Gdy próbowałem umówić się z nim na wywiad, usłyszałem: - Jeśli o sporcie, to Janusz na pewno bardzo chętnie z panem porozmawia. Tak też się stało. Piłkę nożną i inne dyscypliny śledzi od lat. Gdy tylko nie gra koncertu, najczęściej zasiada przed telewizorem by obejrzeć transmisje sportowe. W latach 70. i 80. z wieloma piłkarzami się zaprzyjaźnił. Bo przecież oni też, choć byli bardzo zdolni, nie mieli jak wyjechać na Zachód. Janusz Panasewicz, lider Lady Pank, w obszernej rozmowie z naTemat.
Podobno można z panem rozmawiać nie tylko o piłce, ale i o futbolu amerykańskim.
W Polsce 90 procent ludzi nie ma o tej dyscyplinie pojęcia. A ona jest bardzo interesująca. Gdy mieszkałem w Stanach, zacząłem śledzić rozgrywki i chodzić na mecze. Co więcej, dorabiałem sobie nawet pisząc felietony o futbolu amerykańskim dla jednej z gazet.
Dziś potrafiłby Pan napisać do „Przeglądu Sportowego” dłuższy artykuł o Superbowl? (finałowy mecz rozgrywek w USA – red.)
W wywiadzie dla Interii powiedział pan, że jeszcze w wieku 14,15 lat numerem jeden był sport, a dopiero potem muzyka. Janusz Panasewicz to zatem jeden z wielu niespełnionych talentów?
Ja pochodzę z Olecka, z Mazur. I tam wraz z kolegami w wolnym czasie uprawialiśmy różne sporty. Nie tylko graliśmy w piłkę, byliśmy bardzo wszechstronni. Choć ja chyba największy talent przejawiałem do hokeja na lodzie. Była nawet taka sytuacja, że działacze pierwszoligowego klubu z Torunia chcieli mnie do siebie sprowadzić i rozmawiali z moimi rodzicami. Ale nie zdecydowałem się.
Żałuje Pan dzisiaj?
Nie, nie żałuję. Muzykę kocham a o sporcie mówię w mediach i mam go też w telewizji. A żałować powinni tamci działacze bo ja wtedy byłem naprawdę dobry.
Jan Englert powiedział kiedyś u Kuby Wojewódzkiego, że często zdarza mu się bezsensownie latać po kanałach, a jego uwagę przyciągają jedynie transmisje sportowe. Pan ma podobnie?
Tak, bardzo podobnie. Ja zresztą jestem trochę uzależniony od oglądania sportu w telewizji. Jedyne co mnie drażni, to komentatorzy. Oni czasami są beznadziejni, jedni się zwyczajnie nie znają na danej dyscyplinie. Ale są też i tacy, którzy totalnie kaleczą polszczyznę. Silą się na jakieś zwroty, a mówią tak, jak mówić się nie powinno.
Wyłącza pan wtedy głos?
Nie, tego nie robię. Ale jestem wtedy strasznie wkurzony.
Chodzi Panu o kogoś konkretnego?
Nazwisk nie będę podawał, ale problem, o którym mówię, jeszcze szczególnie widoczny w telewizji N. Mają tą swoją Ligę Mistrzów, komentują mecze największych drużyn piłkarskich Europy, te wszystkie „Nazimki” i inni, a tu przed mikrofonem pojawia się gość i mówi od rzeczy, bez ładu i składu. A tego przecież słucha wielu młodych chłopaków, którzy powinni się uczyć poprawnej polszczyzny.
W „Magazynie Futbol” napisał pan swego czasu, że komentator jest jak wokalista.
Tak, przyznaję, obie te profesje mają swe cechy wspólne.
Jakim piosenkarzem byłby zatem Dariusz Szpakowski?
Nie ukrywam, że Mateusza bardzo lubię i cenię. Za to jak komentuje, jak przeżywa mecz. Dla mnie Borek to taki Axl Rose (lider Guns N' Roses - red.).
Czytałem kilka Pana wypowiedzi i dochodzę do wniosku, że jest Pan optymistą co do szans Polaków na Euro...
Tak, bo my mamy naprawdę bardzo ciekawą drużynę. Żeby zespół taki jak nasz odniósł sukces na tego typu imprezie, potrzebnych jest kilku artystów. I my takich mamy. Jest Wojtek Szczęsny, jest trójka piłkarzy Borussii. Do nich dodajmy grupę solidnych rzemieślników i mamy drużynę, która może osiągnąć dużo.
Naprawdę to może wystarczyć?
Tak, bo jestem przekonany, że najlepsi piłkarze Europy będą przemęczeni i nie zaprezentują swej optymalnej formy. Spójrzmy na Grecję z 2004 roku. Ich wszystkich skreślał jeszcze przed turniejem, a oni lali wszystkich najlepszych. Portugalię, Hiszpanię, Francję i Czechów.
