Jacek Żakowski stwierdził na antenie TOK FM, że Warszawa zamiast wydawać 60 mln złotych na promocję mistrzostw EURO 2012, mogłaby dać mieszkania kilkuset rodzinom. - Czy mówimy o biednym kraju, którego nie stać na to, żeby jego obywatele żyli w sensownych warunkach? Czy mówimy o kraju absurdalnie rozrzucającym pieniądze, których potem mu brakuje na zapewnienie obywatelom sensownych warunków funkcjonowania, zwłaszcza tym, którzy gorzej sobie radzą? - pytał gospodarz "Poranka Radia TOK FM".
- Kwota 60 mln złotych jest wyssana z palca - irytuje się Marta Brzegowa, rzecznik ds. Projektu EURO 2012 m. st. Warszawy - Miasto na promocję Euro przeznaczyło 12 mln złotych. 28 mln złotych kosztuje strefa kibica, ale 1 mln euro dała UEFA, co oznacza, że z budżetu na strefę kibica poszło 24 mln zł. Nawet sumując te dwa wydatki, to wychodzi 36 mln złotych, nie 60 - dodaje.
- Cytowałem tę kwotę za "Gazetą Wyborczą". Niezależnie od tego, ile ta suma wynosi, pieniądze wydawane z budżetu miasta na promocję Euro 2012 bulwersują wiele osób - odpowiada w rozmowie z naTemat Jacek Żakowski.
Populizm czy głos rozsądku?
Zdaniem dziennikarza, wydawanie milinów na promocję tej imprezy jest dyskusyjne, bo za te pieniądze można by wybudować mieszkania dla kilkuset rodzin. Żakowski na antenie TOK FM stwierdził, że żyjemy w kraju, w którym w sposób absurdalny rozrzuca się pieniądze i który ma dziwny system wartości w wydawaniu publicznych środków.
Bartosz Milczarczyk, rzecznik prasowy urzędu m. st. Warszawy uważa opinię Jacka
Żakowskiego za dosyć populistyczną.
- Z całym szacunkiem dla pana Żakowskiego, ale takie rozważania to kompletna demagogia. Euro 2012 to wielka szansa dla Polski i miast, w których odbywają się mecze. W tym dla Warszawy - podkreśla Milczarczyk - Strefa kibica musi powstać. To wymóg UEFA. Taką strefę musi mieć każde miasto i nie ma tu mowy o żadnych odstępstwach. Kibice, którzy przyjeżdżają do Warszawy, muszą mieć ten pobyt uatrakcyjniony - dodaje.
- Mam mieszane uczucia, ale niezależnie od mojej opinii, wielu ludzi krytykuje te wydatki. Akcje promocyjne obciążone są zawsze dużym ryzykiem. Chodzi o rentowność. Jak sprawdza się ich skuteczność? Jakie cele założono w przypadku promocji Euro w Warszawie i czy je osiągnięto? Nawet nie będąc ekspertem wiem, że nie wystarczy postawić reklamy tu czy tam. Nie mam wątpliwości, że Euro to wielkie narodowe przedsięwzięcie, ale czy zyski i korzyści potwierdzą zasadność tych inwestycji? Nie wiem - zastanawia się Jacek Żakowski.
Według szacunków miasta, w każdy dzień meczowy w strefie kibica będzie około 100 tys. osób. W pozostałe dni nawet 40 tys. osób. - Finansowo miasto oczywiście ponosi koszty. Jednak środki wydane na promocję przyniosą zysk Warszawie, bo rozpowszechnią nazwę i pokażą stolicę Polski, jako miejsce godne odwiedzenia. Na przykładzie Berlina, wiemy, że jeszcze przez 2 lata od zakończenia imprezy sportowej widać zwiększony ruch turystyczny - zauważa rzecznik urzędu miasta.
