Stany Zjednoczone to kraj pełen kontrastów, zwłaszcza z europejskiego punktu widzenia. I nie chodzi tylko o standardową już otyłość czy często wyśmiewane braki w znajomości geografii. Poniżej 9 dłuższych i krótszych (poważniejszych i mniej poważnych) migawek z USA, które mogą (ale nie muszą) cię zaskoczyć: zabawne, absurdalne, ciekawe, polityczne, społeczne.
W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do dawania napiwków głównie w restauracjach. I to też nie zawsze. Tutaj „tip” to mus, który wręcz musisz wliczyć w koszt swojego posiłku. Kelnerka z chińskiej restauracji nie chciała wypuścić nas z lokalu, bo dostała tylko 10, a nie 20 procent napiwku. I myli się ten kto, myśli, że była to grzeczna uwaga. Nawrzeszczała na nas i zaczęła robić procentowe wyliczenia, pytając „was it good, was it good?!”. No problem w tym, że nie było nawet „good”.
Bardzo często widzi się paragony z „sugerowanym napiwkiem” w kilku opcjach procentowych (przeważnie od 15-18 proc. w górę). Raz nawet, widząc, że przy stole nie ma Amerykanów, kelnerka zaznaczyła długopisem informację o napiwkach. Tak, gdybyśmy nie zauważyli. Często nie brakuje też „gratitude’ z automatu doliczonego do rachunku. I myli się ten, kto myśli, że Amerykanie po tym nie zostawiają już „tipów”. Klienci zostawiają, kelnerzy oczekują.
Oprócz tego kilka dolarów extra trzeba dać za sprzątanie pokoju (codziennie, bo przecież każdego dnia jest inna pokojówka), za obsługę hotelowego śniadania (bo dolewają kawy/herbaty/soku), za wożenie, pomoc przy wniesieniu bagażu czy otwieranie drzwi. – Panowie, jeszcze napiwek do tego – powiedział taksówkarz przy regulowaniu rachunku. W jednym z hoteli za każdy bagaż doliczano po 5 dolarów napiwku. Niezależnie od tego, czy ktoś go za klienta wnosił czy nie.
Tam to standard, do którego po prostu trzeba się przyzwyczaić. Taki zwyczaj.
2. DC Vote
To zaskakujące, nawet dla wielu Amerykanów. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że Waszyngton D.C., choć jest stolicą Stanów Zjednoczonych, w której mieszka ok. 630 tys. ludzi, sam w sobie nie posiada reprezentacji w Kongresie USA (ani w Izbie Reprezentantów, ani w Senacie).
Na tablicach rejestracyjnych wielu tamtejszych aut można zobaczyć dopiski „Taxation without representation”. To swojego rodzaju manifest i pstryczek w nos dla innych, ponieważ mieszkańcy płacą normalne federalne podatki, ale nie mają swojego głosu w Kongresie. Warto wspomnieć, że dopiski na rejestracjach nie są samowolką mieszkańców, ale zostały prawnie dozwolone w 2000 roku. W USA konkretne stany mogą mieć dany napis na wyłączność np. New Hampshire ma "Live free or die".
Co prawda wybierają burmistrza i radę miasta, ale miejski budżet każdorazowo musi być wysyłany do Kongresu, który może go zatwierdzić i przegłosować. W każdym momencie Kongres może unieważnić też lokalne decyzje - to jedyna taka sytuacja w całych Stanach Zjednoczonych. Wyobraź sobie sytuację, w której budżet twojego rodzinnego miasta musi przejść przez polski parlament.
W Waszyngtonie istnieje organizacja DC Vote, której celem jest walka o zmianę tych przepisów i przyznanie reprezentacji w Kongresie USA.
3. Lód w napojach
USA przyzwyczaiły nas do tego, że wszystko musi być u nich największe. Także posiłki. Nie o nich jednak mowa. W Polsce zazwyczaj 2-3 kostki lodu wystarczają w zupełności. Tutaj? Raczej 20-30. Każdy napój do szklanka pełna lodu. Dosłownie. Nie ma znaczenia, czy zamawia się zwykły sok, colę czy alkohol. W restauracji, w samolocie, w hotelu. Szklanka zawsze musi być pełna. Mała, duża, średnia. W efekcie po kilku minutach napój jest znacznie rozwodniony. Normalną ilość lodu dostałem tylko raz. Kiedy poprosiłem. Właściwie musiałem prosić dwa razy, za pierwszym zostało ¾ lodu.
