Czy Jarosław Duszewski podzieli los Katarzyny Kalaty, kandydatki na szefa ZUS?
Czy Jarosław Duszewski podzieli los Katarzyny Kalaty, kandydatki na szefa ZUS? Fot. Mikołaj Kuras / Agencja Gazeta

Są już pierwsi naśladowcy Katarzyny Kalaty, która jako ekspertka od ubezpieczeń społecznych bez kompleksów zgosiła swoją kandydaturę na szefa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Gdy w mediach rozpoczynała się burza w sprawie konkursu o ZUS, Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju ogłosiło nabór na dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.

REKLAMA
Według naszych informacji obok dobrze znanych politycznych kandydatów jest jeden rodzynek-fachowiec. To Jarosław Duszewski 55-letni menedżer specjalizujący się w budowie dróg, od 30 lat pracujący na kontraktach dla największych międzynarodowych firm.
– Będę jak Katarzyna Kalata. Chcę totalnie zreformować GDDKiA, aby przyspieszyła budowa dróg, a w szczególności obwodnic w miastach – deklaruje śmiało w rozmowie z NaTemat. Duszewski jest praktykiem, podsumowuje, że wybudował około 2500 kilometrów dróg, nadzorował kontrakty o łącznej wartości 10 mld złotych. Gdyby został prezesem GDDKiA to byłaby to niesamowita zmiana miejsc. Menedżer był ostatnim przedstawicielem firmy Alpine Bau, zanim konflikt o dyrekcją i jej szefem Lechem Witeckim o miliardy złotych i budowę słynnego mostu w Mszanie nie doprowadził do naliczenia przez urząd kar, niewypłacenia wynagrodzenia i w konsekwencji upadku znanej austriacko-hiszpańskiej firmy.
– Po kilku latach odpoczynku nie jestem człowiekiem korporacji. Wiem jak budować drogi. Nie idę do urzędu po wypłatę, bo swoje już w życiu zarobiłem – mówi Jarosław Duszewski. Uważa, że w jego branży w urzędach zagnieździło się wielu partaczy stąd biorą takie kwiatki jak ostatnia kontrola NIK o stanie nowo wybudowanych dróg. 22 trasy na 30 skontrolowanych nie prezentują jakości o jaką chodziło zleceniodawcy i podatnikom. To wina słabego przygotowania inwestycji i osób nadzoru kierowników projektów, którymi często były osoby bez wykształcenia , doświadczenia w budowie dróg – stwierdził NIK.
Czytelnik Natemat o sprawie Kalaty i ZUS

To państwo marnuje potencjał własnych obywateli. W Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji na stołki kierownicze nie są wybierani żadni fachowcy a znajomi. Większość Departamentu Informatyzacji Państwa pochodzi z Siedlec bo ... tam pracuje Pani Wicedyrektor. A najwybitniejszy w kraju specjalista od studiów wykonalności projektów teleinformatycznych UE zajmuje trzeciorzędne stanowisko.

