Historia zna wiele przypadków śmierci, która nie była "godna" osób, którzy akurat schodzili z tego świata. Jedni umierali wskutek pechowego zrządzenia losu, inni płacili najwyższą cenę za swoje marzenia. Byli też tacy, którzy spotkali śmierć, bo... nie znieśli wstydu. Oto przykłady:
Jeden z czołowych greckich tragediopisarzy miał iście... tragiczną śmierć. Pewnego razu - jak mówi tradycja - w czasie pobytu na Sycylii, leciwy już klasyk urządził sobie spacer. Nagle jednak, w najmniej spodziewanym momencie, poczuł przeszywający ból.
Oto orłosęp brodaty - biorąc ponoć łysinę starca za kamień - zrzucił na niego żółwią skorupę, z zamiarem jej roztrzaskania. Uderzenie było jednak tak mocne, że zabiło nieszczęśnika na miejscu. Taki los był rzekomo Ajschylosowi pisany - o gwałtownej śmierci mówić miała jedna z przepowiedni. Dwa tysiące później opowieść o ostatnich chwilach tragika wciąż trąci legendą.
Pyrrus (319-272 p.n.e.)
Słynny król Epiru, który wojował z Rzymem i odnosił nawet zwycięstwa, choć za cenę ogromnych strat własnych, także nie mógł liczyć na przychylność fortuny. Zginął na wojnie, ale wcale nie z rąk nieprzyjaciela.
Śmiertelna okazać się miała... dachówka, zrzucona ponoć przez jedną z mieszkanek greckiego miasta Argos. Pyrrus oblegał tę miejscowość, ale musiał obejść się smakiem. I gdy właśnie zbierał się od odwrotu, nieszczęśliwie oberwał...
Heliogabal (204-222)
Śmierć rzymskiego cesarza w mniejszym stopniu była dziełem przypadku, co przemyślanego działania jego przeciwników. Jego rządy przypadły na bardzo niespokojny czas - III wiek to w dziejach zachodniorzymskiego imperium okres walk o władzę, które nierzadko kończyły się krwawymi spiskami. Bardzo wiele zależało od wojska - to ono nadzwyczaj często wynosiło swoich faworytów na piedestały.
W końcu i Heliogabal, uznawany na ogół za niespełna zmysłów, przestał cieszyć się względami wojskowych i popadł w niełaskę. Jak mówi jedna z antycznych relacji, nieborak próbował ratować się... chowając się w jednej ze skrzyń. Traf chciał, że odnaleźli go pretorianie. Dalszy los władcy nie było godny cesarza - pozbawiono go głowy i publicznie pohańbiono.
Fryderyk Barbarossa (ok. 1122-1190)
Współcześni mu kronikarze opiewali jego cnoty rycerskie, a chrześcijański świat miał mu wiele zawdzięczać. Cesarz niemiecki z dynastii Hohenstaufów zorganizował w 1187 roku III wyprawę krzyżową. Z błogosławieństwem papieża wyprawił się na czele wiernych sobie wojsk na Jerozolimę - celem było odzyskanie tego świętego miasta. Los nie był jednak dla cesarza łaskawy.
Wiadomo, że Barbarossa utopił się w rzece Salef na terenie ówczesnej Cylicji (obecnie Turcja). Dokładne okoliczności zajścia nie są znane, ale przeważa pogląd, jakoby cesarz utonął wskutek pecha. Ponoć oddawał się właśnie kąpieli, gdy zabrał go nurt rzeki. Mówi się też, że słynny krzyżowiec spadł z konia bądź też chciał przepłynąć z jednego brzegu do drugiego. Dla prawie 70-latka, ówcześnie był to już wyjątkowo "starczy" wiek, był to nie lada wysiłek.
Karol V Habsburg (1500-1558)
XVI-wieczny król Hiszpanii, a zarazem cesarz, miał jedną osobliwą fobię. Często rozmyślał o swojej śmierci. Nie to, że się jej bał. Wprost przeciwnie, jako bogobojny władca, chciał możliwie jak najlepiej przygotować się na ważny dla każdego chrześcijanina moment spotkania z Bogiem.
Śmierć nadeszła w najmniej spodziewanym momencie. Cesarz pokutował właśnie za grzechy leżąc na kościelnym katafalku, owinięty w całun niczym w trakcie ostatniego pożegnania. Otaczali go zakonnicy trzymający czarne świece... Gdy wydawało się, że "generalna próba" całkowicie się udała, władca naprawdę zszedł ze świata doczesnego. Odpoczywając na świeżym powietrzu, korzystając z uroków hiszpańskiego słońca, dostał... udaru. W wyniku powikłań zmarł wkrótce w cesarskim łożu.
