Polityk PiS w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" nie przebierał w słowach. Przyznał, że nie akceptuje homoseksualistów, nawet jeśli się kochają. A swoje podejście tłumaczy historią i faktem, że Polska to kraj katolicki.
Uważa, że legalizacja związków jednopłciowych byłaby uprzywilejowaniem, które im się nie należy. – Między XI a XII wiekiem Kościół stoczył wielką walkę o pozbawienie statusu prawnego konkubin arystokracji i władcy – tłumaczył. – Jak ktoś ma kochankę czy kochanka, to proszę bardzo, ale żeby ona czy on mieli status prawny, to żadne takie. Ludwik Dorn uważa wręcz, że małżeństwo ma sens jedynie, gdy jest "instytucją społecznej i biologicznej reprodukcji wspólnoty".
Na stwierdzenie dziennikarza, że do legalizacji związku w przypadku kobiety i mężczyzny wystarczy miłość, więc dlaczego nie, gdy chodzi o
pary homoseksualne, odpowiedział: "Może nawet nie być miłości, byleby była heteroseksualna rodzina". Nie zgadza się z tym, że wszyscy mogą ją tworzyć.
Nie chciałby też, by Polacy przegłosowali referendum o
związkach partnerskich. Dla żyjących w takich relacjach ma tylko jedną propozycję. – Przepraszam za brutalizm, ja mówię: mamy Schengen, przenieście się gdzie indziej – powiedział. Przekonywał, że to sposób, by nie "wywracać czegoś, co generalnie rzecz biorąc dobrze działa".
– To jest trochę tak jak z butami. Mnie ten but nie uwiera, a takich ludzi jak pan troszeczkę – dodał. – No trudno! To już pogódźcie się z tym! Może ta wspólnota narodowa ma jakieś inne zalety, które was tu trzymają, ale ja i mnie podobni tego zmienić nie pozwolą.