Za garść dolarów i marek
Duszewski przynajmniej zna wszystkie triki budowlańców. To ekspert z krwi i kości, który ma asfalt pod paznokciami. Robotę w drogownictwie zaczął jeszcze latach 80. jako student wyjeżdżał do pracy na budowie. Tiefbauen – budownictwo ciężkie, polegało na tym, że polscy gastarbeiterzy kopali łopatami rowy głębokie na 4-5 metrów tam, gdzie nie mogła wyjechać koparka. Duszewski do dziś pamiętał kierownika, który stojąc nad dziurą w ziemi, śmiał się z harujących łopatami inteligentów.
Jako student zarządzania na Uniwersytecie Gdańskim wyjechał do Londynu, gdzie pracował na zmywaku. Wakacje spędzał na niemieckich budowach. Zarobione pieniądze zainwestował w spółdzielnię pszczelarską i kiosk warzywny w Gdyni. Ponieważ znał biegle dwa języki przez biuro pośrednictwa pracy dostał propozycję od szwedzkiej firmy budującej w stoczni im. Lenina prom dla Stena Line. – Kontrakt był opóźniony. Tłumaczyłem Szwedom zawiłości PRL, negocjowałem z władzami stoczni. Miałem za podwładnych 200 Szwedów, 800 Filipińczyków i polskie firmy podwykonawcze. Zbudowaliśmy ten prom a ja zostałem awansowany na przedstawiciela handlowego – wspomina.
Potem otworzył w Gdyni firmę wykonawczą DK Inwest – wynajmował się do prowadzenia inwestycji drogowych. Pracował dla Budimeksu, Mostostalu, Niemców z Heilit+Boermer, austriackiej Ilbau oraz Strabagu, który ją wykupił. Przez kilka lat był największym budowniczym dróg w Polsce. Najdroższy projekt, jaki zrobił to budowa pod koniec lat 90 autostrady A4 przechodzącej przez Górę Świętej Anny – w tamtych czasach kosztował 800 mln. – Ktoś wyciągnął stary niemiecki projekt, w którym droga przechodziła przez cenne przyrodniczo tereny na stokach góry. To było pierwsze poważne starcie z ekologami. Pamiętam jak jeden z nich wszedł do opuszczonego domu i zabetonował sobie nogi w wannie. Po rozebraniu ściany wywieźliśmy go na łyżce koparki. Ludzie przykuwali się na drzewach i rzucali w pracowników workami z ekskrementami. Trzeba było trzymać ludzi w ryzach, żeby nie doszło do rękoczynów – wspomina.
Bankructwo giganta
W ostatnich latach Duszewski był wysokim menedżerem firmy Alpine Bau. Wykonawcy m.in. południowych odcinków autostrady A1 a także słynnego mostu w Mszanie – budowanego przez 7 lat i naprawianego przez rok. Do dziś twierdzi, że dokumentacja mostu była źle przygotowana. Za poprawki i naprawy w konstrukcji mostu urzędnicy obwiniali wykonawcę. Nie chcieli płacić za dodatkowe roboty, Austriacy nie chcieli ponosić ryzyka dalszej współpracy.
Tak doszło do zerwania kontraktu. W konsekwencji naliczono ogromne kary i niezapłacone wynagrodzenia. Ponieważ w Europie trwał kryzys w branży budowlanej, hiszpański udziałowiec, Alpine Bau nie był skłonny wyłożyć 200 mln euro na dalsze funkcjonowanie firmy. Tak upadł koncern, który brał udział w budowie Stadionu Narodowego oraz aren w Poznaniu i Gdańsku, kilku dróg ekspresowych i dwóch autostrad. Na bruk poszło 600 pracowników w Polsce i 15 tys. w innych krajach Europy.
Duszewski usiadł do komputera i napisał płomienny list do Lecha Witeckiego nazywając go rzeźnikiem branży drogowej. Bo firmy zamiast zarabiać na monstrualnych zleceniach popadały w kłopoty i upadały. Do dziś denerwuje się na samo wspomnienie afery. – Zobaczcie jakie wybudowaliśmy tunele i wiadukty w Austrii. Chcecie nam wmówić, że nie umieliśmy zbudować mostu w Mszanie!? Owszem ta pokraka wbrew logice jednak stanęła i to tyle – mówi teraz.
logo
Lech Witecki, rządził w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad pomimo dwukrotnego oblania państwowych egzaminów. fot. Jarosław Kubalski / Agencja Gazeta
Gra o tron
Duszewski mówi, że na zostanie szefem GDDKiA ma tyle samo szans co Kalata w ZUS. Pisaliśmy, że w dyrekcji bezkrólewie trwa już 7 lat. Urzędowi odpowiedzialnemu za realizację przetargów na budowę dróg szefowali tylko urzędnicy pełniący obowiązki. Jak Lech Witecki finansista i nauczyciel akademicki, były pracownik NIK. Okazuje się, ze dwukrotnie nie zdał egzaminu na urzędnika państwowego.
Fotel dyrektora jest teraz przedmiotem rozgrywki jak w Grze o tron. W walce ścierają się klany: "układ łódzki " w Platformie Obywatelskiej z Andrzejem Biernatem i Cezarym Grabarczykiem. Ich przeciwniczką jest Maria Wasiak, aktualna minister infrastruktury i rozwoju, kumpelka premier Ewy Kopacz. Według nieoficjalnych informacji wystawiają oni swoich ludzi, w grze jest tez obecna p.o. dyrektora.
W przeciwieństwie do ekspertów z krwi i kości ci drudzy, urzędowi kandydaci, mają uboższe CV, często dwupunktowe skończyli szkołę i następnie zostali radnym lub pracownikiem urzędu. A potem już szło z górki, przez 20 lat szczebel po szczeblu realizowali misję doczołgania się do najwyższego stołka. Wybicie się w półmilionowej armii biurokratów też wymaga kompetencji, ale trochę innych niż budowanie dróg.

Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl