Po głośnych pieczątkowych protestach lekarzy, Ministerstwo Zdrowia wycofało z ustawy przepisy nakazujące karać ich za błędne wystawianie recept. Teraz te same sankcje urzędnicy wprowadzają ponownie. Tylnymi drzwiami. NFZ przedstawiło do konsultacji umowy, które nakazują karać ich nawet za drobne literówki. Lekarze ostrzegają, że umów nie podpiszą, a pacjenci będą płacić za leki ich pełną wartość.
Projekty nowych umów refundacyjnych, które Narodowy Fundusz Zdrowia chce podpisać z lekarzami znalazły się na internetowej stronie NFZ. Doktorzy są w szoku, bo wyczytali w nich zapisy, z którymi w styczniu walczyli w pieczątkowym proteście. Jeśli podpiszą je w kształcie zaproponowanym przez Fundusz, nie tylko będą musieli poświęcać czas na sprawdzanie, czy ich pacjenci są ubezpieczeni, ale także przepisywać leki, które nie zawsze najlepiej leczą choroby. Jeśli w receptach popełnią błędy, będą czekać na nich kary.
- Poprzednie umowy wygasają w czerwcu. Jeśli NFZ nie zmieni nic w nowych zapisach, nie będziemy ich podpisywać. Lekarze nadal będą wystawiać recepty. Tyle, że pełnopłatne - mówi Konstanty Radziwiłł, wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
W grudniu i styczniu lekarze protestowali przeciwko przepisom nowej ustawy refundacyjnej. Nakładała ona na lekarzy obowiązek sprawdzania poziomu refundacji leków, na które wystawiają recepty oraz ustanawiała kary finansowe dla tych, którzy błędnie je wypisują. Protest zaostrzył się po 1 stycznia, kiedy medycy wstawiali na receptach pieczątki "refundacja do decyzji NFZ". Kontrowersyjne przepisy z ustawy usunął parlament, a lekarze wrócili do pracy w normalnym trybie.
Wskutek styczniowego zamieszania wokół ustawy dotyczącej leków refundowanych, sprzedaż leków na receptę spadła od ubiegłego roku o 13 proc. (ponad 750 mln złotych).
(Dane IMS Health)
Okazuje się, że teraz przepisy wracają. Tyle że nie w ustawie, a w umowach, które NFZ podpisuje z lekarzami posiadającymi prywatne praktyki. Na swojej stronie internetowej do konsultacji przedstawił je Fundusz. Lekarzy oburza w szczególności list prezesa NFZ Jacka Paszkiewicza do premiera, który został dołączony do projektu umów. Prezes wyjaśnia w nim, że przedstawiciele Naczelnej Rady Lekarskiej, z którą Fundusz rozmawiał o umowach, nie przedstawili "konstruktywnego stanowiska", więc NFZ kieruje dokument do konsultacji społecznych.
- To jest jakiś skandal - irytuje się Konstanty Radziwiłł. - Umowy zawierają literalnie to, co zostało skreślone z ustawy. Prezes NFZ postawił się ponad parlamentem.
Zdaniem wiceszefa NRL, jeśli lekarze podpiszą umowy, wystawiając praktycznie każdą receptę będą ryzykować własnym majątkiem. Radziwiłł ostrzega, że po 1 lipca pacjenci mogą mieć więc problem ze znalezieniem lekarza, który wystawi receptę z refundacją.
Największe zastrzeżenia lekarzy budzi paragraf 9. umów, w którym mowa o karach, jakie im grożą. Każdy doktor, który podpisze umowę, zobowiązuje się w niej, że zapłaci różnicę w pełnej cenie leku i cenie leku po refundacji, a także odsetki od tej kwoty, jeśli: wystawi receptę pacjentowi nieuprawnionemu do refundacji, niezgodną z zastosowaniami leku zawartymi w obwieszczeniach albo nieuzasadnioną względami medycznymi.
- To oznacza, że jeśli wystawię błędną receptę i po pięciu latach zostanę skontrolowana, będę musiała zapłacić pięcioletnie odsetki - tłumaczy warszawska lekarka, która poinformowała nas o sprawie nowych umów.
To jednak nie koniec kar. Lekarze będą musieli płacić po 300 złotych między innymi jeśli: nie wpiszą, że wystawili receptę w dokumentację pacjenta, nie udostępnią dokumentacji medycznej pacjenta w czasie kontroli, wpiszą na recepcie błędne dane pacjenta lub wypiszą ją osobie nieuprawnionej. Kara może kumulować się. Nie więcej jednak niż do 300 proc. tej kwoty.
- To mnie osłabia - przyznaje lekarka, z którą rozmawialiśmy o umowach. - Zapisy oznaczają, że będę karana podwójnie. Jeśli wypiszę źle receptę, to nie dość, że będę musiała zapłacić różnicę w pełnej cenie leku i refundacji, to jeszcze dostanę kolejnych 300 zł kary.
Zdaniem lekarzy, problem godzi przede wszystkim w pacjentów. Umowy nakazują bowiem wypisywanie leków refundowanych zgodnie z zastosowaniami leku zawartymi w obwieszczeniach.
- Głównym problemem jest to, że w Polsce nie można przepisać leku refundowanego do terapii innego schorzenia niż te, które są wskazane na ulotce. Jeśli lek był zarejestrowany dziesięć lat temu, a w międzyczasie okazało się, że jest skuteczny także w terapii innych chorób, trzeba go zarejestrować jeszcze raz. Proces ten jest jednak długi i kosztowny - mówi pragnąca zachować anonimowość lekarka. - Ostatnio miałam pacjenta, małe dziecko, w którego schorzeniu najskuteczniejszym lekiem była heparyna drobnocząsteczkowa. W jego przypadku to leczenie nie było refundowane, a opakowanie leku kosztuje 200 zł. Nie zastosowanie tego leku w jego przypadku skutkowałoby szybką śmiercią pacjenta, ale rodziców nie było stać na kosztowną terapię. Co miałam zrobić? Postąpiłam zgodnie z moją najlepszą wiedzą medyczną. Wypisałam na lek refundację. Czekam na kontrolę.
Za takie działanie lekarce grozi według umowy zwrot różnicy między ceną refundowaną a pełną oraz 300 zł kary.
Lekarz sprawdzi przez internet, czy jesteś ubezpieczony CZYTAJ WIĘCEJ
Lekarz oczywiście nie ma obowiązku podpisywać umowy, przedstawionej póki co do konsultacji, ani wypisywać recept na leki refundowane. Jeśli jednak tego nie zrobi, koszty przerzuca na pacjenta, a sam traci. - Żaden zakład opieki zdrowotnej nie będzie chciał zatrudnić lekarza, który nie będzie mógł wypisać refundowanych recept, a żaden pacjent nie będzie chciał się u niego leczyć - mówi nam lekarka pracująca w poradni ogólnej w Warszawie.