? Europarlamentarzysta Polski Razem Paweł Kowal twierdzi, że nie powinniśmy wpadać w panikę. – Nie biję raczej na alarm. Uważam, że w większości są to partie jednego sezonu – mówi o eurosceptykach. Dodaje zresztą, że ewentualna parlamentarna krytyka i dyskusja wokół słabości Unii nikomu nie zaszkodzi.
Zresztą, zdaniem Kowala to właśnie brak przestrzeni na krytykę błędów UE sprawił, że dziś eurosceptycy tryumfują. – Uporczywa i natrętna propaganda euroentuzjastów, którzy powtarzają, że w Unii wszystko jest super sprawiła, że obywatele się od nich odwrócili – mówi Kowal.
Wyborczymi prognozami nie martwi się także Marek Siwiec. – Wydaje mi się, że szacunki mówiące o 30 proc. mandatów są przesadzone – twierdzi. Dodaje jednak, że wzrost nastrojów antyunijnych w Parlamencie Europejskim to nie są dobre wieści dla Polski, której powinno zależeć na ściślejszej integracji z Zachodem. Co zrobić, żeby ten trend odwrócić? – Po prostu mądrze głosować, a później zobaczymy – śmieje się Siwiec.
Pytanie tylko, czy wszystkim będzie do śmiechu w chwili, gdy eurosceptycy zaczną w Brukseli realizować swoje pomysły. Bo choć np. Korwin-Mikke nie chce budynku europarlamentu podpalać, otwarcie mówi o tym, co chciałby z nim zrobić : – Sprzedamy go i zrobimy tam burdel – stwierdził niedawno w rozmowie z “Do Rzeczy”.
Jeśli te partie raz stworzą wspólny front, mogą stać się naprawdę silne, ponieważ mają podobną bazę społeczną w elektoracie, który jest zakorzeniony w podobnych wartościach. CZYTAJ WIĘCEJ
W 2004 r. w Parlamencie było ok. 70 antyunijnych wojowników, z czego prawie połowa z Polski (LPR, Samoobrona, PiS).
W 2009 r. siła eurosceptyków urosła do 120.
Dodawszy do tej tendencji nastroje kryzysowe można oczekiwać, że w 2014 r. przeciwnicy Unii mogą podwoić swoją siłę, a to oznaczałoby włączenie hamulca dla integracji i koniec marzeń o UEtopii. CZYTAJ WIĘCEJ