Czyli Polska może pójść w ślady Greków.
Może, mam tylko nadzieję, że nasza drużyna będzie grać ładniej. Bo Grecy odnieśli co prawda sukces, ale od patrzenia na nich zęby bolały.
Gdyby trenerem kadry narodowej był Janusz Panasewicz, sądzę, że Żewłakow, Peszko i Boruc ciągle graliby w kadrze.
(śmiech) Ja bym ich rozróżnił. Michał Żewłakow to znakomity obrońca, niech pan to wyraźnie napisze. Na jego poziomie nie mamy na środek obrony nikogo. Poza tym on ma doświadczenie oraz charyzmę. Bardzo by nam się przydał. A co do Boruca i Peszki, to to są piłkarze, którzy tak czy siak raczej nie graliby w pierwszym składzie. Po nich płakał nie będę.
Pan w ogóle lubi takich piłkarzy z charakterem.
Moim ulubionym zawodnikiem ze wszystkich był Johan Cruyff. Pamiętam zresztą taką scenę. To był finał europejskiego pucharu, doszło do dogrywki. Tuż przed nią, Cruyff, gwiazdor Ajaksu, stois sobie na boisku, przy linii środkowej i … pali papierosa. Jednocześnie jest jakiś zamyślony, zastanawia się najwidoczniej jak rozegrać ten dodatkowy czas gry. Potem wychodzi na boisko i co? Wygrywa ten mecz. Jemu palenie pomagało skoncentrować się, myśleć. A palił po dwie paczki dziennie.
Ale nie polecałby pan tego wszystkim piłkarzom?
(śmiech) Nie, oczywiście, że nie. To taka anegdotka.
W Polsce za palenie dostało się między innymi Maciejowi Rybusowi.
Szkoda mi go. „Rybkę” bardzo lubię i cenię jako piłkarza. Dla mnie to jest nawet piłkarz już teraz do pierwszego składu kadry. Nie wiem tylko czemu postanowił odejść do tej Czeczenii.
Do Tereka Grozny, który gra w lidze rosyjskiej.
Niech pan przestanie, dla mnie to jest Czeczenia! A ona kojarzy mi się z czymś innym. Wojny, zamachy, wybuchające bomby, krew, cierpienia ludzi. Na pewno nie z grą w piłkę.
Smuda to właściwy człowiek na właściwym miejscu?
Jest już chyba za późno, żeby go zmienić (śmiech)
Rozmawiałem niedawno z Andrzejem Iwanem. Stwierdził, że Smuda nie potrafi poradzić sobie z presją. Im większa, tym bardziej jest zagubiony. Dodał, że formuła prowadzenia przez niego zespołów powoli się wyczerpuje.
Myślę, że Andrzej ma dużo racji. Nie ukrywam, że umiarkowanie lubię słuchać wypowiedzi medialnych Smudy. Nie należą do najbardziej logicznych. A czytał Pan biografię Iwana?
Tak, połknąłem w dwa dni.
To jest znakomita książka, fenomenalna! Ja właśnie jestem w połowie i już to mogę o niej powiedzieć. Niesamowite jest to, jak Andrzej się w niej otworzył. Jak opowiada o rzeczach śmiesznych i strasznych, zachowując do tego dystans. Ja jestem dość krytyczny jeżeli chodzi o książki, a za tą zabieram się ostatnio wieczorem i czytam do pierwszej w nocy. Kończę rozdział i już chcę wiedzieć co będzie w następnym.
Iwan powiedział mi, że pił, bo nie było alternatywy. Piłkarze żyli w szarej, nudnej rzeczywistości i mieli świadomość, że za granicę póki co odejść nie mogą. Zostawała im Polska. Chyba podobnie było też z muzykami...
Tak, było wiele podobieństw. Też, tak samo jak piłkarze, zarabialiśmy godne pieniądze, tyle tylko że nie było co z nimi robić. No bo ile razy można iść do Pewexu i kupować tam flaszkę? Było takie poczucie beznadziei, powtarzalności, rutyny. I pojawiał się wtedy alkohol. Ale niektórym po pewnym czasie się udawało. Zbyszek Boniek poszedł do Juventusu. My koncertowaliśmy w Stanach.
W tamtych czasach artyści, w tym i muzycy Lady Pank, znali się z piłkarzami. Imprezowali wspólnie z nimi.
Pamiętam, jak Andrzej miał gorszy okres w życiu i chciał dać trochę szczęścia swojej rodzinie. Przyszedł do mnie i powiedział, że na nasz koncert weźmie córkę, Kasię. Żeby mogła się trochę pobawić a nie martwić problemami swojego taty.
Muzyka była dla rodziny Iwanów taką „kryzysową narzeczoną”...