Absurd dwóch stadionów
Najwięcej kontrowersji budzą wybudowane w Warszawie dwa supernowoczesne stadiony stadiony. - Najbardziej bulwersuje mnie irracjonalność ich budowy. To zdecydowana rozrzutność. Poszaleliśmy z Euro. Skoro Mediolan ma jeden stadion, to dlaczego stolica ma Stadion Narodowy i Legii? Budowa dwóch stadionów jest powyżej poziomu polskiej piłki i budżetu miasta - uważa Żakowski.
Z jego opinią zgadza się były prezydent miasta Paweł Piskorski.
- Budżet na promocję Euro 2012 jest uchwalany przez Radę Miasta. Miasto może je oczywiście przeznaczyć na coś innego, również na mieszkania - podkreśla - Co nie zmienia faktu, że Warszawa musi wydać jakieś pieniądze na promocję Euro. Czy jest to wygórowana kwota? Ciężko ocenić. Dla mnie zdecydowanie większym marnotrawstwem jest budowa dwóch stadionów w tym mieście. Na Stadion Narodowy wydano prawie 2 mld złotych, na stadion Legii 700 mln złotych. Moim zdaniem to skandaliczne, bo nie ma realnych szans, żeby te inwestycje same na siebie zarabiały. Za 700 mln złotych można już zbudować całe osiedle - mówi Piskorski.
Inwestycja w przyszłość czy w błoto
Ekonomista prof. Witold Orłowski uważa, że dyskusja o słuszności wydawania milionów na promocję Euro jest uzasadniona i całkiem naturalna.
- Zawsze w sytuacjach, kiedy wydawane są pieniądze z budżetu miasta czy państwa, pojawiają się konkurencyjne propozycje ich spożytkowania. Czy nie lepiej zainwestować w budowę dróg, mieszkań, przedszkoli? A może rozdać je ludziom i 100 tys. osób byłoby szczęśliwszych - mówi Orłowski - Euro 2012 jest bardzo kosztowną imprezą. W kwestii finansowej jeszcze bardzo długo nam się nie zwróci. Imprezy sportowe nigdy się nie zwracają. To mit i bzdura. Jednak, jakby zapytać większość Polaków, myślę, że nadal powiedzieliby, że chcą Euro w Polsce - dodaje.
Jego zdaniem, mistrzostwa nie zwrócą się nam w pieniądzu, ale w zadowoleniu społeczeństwa, promocji kraju i miast. - Prawdopodobnie można by pieniądze wydane na promocję spożytkować lepiej. Pytanie, co oznacza "lepiej" dla całości społeczeństwa? - zastanawia się profesor.
Euro nie dla Polski?
Żakowski uważa, że wydarzenia sportowe przynoszą zyski, jeśli nie jest się rozrzutnym przy ich organizacji, a tak jest w przypadku Polski.
- Każdy kraj powinien szukać racjonalnych sposobów wydatkowania pieniędzy. Czy miasto, w którym nie można się dostać do przedszkoli, przez co wielu rodziców rezygnuje z dzieci, powinno sobie pozwolić na Euro? Czy miasto, w którym dramatycznie brakuje tanich mieszkań, również komunalnych i socjalnych, powinno brać udział w takiej imprezie? Moim zdaniem nie - podkreśla Żakowski.
Według niego, takie decyzje nie mogą być oparte na marzeniach o fajerwerkach, tylko na obliczeniach ekonomicznych.
- Warszawa nie ma np. muzeum sztuki współczesnej, bo nie ma na nie pieniędzy, ale ma dwa supernowoczesne stadiony. To absurd. Tymczasem mówi się: Euro w Polsce, będziemy dumni. Co z tego? Może taka lekcja jest nam potrzebna. Bankructwo z powodu Euro nam nie grozi, ale obawiam się, że była to decyzja podjęta z hurra entuzjazmu. Przecież nawet premier Tusk powiedział, że gdyby decyzja zależała od niego, nie zdecydowałby się na mistrzostwa w Polsce. Ja też bym się nie zdecydował. Moim zdaniem, Euro 2012 jest ponad nasze siły ekonomiczne i organizacyjne - dodaje Jacek Żakowski.