4. Granica z Meksykiem
Border Field State Park to miejsce wyjątkowe. To tutaj mogą spotkać się rodziny rozdzielonych emigrantów. Wielka brama otwiera się tylko dwa razy w tygodniu: w sobotę i niedzielę. Od 10.00 do 14.00. Ani minuty wcześniej, ani minuty później. Jak godziny widzenia w więzieniu. Otoczenie niemal identyczne.
Nielegalna emigracja, głównie ze strony granicy z Meksykiem, to jeden z największych problemów Stanów Zjednoczonych. Aktualnie na ich terenie przebywa ok. 10 mln nielegalnych imigrantów. Choć słowo „nielegalnych” jest tutaj już niepoprawne politycznie. Teraz mówi się o nich „nieudokumentowani” (undocumented – ang.), o czym więcej pisałem w tym reportażu z amerykańsko-meksykańskiej granicy.
5. Klimatyzacja
Restauracja, wieczór, na dworze nie za ciepło. Pogoda mniej więcej „na bluzę”, na pewno nie na klimatyzację. A w lokalu? Rozkręcona do tego stopnia, że było po prostu zimno. Na pytanie, czy można nieco zmniejszyć, kelnerka spojrzała zdziwionym wzrokiem. Trzeba było się dopraszać.
Na szczęście kierowcy są bardziej wyrozumiali, ale zestaw startowy to niemal zawsze klimatyzacja włączona na takich obrotach, że połowa grupy po kilku takich dniach była już przeziębiona. I o ile samo A/C potrafi być prawdziwym zbawieniem, to włączanie go z automatu przy każdej pogodzie jest co najmniej bez sensu. Zapewniam - robią to masowo.
6. Tajemnice Lincoln Memorial
Jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie robiących wielkie wrażenie. Choć pomysł jego powstania pojawił się jeszcze w XIX wieku, otwarcie nastąpiło dopiero w 1922 roku. Mauzoleum jest ogromne, ma 57 m długości, 36 m szerokości i przypomina greckie świątynie.
Sam pomnik Lincolna (blisko 6 na 6 metrów) ma w sobie kilka tajemnic niewidocznych na pierwszy rzut oka. Jedną z najciekawszych jest druga twarz wyryta z tyłu głowy Lincolna. A dokładnie w jego włosach. Widać ją, gdy spojrzy się na pomnik z odpowiedniego kąta. Najbardziej popularną wersją jest ta, mówiąca, iż to twarz generała Roberta Lee. Niektórzy twierdzą, że autor chciał w ten sposób upamiętnić wojskowego. Inni mówią, że w ten sposób zaznaczył fakt, iż Lincoln zawsze miał z tyłu głowy gen. Lee.
Nieprzypadkowa jest też pozycja samego Abrahama Lincolna. Każda z jego rąk i nóg symbolizuje po trochu charakterystykę jego rządów. Prawa dłoń otwarta, noga wysunięta do przodu, jako znak współczucia i chęci kompromisu. Lewa zaciśnięta w pięść i stojąca stabilnie, jako konsekwencja i siła, której musiał używać.
7. Nietypowy turniej pokera
Ciekawe jest nie samo wydarzenie, a klimat i otoczka, która mu towarzyszy. Undergroundowy turniej pokera, na który można dostać się tylko przez zaproszenie. Lepsze niż Vegas ale wygląda jak turniej bingo dla emerytów. Pełen profesjonalizm, odliczanie, szef imprezy, losowania, przerwy i gala osobistości. Na miejscu około 50 osób, z których większość śmiało mogłaby wyskakiwać w Google pod hasłem "redneck". Było też kilka kobiet.
W turnieju brał udział głuchoniemy bezdomny, obok siedział 60-letni mężczyzna, który przez 4 godziny jadł z dzbanka kostki lodu. Dwóch kolejnych przy różnych stołach przez cały czas wyzywało się krzycąc przez całą salę, kilku się prawie pobiło. Większość nie wygląda na bogaczy, ale na stół rzucali po kilkaset dolarów. I nie ma tam przypadkowych osób, wszyscy się znają i grają tak kilka razy w tygodniu.
Mężczyzna w czapce na zdjęciu to Brian. Weteran, który walczył podczas "Pustynnej Burzy". Miał wtedy 21 lat. Odszedł z wojska, bo nie wytrzymał po powrocie, 12 lat pił, teraz "łapie się tego i tamtego". Tu rozdawał karty.
Były nawet specjalnie zatrudnione kelnerki, z których jedna nazywała się... Sparkle (Iskierka – ang.). Przy każdym wejściu na salę kilkudziesięciu graczy krzyczało jej imię. Ci, którzy odpadli siadali do kolejnych stołów na jeszcze większe stawki. Tam już byli nawet „krupierzy”. Zwycięzca zgarniał od kilkuset do nawet kilku tysięcy dolarów.
8. Skywalki w Des Moines
W porównaniu do innych większych amerykańskich miast, Des Moines w Iowa jest niesamowicie nudne i... puste. Widać to zwłaszcza na ulicach w centrum, jeśli zechce poszukać się tam pieszych. Prawie ich tam nie ma. Wszystko przez tzw. skywalki, które łączą niemal wszystkie budynki w centrum miasta i ciągną się przez cztery mile.
To system komunikacji, którego nigdy wcześniej na taką skalę nie spotkałem. Każdy budynek jest połączony z następnym specjalnym naziemny przejściem, które pozwala przechodzić bezpośrednio z jednego do drugiego. I tak w kółko wężykiem można przejść przez całe centrum. Równie dobrze można się w nich zgubić. Masa wejść, wyjść, źle skręcisz i nagle jesteś kilka ulic dalej. A połapać się nie jest łatwo, bo wszystko w środku wygląda niemal identyczne.
Na szczęście są dobrze oznaczone, a wewnątrz przypominają nieco znane nam przejścia podziemne. W nocy drzwi wszystkich biur są zamykane i można przechodzić tylko - nazwijmy to - chodnikiem do wyjścia.
Skywalki są szczególnie przydatne zimą, gdy nie trzeba wychodzić na mróz i śnieg. Co ciekawe, przez to, że w centrum większość mieszkańców porusza się skywalkami, na ulicach wcale nie jest łatwo o zwykłe sklepy. Nie ma takiego popytu skoro klientela jest nad nimi. Stąd też niektóre z nich pojawiają się właśnie na trasie skywalków.
9. Uchodźcy
Stany Zjednoczone to nie tylko emigranci. To także uchodźcy, których od 1975 roku na teren USA przybyło ponad 3 mln. Z tym, że każdy z tych pobytów został w pełni zalegalizowany przez tamtejszy rząd. O status uchodźcy mogą ubiegać się osoby, które są w swoich krajach prześladowane przez wzgląd na religię, rasę, narodowość, grupę społeczną czy poglądy polityczne. Tylko w 2013 roku do programu zakwalifikowało się 69 925 osób z całego świata. W ostatniej dekadzie rekordowy był rok 2004, kiedy to ich liczba wyniosła dokładnie 79 432.
Od 2008 roku najwięcej osób o status uchodźcy ubiega się z Birmy, Bhutanu i Iraku. To, co jest ciekawe w przypadku uchodźców, to pomoc socjalna, jaką otrzymują po przybyciu. Przez pierwszy miesiąc rząd zapewnia im zakwaterowanie, jedzenie, ubrania (często przylatują tam osoby "tak jak stoją"). Pracownicy biur ds. uchodźców pomagają im także w załatwianiu wszelkich formalności np. z ubezpieczeniem społecznym, szkołą dla dzieci, ofertami pracy.
Dodatkowo niezależnie od okoliczności każdy uchodźca przez osiem pierwszych miesięcy dostaje 183 dolary miesięcznie (bez kosztów zakwaterowania) lub 361 dolarów na parę. Przez taki sam okres czasu uchodźcy otrzymują też darmową opiekę medyczną, a także bony na jedzenie. Sumy mogą być różne zależnie od stanu, do którego się trafia.
Uchodźcy mają też możliwość korzystania z pomocy w specjalnych biurach. Większość z nich nie ma pojęcia o czekających ich realiach, ani tym bardziej języku angielskim. W specjalnych salach czekają na nich sale komputerowe, w których za pomocą specjalnie przygotowanych programów mogą uczyć się języka. W jednej z takich sal (we wspomnianym wyżej Des Moines) widziałem grupę ludzi z absolutnie każdego zakątka świata, która uczyła się w ten sposób języka.
Nawet podstawy dają im niesamowitą przewagę nad innymi. Pracodawcy współpracujący z biurem ds. uchodźców często zatrudniają grupę osób, w której tylko jedna z nich zna angielski. Tyle wystarczy. Jeden wytłumaczy reszcie, na czym polega praca.
Jednak znajomość angielskiego potrafi przysporzyć też sporo kłopotów. W takich biurach często pracują ludzie, którzy w przeszłości sami zaczynali w Stanach Zjednoczonych, jako uchodźcy. Często chcąc pomóc, podają nowym swój prywatny numer telefonu. I tu zaczyna się problem. Ci, znając jedną z niewielu osób mówiących w ich ojczystym języku, dzwonią notorycznie (o każdej porze dnia i nocy) z prośbą o pomoc - o czym opowiadał mi jeden z szefów lokalnego biura.