Mniej więcej...
Przejdę do współczesności. Gdzieś napisano, że to trochę żenujące, że Stadion Narodowy otwierało Lady Pank, podczas gdy obiekty na Ukrainie, odpowiednio Kijów i Donieck, inaugurowały Shakira i Beyonce.
(Panasewicz lekko się denerwuje) Proszę pana, ten stadion nazywa się Narodowy, tak? Zatem chodzi o polskość, o pewien patriotyzm. Dlatego też do jego otwarcia zaproszono wykonawców z Polski. Nas, Waglewskiego, Zakopower. Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego. Koniec, kropka.
Ma pan jakieś ulubione piosenki związane z piłką?
Znakomite jest „You'll never walk alone”, zwłaszcza gdy wykonywane jest na stadionie Liverpoolu. Piękna donośna pieśń, wpadająca w ucho, do tego z doskonałym, bardzo mądrym tekstem.
A z polskich?
Duże wrażenie robi na mnie zawsze „Sen o Warszawie” gdy jestem na Legii. Nie dość, że genialny kawałek, wykonywany przez niezapomnianego Cześka Niemena, to jeszcze traktuje on o stolicy i tematycznie po prostu pasuje.
Czego nie można powiedzieć o Marku Grechucie rozbrzmiewającym na stadionie w Kielcach...
Oj tak, „Dni, których nie znamy” też mają swój urok, ale nie przypominam sobie by Marek kiedykolwiek podkreślał jakąś swoją więź z kielecczyzną (śmiech)
Lubi pan Marylę Rodowicz i jej "Futbol"?
Z takich rodzimych piosenek z dawnych lat najbardziej podoba mi się ta wykonaniu Bohdana Łazuki, kojarząca się z mistrzostwami świata w 1982 roku. Pewnie pan kojarzy, "Entliczek, pentliczek, co zrobi Piechniczek" (Panasewicz zaczyna nucić)
Mówił pan o piosence Niemena, to wróćmy może jeszcze do Legii, która prawdopodobnie zostanie mistrzem Polski. Jaka liga, taki mistrz?
Ja kompletnie nie rozumiem polityki transferowej tego klubu. Mówię to z bólem bo nie ukrywam, że często chodzę na Łazienkowską. Niech pan zobaczy, jest trzech ciekawych polskich piłkarzy, którzy mogliby zagrać w kadrze na Euro. I co? Dwóch wysyła się do Czeczenii, a trzeci właśnie spadł z ligi niemieckiej. To przez takie decyzje jeszcze nie znamy mistrza Polski. Gdyby Borysiuk, Komorowski i Rybus pozostali w Legii, ten zespół już dawno zapewniłby sobie tytuł.
Odeszli Polacy, ale przyszli piłkarze zagraniczni o uznanych nazwiskach. Novo, Blanco. Młodzież ma się od kogo uczyć.
To są zblazowani, wypaleni ludzie, którzy tej drużynie nic już nie dadzą. Nie wiem po co ich sprowadzono, naprawdę. Im się chyba nawet nie chce. Co innego Daniel Ljuboja.
Gdy patrzę na jego grę z trybun, mam wrażenie, że Ljuboja nie pasuje do polskiej ligi, bo jest zwyczajnie za dobry.
Zgadzam się z Panem. Ale to chyba dobrze, że taki ktoś się w tej lidze znalazł. Bo ona bez Ljuboi byłaby dużo mniej ciekawa.
Dożyjemy czasów, gdy polski zespół znów awansuje do Ligi Mistrzów?
Ty na pewno dożyjesz. Przepraszam, że tak naglę mówię na „ty”.
W zasadzie to komentatora można porównać do wokalisty. Może albo odwalić chałturę, albo dać z siebie wszystko. Mnie np. muzyka kręci bez przerwy i podczas koncertu dosłownie spalam się na scenie. Po prostu tym żyję. Te emocje, ta adrenalina. Coś wspaniałego.
Janusz Panasewicz
fragment felietonu w "Magazynie Futbol"
W dalszym ciągu przypatruję się karierze Artura Boruca. To facet z charakterem, który na pewno się podniesie. Niektórzy mówią, że odechciało mu się grać w piłkę, ale z drugiej strony trzeba go zrozumieć. To tak jak z Guns N’Roses. Nagrali kilka płyt, zarobili kupę szmalu i rodzi się pytanie: co dalej? Wyjazd w trasę to potworny wysiłek, a pieniądze leżą i kuszą. Axel Rose zapytał: - To kiedy ja mam to wszystko wydać, kiedy cieszyć się życiem, jeśli nie teraz, kiedy jestem młody?
Z piłkarzami jest podobnie. Mogą czuć wypalenie. Trening, trening, potem mecz - to ciężka robota, nikt za darmo kasy nie rozdaje.