
W pierwszy weekend po uroczystym zaprzysiężeniu na prezydenta Andrzej Duda rusza w Polskę, aby podziękować wyborcom za oddanie na niego głosów w wyborach. Według nieoficjalnych informacji, na plan pierwszy planowane są południowo-wschodnie tereny Polski. W Prawie i Sprawiedliwości – euforia – z racji nowego, aktywnego prezydenta. W Platformie zaś oburzenie i przekonywanie: to aktywne wsparcie Beaty Szydło.
Prezydenckie podróże – jak przekonują politycy PiS – to kontynuacja wizyt zapoczątkowanych w kampanii wyborczej. Wówczas Andrzej Duda obiecał, że chce odwiedzić wszystkie powiaty – nie zdążył, więc jest to naturalna kontynuacja. Dla wielu owa „kontynuacja” stanowi jednak pewien problem, zwłaszcza że przypada na najgorętsze tygodnie kampanii parlamentarnej.
Nowy prezydent deklaruje prezydenturę otwartą na dialog i potrzeby mieszkańców. Zatem zamiast jechać w „swoje” tereny, może warto pojechać tam, gdzie poparcie było mniejsze? Porozmawiać z ludźmi, zapytać o potrzeby i oczekiwania, bo choć nie był ich faworytem przez najbliższe pięć lat będzie ich prezydentem.
Każdy, prezydent także ma prawo mieć swoje poglądy i otwarcie mówić na kogo głosuje – robili tak poprzednicy Andrzeja Dudy i nie ma w tym nic oburzającego. Czym innym jest jednak mówienie o swoich poglądach, a czym innym wspólna wyprawa.
Krytycy prezydenckich wizyt zwracają uwagę również na szereg wyzwań stojących przed Andrzejem Dudą, które powinny pochłonąć nową głowę państwa znacznie bardziej niż wizyta na Podkarpaciu czy Lubelszczyźnie. Przede wszystkim – dwa ważne wydarzenia na arenie międzynarodowej: wrześniowa sesja ONZ w Nowym Jorku oraz październikowy szczyt Grupy Wyszehradzkiej w Budapeszcie. Obydwa wyjazdy to okazja do spotkaniu wielu kluczowych przywódców, w tym samego Baracka Obamę, do których nowy prezydent musi być dobrze przygotowany.
Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl
