- Kiedy widzę księdza w telewizji, przełączam kanał. Przełączam, bo wiem, co powie. Kościół ma tendencję do wypowiadania się w błahych sprawach - przyznał podczas spotkania ze studentami ksiądz Adam Boniecki. Polscy księża są ze wsi, ich kazania są nudne i oderwane od rzeczywistości albo skrajnie egzaltowane, a do seminarium przyjmowany jest każdy. To tylko niektóre zarzuty wiernych. Skąd się biorą księża i czy wszyscy muszą głosić kazania?
"Księża są ludowi, wioskowi. Ich kazania nie przykuwają uwagi, nie inspirują, nie odpowiadają na pytania. Czasem mam wrażenie, że zupełnie nie mają pojęcia, co się dookoła dzieje. Może na wsiach ich słowa mają jakiekolwiek znaczenie. Do miastowych nie trafią" - napisał jeden z czytelników naTemat.
Kościół od dłuższego czasu walczy z krzywdzącym, w jego opinii, stereotypem, że księża pochodzą w większości ze wsi, wywyższają się, nie potrafią zainspirować, a ich kazania są albo skrajnie nudne i wygłoszone monotonnym tonem, albo nieżyciowe i przeładowane naukowymi sformułowaniami.
Księża wioskowi
Z wypowiedzią ks. Bonieckiego zgadza się filozof i były dominikanin Tadeusz Bartoś. - Polscy księża posługują się schematami. Mało który przygotowuje się do kazań. W seminariach nie ma praktycznie żadnej selekcji. Księdzem może zostać każdy, kto się zgłosi. Dlatego często kapłani mają też niski poziom intelektualny. Odbija się to na całości wizerunku Kościoła - uważa Bartoś.
Jak się okazuje, to nieprawda, że do seminariów przychodzą w większości ludzie z małych miejscowości i wsi. - Już jak ja byłem w seminarium, a jestem kapłanem od 18 lat, to się to wyrównywało. Było mniej więcej po równo seminarzystów z dużych aglomeracji i mniejszych wiosek. Teraz to się jeszcze bardziej zmieniło. Zwiększył się odsetek kandydatów z dużych miast, którzy się w nich wychowali, wykształcili, znają problemy i zagrożenia ludzi tam mieszkających - podkreśla ks. dr Robert Nęcek, rzecznik prasowy Archidiecezji Krakowskiej.
- Za moich czasów seminarzystów z dużych miast i wsi było mniej więcej po równo. Teraz do warszawskiego seminarium trafia coraz więcej kandydatów po wyższych studiach. Ten odsetek jest naprawdę wysoki - dodaje ks. Bogdan Bartołd, proboszcz archikatedry warszawskiej.
Powołanie nie wystarczy
Kapłani nie zgadzają się również z opinią, że do seminarium zostanie przyjęty każdy, kto się zgłosi. - Kandydat musi mieć zdaną maturę. Oprócz tego, w naszej diecezji zdaje się jeszcze egzamin z języka polskiego, historii i
religii. Później jest tzw. rozmowa kwalifikująca i badania z internistą i psychologiem. Bez magistra nikt nie dostanie święceń - zaznacza ks. dr Robert Nęcek.
W archidiecezji krakowskiej do seminarium zgłasza się rocznie około 40 osób. - Ten poziom się utrzymuje, ale nasza diecezja jest inna. W skali całego kraju nastąpił spadek liczby powołań. Największe apogeum powołań przypadło oczywiście na pierwszą fazę papiestwa Jana Pawła II - dodaje ks. Nęcek.
Oderwani od rzeczywistości
Wierni najbardziej narzekają na brak inspiracji w Kościele, skrajnie nudne kazania i śmieszny sposób intonacji ważnych, zdaniem kapłanów, fragmentów homilii.
- W polskich seminariach jest niski poziom kształcenia teologicznego. Przyszli księża nie są tam właściwie nauczani mówienia i kaznodziejstwa. To bez wątpienia wpływa na opinie wiernych, którzy uznają księży za nieinspirujących, a homilia za nudne - twierdzi
Tadeusz Bartoś, filozof i były dominikanin.
Na mszach ks. Bogdana Bartołda jest dużo ludzi. W większości młodych. Jego zdaniem, błędem wielu kapłanów jest dobór języka. - Żeby ludzie nie zasypiali i chcieli słuchać kazań, trzeba do nich mówić ludzkim i zrozumiałym językiem. Prostym i czytelnym, takim jakim posługują się na co dzień. Hermetyczny i naukowy język jest bez sensu. Do kazania trzeba się przygotowywać, trzeba myśleć o ludziach i inspirować się słowami Chrystusa. Do młodych trzeba mówić szybko i konkretnie, do większości posługiwać się obrazami. Moje kazania inspirują ludzie, którzy do mnie przychodzą i opowiadają o swoich problemach - podkreśla ks. Bartołd.
