- Jeśli zaakceptujemy brutalną wojnę na słowa, to w konsekwencji będzie wojna na uczynki, a potem może nawet polać się krew - mówi prof. Tomasz Nałęcz, historyk i prezydencki doradca. Jego zdaniem obecna debata wokół Smoleńska przypomina spory wokół wyboru Gabriela Narutowicza na prezydenta. I może się tak zakończyć.
Prof. Aleksander Smolar bije na alarm, że wojna polsko-polska jest już tak zaawansowana, że niebawem może dojść do wydarzeń, nad którymi partie nie będą w stanie zapanować. Powinniśmy się bać samych siebie?
Należę do grona tych osób, które z coraz bardziej ściśniętym sercem wsłuchują się w zaostrzającą się retorykę, które nie uznają tłumaczeń, że jeśli coś ma przyciągać uwagę musi być mocne.
Wielką przestrogą jest dla mnie historia II RP. Tam również trwał wielki polityczny spór. Najpierw jak o Polskę walczyć. Potem przerodził się w dyskusję na temat kształtu Polski - już nie jak o nią walczyć, a w jaki sposób ją urządzać i kto ma rządzić. W tym sporze padały coraz mocniejsze słowa. Stawiano sobie coraz mocniejsze zarzuty. Ta brutalizacja słów doprowadziła do brutalizacji stosunków i konkretnych zachowań. Usunęła wszelkie hamulce.
Podobny natłok obelg i wzajemnych zarzutów kojarzy się z jednym momentem w historii: 1922 rokiem i sytuacją, która miała miejsce po wyborze prezydenta Narutowicza. Czy bieg wypadków zaprowadzi nas w to samo miejsce?
Na tym polega największe niebezpieczeństwo związane z agresją słowną: najpierw przeciwnikowi słowami odbierze się dobre imię, honor, a potem jak się już go tak zdeprecjonuje na płaszczyźnie słownej, to za tym idą brutalne uczynki.
Proces rządzi się żelazną logiką: najpierw słów używa się instrumentalnie. Wie się, że adwersarz nie jest łotrem, ale w ten sposób się o nim mówi. Potem zaczyna się wierzyć, że łotrem w istocie jest. A potem już traktuje się go jak łotra - rzuca się w niego pigułą śniegu, grozi laską jak Narutowiczowi.
Jeśli zaakceptujemy brutalną wojnę na słowa, to w konsekwencji będzie wojna na uczynki, a potem może nawet polać się krew.
Zwycięstwo Narutowicza w wyborach było niespodziewane dla Narodowej Demokracji i rozpaliło emocje, które posługując się dzisiejszą retoryką, można nazwać "kampanią nienawiści".
Tłumy traktują obelgi bardzo serio. Historyk nie ma wątpliwości, że endecka elita nie wierzyła w to, co o nim mówiono. Tłumy uwierzyły. Eligiusz Niewiadomski uwierzył i zabił prezydenta.
Wybór Narutowicza nazywano "zdradą narodową". Stwierdzenie brzmi dość znajomo.
Gabriel Narutowicz został wybrany w wyniku głupiej gry Narodowych Demokratów, którym wydawało się, że w ostatniej turze Narutowicz będzie dla ich kandydata – Maurycego Zamoyskiego mniej groźnym rywalem niż Stanisław Wojciechowski. Dlatego w przedostatniej turze część endeków zagłosowała za Narutowiczem, przeciwko Wojciechowskiemu. Myśleli, że kiedy obaj kandydaci staną przeciwko sobie, PSL Piast będzie musiał z racji przekonań głosować na Zamoyskiego. Tak się jednak nie stało.
Narodowi Demokraci sami zapracowali na wybór Narutowicza. To ich błędy polityczne doprowadziły do wyboru Narutowicza, a potem wszystkich innych o niego oskarżali.
Po nominacji oskarżenia Narutowicza o ateizm i przynależność do masonerii należały do najlżejszych. Oskarżano go także o to, że nie posiada polskiego obywatelstwa. Mówiono, że został narzucony przez Żydów i Ukraińców. Że spędził poza Polską 30 lat.
Na tym polega mówienie językiem nienawiści. Nawet największa cnota zamienia się w coś nagannego. W tamtym przypadku zarzut był bezsensowny, bo powrót do kraju groził mu uwięzieniem i Syberią. To był uchodźca polityczny. To był człowiek wielkich zdolności, ogromnego talentu. On wybrał życie poza Polską dlatego, że zdecydował się walczyć za Polskę
Jak uruchamiam swoją pamięć historyczną, patrzę z przerażeniem na to, co dzieje się dziś. Jest jeszcze gorzej, bo Narutowiczowi nie zarzucano współudziału w morderstwie. Jaki może być bardziej podły zarzut jak uznawanie, że własny polski rząd współorganizował zamach na polskiego prezydenta i swoich kolegów?
Podam taki przykład: stawia się premierowi, rządowi zarzut, że nie bronią honoru polskich oficerów. Że w analizie powodów katastrofy politycy dopuszczają błąd pilotów, że nie powinno się mówić o nich jako o osobach winnych tej katastrofy. Pojawia się wątek obrony godności polskiego oficera.
Język nienawiści impregnuje na racjonalne argumenty.
Spory prowadzone między politykami w II RP przeniosły się na łamy prasy i na ulice. Prezydent Narutowicz był pewny swego. Liczył, że tłum nie posunie się daleko. Czy dzisiaj możemy mieć zaufanie do tłumów?
Początkowo faktycznie Narutowiczowi nie mieściło się w głowie, że człowieka wybranego z demokratycznego mandatu może spotkać tragedia. Po pierwszych dniach prezydentury spodziewał się już wszystkiego, ale uważał, że jeśli się reprezentuje naród, nie można stchórzyć przed fanatykami - nie można schować się za mury budynków, szwadrony wojska. Wtedy tryumfowała by rozwydrzona ulica.
Czy może się nieszczęście powtórzyć? Jeśli utwierdzimy tysiące ludzi, że po drugiej stronie politycznej barykady są ludzie bez godności i honoru, to wszystko jest możliwe. Na tym polega dramatyzm morza nienawiści: kiedy się drugą stronę obedrze z godności nie ma już żadnych zahamowań.
Morderca Narutowicza, człowiek z górnej warstwy społecznej, widział w nim już tylko ekstrakt zła. On uważał, że wykonuje ten wyrok, że nie ma innego wyjścia. Rozumiał, że zostanie skazany na śmierć, ale się przyznał. On nie mordował rodaka, on się poświęcał, likwidował źródło narodowego nieszczęścia.
Jak zatem ustrzec się przed takimi konsekwencjami? Jak powinni teraz zachować się politycy, aby nie podgrzewać nastrojów?
Przestrzegać Dziesięciu Przykazań. Włącznie z "nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu".
Czy może się nieszczęście powtórzyć? Jeśli utwierdzimy tysiące ludzi, że po drugiej stronie politycznej barykady są ludzie bez godności i honoru, to wszystko jest możliwe.
prof. Tomasz Nałęcz
doradca prezydenta RP, historyk
Morderca Narutowicza, człowiek z górnej warstwy społecznej, widział w nim już tylko ekstrakt zła. On nie mordował rodaka, on się poświęcał, likwidował źródło narodowego nieszczęścia.