
Rolnicy zapowiadają, że „zrobią drugi Majdan”, protestują górnicy z kolejnych spółek, a to zapewne dopiero początek związkowej krucjaty. Sytuacja jest do tego idealna: podwójne wybory, przed którymi polityków najłatwiej jest zmusić do ustępstw. Tym bardziej, że Ewa Kopacz już raz się złamała, a jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, niektórzy liderzy związkowi mają bardzo ambitne plany: wysadzić z siodeł zarządy wszystkich państwowych spółek.
Kompanię Węglową miała dotknąć restrukturyzacja, z ust premier Ewy Kopacz padły słowa o zamykaniu kopalń. Wiele osób chwaliło wtedy Kopacz za zdecydowanie i wreszcie podjęcie decyzji o zrobieniu porządku w KW – nawet jeśli było to zdecydowanie za późno i przeprowadzone w sposób niechlujny. Szybko jednak wyszło na jaw, że obecna premier nie spełni swojej zapowiedzi – ostatecznie ugięła się pod żądaniami górników. I nawet nie trwało to długo.
Związkowcy próbowali zarządzać kopalnią i mieć wpływ na wszystko. W ten sposób liderzy związkowi popsuli autorytet dozoru górniczego. Proszę sobie wyobrazić, że to związki decydowały o awansach pracowników, i to było formalnie uregulowane. Składały dyrekcji listy awansów, a to przecież nie powinno zależeć od tego, czy związkowiec kogoś lubi, tylko od tego, czy ktoś jest dobrym fachowcem. Były sytuacje, że sztygar udzielał pracownikowi nagany, a związkowiec biegł od razu do dyrektora kopalni i ten dla świętego spokoju anulował swoją decyzję. Tak niszczono struktury zarządzania i autorytetu. To był chory system, który zagrażał normalnemu działaniu kopalni.
Co istotne, szeregowi pracownicy, niezrzeszeni w związkach, widzą już jak szkodliwe mogą być zachowania ich uzwiązkowionych kolegów. Ci bowiem, hamując restrukturyzację, powodują straty w spółce, a tym samym prowadzą do tego, że firmy nie tylko – tak jak Kompania Węglowa – się nie rozwijają, ale wręcz tracą, rok po roku.
Panowie związkowcy, trochę odpowiedzialności, bo przecież wszyscy widzą, że prowadzicie górników na śmierć! Oni wmówili pracownikom, że chodzi o większą sprawę, a tak na prawdę sprowadzili wszystko do konfliktu personalnego z prezesem. Z prezesem, który przecież rządzi nie od dziś.
Zagórowski z JSW wskazywał przy tym w wywiadzie dla "GW", że jeśli państwo będzie ulegać związkom i odwoływać kolejnych prezesów wedle uznania związków zawodowych, to szybko doprowadzimy do patologicznej sytuacji, nieakceptowalnych w biznesie.
Jeśli cała sprawa ogniskuje się na jednym człowieku, to za chwilę ten sam problem może mieć wielu innych menedżerów. Bo mechanizm ze strony związków wygląda tak: skoncentrować się na jednym człowieku i zrobić wszystko, żeby go uwalić. Czekać, aż pęknie i odejdzie. Skończy się tak, że menedżerowie przestaną podejmować decyzje, bo najzwyczajniej będą się bali.
Związkowcy sprzeciwiają się nie tylko drastycznym zmianom. Pocztowcy też szykują strajk, jak zapowiadają – poczekają do kwietnia, czyli tuż przed wyborami prezydenckimi. Powód: Poczta Polska wypowiedziała związkom obowiązujący układ zbiorowy i zaproponowała nowy, w którym zasady wynagradzania są o wiele bardziej uzależnione od efektów osiąganych przez pracownika.
Górnicy mieli dostawać odprawy w wysokości 24 miesięcznych wynagrodzeń. U nas to jest 5 albo 6, w zależności od tego, czy ktoś się zdecyduje odejść do końca lutego, czy później. Dlaczego my mamy mieć tak mało? Dlaczego nie miałoby być tak, jak w innych grupach zawodowych?
Przed podobnym dylematem stał niedawno PKN Orlen, gdzie związki sprzeciwiły się planowanym zmianom w zatrudnieniu. W skrócie: Orlen chciał zmienić system pracy w swoich niektórych rafineriach, z pięciobrygadowego na czterobrygadowy. Część dyżurów brygad dubluje się i w ten sposób firma traci ok. 30 mln złotych rocznie.
A to tylko mała część tego, co może nas czekać. KGHM zagrożony jest ostrym spadkiem cen miedzi, który może przełożyć się na gorsze wyniki finansowe. Tymczasem przypomnijmy, że w 2011 roku górnicy KGHM-u protestowali przeciwko... podwyżce o 300 złotych. Oczywiście, była to zbyt mała kwota.
Przy tym wszystkim związkowców niespecjalnie interesuje, czy ich postulaty są realne i jakkolwiek zbieżne z interesami ekonomicznymi spółki. Nie zastanawiają się nad tym, że gdyby dzisiaj odpuścili, być może pozwoliliby na inwestycje prowadzące do rozwoju firmy, a tym samym – dobrobytu ich wszystkich. W Niemczech związki zawodowe zajmują się głównie ochroną praw pracowników i chociaż związkowców jest 6,8 miliona, to jakoś nie słychać, by próbowali podpalać kraj i zmieniać zarządy spółek.