Rzecznik archidiecezji krakowskiej przyznaje, że niektórzy księża po ukończeniu seminarium zaniedbują dalsze kształcenie i rozwój. - To jest tak, jak na każdych studiach. Zostajesz magistrem, ale musisz nadal dbać o swój rozwój intelektualny i
duchowy. Niektórzy księża tego nie robią i to odbija się na ogólnym wizerunku Kościoła. Łatwiej jest oczywiście pokazać jednego nudnego i niezaangażowanego kapłana niż 10 fenomenalnych - zauważa ks. Nęcek. - Ja uznaję zasadę pewnego węgierskiego biskupa: w prawej ręce Biblia w lewej gazeta. Tylko w ten sposób kapłan nie będzie oderwany od rzeczywistości - podkreśla.
Kazania do ziewania
Ks. Bartołd przyznaje, że są kapłani, którzy nie mają zupełnie talentu do głoszenia homilii. - Jest to dla nich ogromnym krzyżem i cierpieniem. Sam miałem kolegę, którego zastępowałem podczas homilii, a on wykonywał wtedy za mnie prace kancelaryjne. Czasem jednak musiał wygłosić kazanie. No i siedzieliśmy z drugim kolegą księdzem w zakrystii i czekaliśmy, jak skończy, żeby go skrytykować. Tymczasem, po mszy do zakrystii wszedł wierny, który podziękował mu i powiedział, że czekał na te słowa 20 lat i chce się wyspowiadać. Homilia to jedno, a łaska z góry to drugie. Trzeba uważać,
żebyśmy w pychę nie wpadli, jakimi to jesteśmy świetnymi mówcami. W końcu za tym słowem zawsze stoi Bóg.
Księża przyznają, że większość kazań rzeczywiście jest podobna. Z drugiej strony są jednak sprawy, o których muszą cały czas przypominać. - Co by się stało, gdyby mąż nie powiedział żonie chociaż raz w tygodniu, że ją kocha - śmieje się ksiądz Bartołd - Ważne jest podejście, z jakim człowiek idzie do Kościoła. Z najnudniejszego i najgłupszego kazania można wyciągnąć jedno ważne zdanie, które akurat do nas przemówi. Nie do wszystkich się trafi. Jezus też przemawiał i nauczał, słuchały go tłumy, a większość go przecież odrzuciła - dodaje.
Na placówkach
Kościół stara się brać predyspozycje kapłanów pod uwagę. - Jesteśmy wysyłani na placówki przez biskupa ordynariusza. Ksiądz biskup zasięga zawsze opinii u profesorów i wykładowców. Księża wypełniają również ankiety, gdzie chcieliby pracować. Niektórzy
pracują w katechezie, inni posługują jako kapelani w szpitalach. Jeszcze inni trafiają na parafie i zdarza się, mimo braku umiejętności, że muszą głosić homilie - mówi proboszcz warszawskiej archikatedry.
- Niestety wielu kapłanów uznaje zasadę "Barankami na ambonie, a lwami w konfesjonałach". Powinno być na odwrót. Lwy na ambonie, a baranki w konfesjonale, bo nikt nie jest bez grzechu - podkreśla ks. dr Robert Nęcek. Jak sam mówi, ogromny wpływ ma to, jakich nauczycieli będzie miał przyszły kapłan. - Miałem to szczęście, że moimi profesorami w seminarium był ks. Tischner, biskup Pieronek, biskup Życiński. Wiele zależy od tego, na jakich profesorów trafimy. Jak nas zainspirują. W końcu tylko wychowany potrafi wychowywać - dodaje rzecznik archidiecezji krakowskiej.
Generalnie mamy problem ze swoją obecnością w mediach. Kiedy widzę księdza w telewizji, przełączam kanał. Przełączam, bo wiem, co powie. Jak w anegdocie. Żona do męża: Byłeś w barze czy w kościele? W kościele. Było kazanie? Było. A o czym? O grzechu. Co mówił ksiądz? Był przeciw. Tyle możemy wymyślić, w ogóle nie słuchając księży. CZYTAJ WIĘCEJ
ks. Adam Boniecki
W Kościele można znaleźć wielką wartość. Są w nim ludzie, którzy pomagają słabszym, pomagają biednym. Jako dziennikarz wiem jednak, że łatwiej jest napisać o jednym księdzu pedofilu niż o pięciu dobrych proboszczach. CZYTAJ WIĘCEJ
ks. Bogdan Bartołd
proboszcz archikatedry warszawskiej
Kończyliśmy te same studia, mieliśmy tych samych profesorów, ale nie każdy został fenomenalnym mówcą, porywającym tłumy. To tak, jak nie każdy dziennikarz ma świetne pióro. To kwestia pewnych darów.