Kochanka księdza. Nie jakiegoś pierwszego lepszego wikariusza, ale proboszcza, co to trzęsie całą parafią. Nie ma poczucia winy i wbrew temu, co pewnie wielu by jej życzyło, nie ma zamiaru smażyć się w piekle. – To normalny mężczyzna: miły, inteligentny, wrażliwy, pogodny i dobry – twierdzi Marta, która od niedawna spotyka się z duchownym.
Profil: przykładna żona i matka
Nasz pierwszy kontakt jest krótki. – Chcesz o tym ze mną pogadać? Uprzedzam, że nie mam z tym żadnego problemu i nie czuję się z tym źle – mówi Marta. Ma 50 lat, kawał życia za sobą, ale też sporo przed sobą. Nie przypomina kobiet, które po przekroczeniu magicznej bariery półwiecza zapominają o sobie i zaczynają myśleć w kategoriach rychłej emerytki.
Ma dzieci - ciągle z nią mieszkają, ale, jak podkreśla, są dorosłe i potrafią o siebie zadbać. A jak dzieci, to w klasycznym modelu rodziny nie może zabraknąć męża. Ten też jest. Teoretycznie, bo od dawna siedzi za granicą. Na pozór wszystko wygląda normalnie, ale od niedawna do tradycyjnych ról Marty, żony i matki, trzeba dopisać jeszcze jedną: kochanki proboszcza.
Prosto w ramiona księdza
Drogi Marty i męża od dawna się rozjeżdżały. On w pracy gdzieś hen daleko, ona tutaj, na miejscu. Dystans pogłębiał przepaść. Coraz bardziej i bardziej. Pewnego dnia zrozumiała, że to koniec. Jej mąż też to pojął. Pożytek z tego taki, że przynajmniej w tym wypadku byli ze sobą zgodni. – Z mężem nie rozumiemy się już dawno, a że do tej pory się rozeszliśmy, to tylko dlatego, że nikogo nie miałam tak naprawdę na poważnie. Ponadto kiedyś w rozmowie poprosił mnie, żebym na razie została, bo on pracując za granicą i nie dałby sobie rady z ogarnięciem spraw domowych i wychowawczych – opowiada.
Zaczęła się rozglądać. Nie jakoś desperacko, tak po prostu. Nie prosiła się o księdza, traf chciał, że padło akurat na mężczyznę w sutannie i koloratce. Los trochę z niej zakpił, bo jak przyznaje, duchowni nie wzbudzają w niej zazwyczaj sympatii, a na ich widok się wzdryga. – Ale tego akurat lubię – dodaje.
Poznali się dosyć nietypowo. Nie w kościele, nie podczas kolędy, tylko w internecie. Dla księdza to było miejsce, gdzie trenował swoje techniki uwodzenia, ale to Marta pierwsza do niego zagadała. Ksiądz od razu "połknął haczyk", jak twierdzi i mówi dumnie, że to był jej "internetowy podryw". Najpierw rozmawiali w sieci - dopiero potem postanowili zacząć się widywać. Nie jest to zresztą takie proste - ona mieszka 20 km od miasta wojewódzkiego, on jeszcze dalej, bo do tego samego miasta ma 50 km.
Dbają o dyskrecję i nie chcą, żeby ludzie brali ich na języki, dlatego spotykają się w najbliższym dużym mieście, a nie u siebie. Utrzymywanie sekretu na razie wychodzi im nieźle. – Na razie nikt się nie domyśla – mówi Marta. Oprócz jej dwóch przyjaciółek, ale to zupełnie inna sprawa - one nie musiały się domyślać, Marta po prostu się im zwierzyła.
Marta nie miała dylematów, jakie są udziałem wierzących kochanek kleryków, co mogłoby znacznie skomplikować sprawę. – Ja nie czuję się z tym źle, bo niby dlaczego. Nie jestem zbytnio religijna i dla mnie to jest taki sam facet jak każdy inny tyle, że miły, inteligentny, wrażliwy, pogodny i dobry – wylicza. Podobnych dylematów nie ma też proboszcz. Marta twierdzi, że to nie jest jego pierwsza taka przygoda, a dochowanie celibatu nie od dzisiaj jest mu obce. – On raczej nie ma żadnych wyrzutów sumienia i widać, że to nie jego pierwsza tego typu przygoda – opowiada.