Henryk Walezy (1551-1589)
Pierwszy polski król wybrany w drodze elekcji nie zapisał się dobrze na kartach historii. Gdy w 1573 roku szlachta obrała go władcą, a ten - po usilnych staraniach polskich posłów - w końcu zgodził się przyjechać nad Wisłę, jeszcze nic nie zapowiadało dramatu. Ale Henryk Walezy zupełnie jednak nie pasował do polskich realiów i po krótkim pobycie w dalekim kraju, potajemnie uciekł do ojczyzny. Gdyby jednak nie pobyt na Wawelu, francuski dwór... nie znałby toalet, z których odchody odprowadzano na zewnątrz zabudowań.
Walezy spełnił swoje ambicje i w 1575 roku koronował się na króla Francji. Rządził jednak w trudnych czasach. Uwikłany w wojny religijne, krwawo rozprawiał się z przeciwnikami. W końcu wypędzono go z Paryża, a klątwę rzucił na niego sam papież. Zmarł w 1589 roku po zamachu, którego dokonał pewien dominikanin nomen omen w toalecie. Król poszedł za potrzebą, ale nie wyszedł już o własnych siłach. Zmarł wskutek powikłań po odniesionych ranach.
Jeremi Wiśniowiecki (1612-1651)
Gdy w sierpniu 1651 roku jeden z największych kresowych magnatów Rzeczypospolitej, znienawidzony przez Kozaków książę Jeremi Wiśniowiecki, przybył do Pawłoczy, z nadzieją spoglądał w przyszłość. W obozie odpoczywały wierne mu wojska, których możny zamierzał użyć w dalszym tłumieniu powstania Chmielnickiego. Plany te przekreśliła jednak przedwczesna śmierć 39-letniego Wiśniowieckiego.
Wraz z nią zrodziła się lawina pogłosek, a wśród nich i ta, mówiąca o otruciu. Bardziej prawdopodobne jednak, że magnat zmarł wskutek zatrucia pokarmowego - świadczyły o tym objawy: gorączka i biegunka. Wiadomo, że nie przestrzegał diety, w wojskowym obozie jadł m.in. ogórki, które popił... miodem. Za tę jedzeniową "odwagę", zapłacił najwyższą cenę.
François Vatel (1631-1671)
Znany i ceniony kucharz, dla którego ceną honoru było zadowolenie wymagających podniebień francuskiego dworu z królem Ludwikiem XIV na czele. A raczył swoich gości m.in. bitą śmietaną - Vatel uchodzi za twórcę receptury tego nieodzownego składnika wielu dzisiejszych deserów.
Ale Francuzi pamiętają go także z innego powodu. Gdy w kwietniu 1671 roku podczas jednego z bankietów na cześć panującego, wydanym przez protektora Vatela - księcia Kondeusza, zabrakło ryb, zrobiło się nerwowo. Kucharz nie chciał spojrzeć gościom w oczy i nadrabiać miną, nie zniósłby wstydu. Wolał się zabić... Krótko po samobójstwie przyszedł transport... z rybami.
Stanisław Leszczyński (1677-1766)
Choć dwukrotnie "wybierano" go na polskiego króla, nie dane mu było spokojnie rządzić. Większość życia spędził na obczyźnie, gdzie skończył... tragicznie. Z jednej strony zasłużony władca Lotaryngii, z drugiej – marionetka na tronie polskim. Europejczyk "tamtych czasów" w pełnej krasie. Stanisław Leszczyński, bo o nim mowa, zmarł w lutym 1766 roku w wyniku powikłań po nieszczęśliwym wypadku.
Osiemnaście dni – tyle czasu francuscy lekarze walczyli o życie polskiego króla, księcia lotaryńskiego, który doznał rozległych oparzeń ciała po tym, jak od kominka w pałacu w Lunéville, gdzie przebywał, zajął się ogniem monarszy szlafrok. Medycyna okazała się bezsilna, władca zmarł nie dożywszy 90 lat, ale i tak z powodu wieku zapisał się na kartach polskich dziejów. Żaden spośród innych polskich królów tyle nie przeżył.
Franz Reichelt (1879-1912)
Na koniec postać, która za wszelką cenę chciała udowodnić światu, że człowiek może latać. To francuski krawiec, który w przebraniu ptaka (?), a ściślej mówiąc w specjalnym płaszczu wyposażonym w spadochron (który, jak się okażę, nie zdał egzaminu), publicznie zaprezentował się mieszkańcom Paryża w lutym 1912 roku. Uzyskał pozwolenie władz, wszedł na pierwszy poziom Wieży Eiffla i... spadł.
Reichelt nie przeżył upadku, a jego "lot" obserwowały tłumy, także ówcześni fotoreporterzy. Całość zarejestrowały też kamery. Za swój wyczyn został pośmiertnie "uhonorowany" Nagrodą Darwina...