Nie czuję się winna
Marta nie ma poczucia winy, a przez bliską relację z księdzem nie śnią jej się po nocach koszmary z piekła rodem. Dla niej to normalna sprawa, a ksiądz - normalny facet, tylko nieco lepszy niż wiecznie nieobecny mąż. A jak to jest z tą winą? – Poczucie winy u kobiet bierze się stąd, że kobiety po prostu zawsze je mają. Jest im to wpajane, tak samo jak mężczyznom, jednak one są na to wyjątkowo podatne. Co by nie zrobiły, to tak mają i już. Nawet jakby uszczęśliwiły po kolei kilku facetów, to i tak będą dręczone poczuciem winy. Paradoksalnie poczucia winy nie mają te, które nie są w stanie uszczęśliwić nawet jednego człowieka.
Sporo o tym ostatnio myślała. Pewnie z powodu romansu z księdzem. W końcu słowo "wina", "kara" przewija się w każdej rozmowie, gdzie ktoś rzuci hasło "kochanka księdza", albo temat rozwiązłości kleru. Marta podejrzewa, że sami duchowni tak na co dzień przyczyniają się do tego, że niektórzy mogą czuć się permanentnie winni.
– Tak, to całkiem możliwe, że kwestia winy jest częścią katolickiego wychowania. Za pomocą teorii grzechu księża lepiej manipulują wiernymi, zresztą nie tylko księża. Ludzie mający bezustanne poczucie winy, sami się proszą o karę. Po prostu na nią czekają. I doczekują się, albo samo czekanie jest karą – myśli na głos.
Na randce z facetem w koloratce
Marta i proboszcz spotykają się od niedawna, a sprawa jest jeszcze świeża. Nie zdążyli się do siebie przyzwyczaić, ani ze sobą oswoić. Nie zdążyli też "pójść na całość", choć wszystko zmierza do tego. Na razie ograniczają się do innych czułości. – Zakładamy też większą bliskość, ale on nie naciska. Planujemy to zrobić w wakacje. Nie spodziewam się tutaj jakichś fajerwerków, bo po pierwsze wiek, po drugie jest chory na cukrzycę... Ale akurat ja też nie tego szukam – mówi prosto z mostu.
Ostatnio znowu się spotkali.
Ksiądz bywa obiektem pożądania. Tego perwersyjnego i pokątnego. Fantazje o księdzu na pewno potrafią rozpalić niejedną kobiecą wyobraźnie. W przypadku Marty nie chodziło jednak o gorący romans. Spotkania z proboszczem przynoszą jej ulgę. – Moja miłość do niego pozostaje w sferze platonicznej. Miałam niezaspokojoną potrzebę akceptacji i nawet takiej zupełnie najnormalniejszej ludzkiej, męskiej uwagi – mówi z rozbrajającą szczerością.
Czy nie boi się, że przez romans z księdzem wpadnie w tarapaty, nawet jeśli nie z Kościołem, to z parafianami, którzy w takich wypadkach nie okazują miłosierdzia? – Na szczęście nie czuję się z tego powodu ani lepsza, ani gorsza, a już na pewno nie jestem potępiona – dodaje stanowczo.
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl
Reklama.
Dziś byliśmy na zakupach. Nic wielkiego, tylko podarował mi dwie butelki porządnego wina, żebym miała co pić jak już będę u przyjaciółki. Gdy będę wracać od niej, mam zahaczyć o niego i spędzimy razem trochę czasu. Mam zaproszenie na mszę i bardzo się z tego cieszę, bo to musi być niebywałe przeżycie. Cały czas widzę go w cywilnych ciuchach i chętnie go zobaczę w sutannie.