
Plany Prawa i Sprawiedliwości odnośnie szkolnictwa wyższego zelektryzowały studentów. Wszystko przez to, że posłowie partii Jarosława Kaczyńskiego wzięli na celownik system boloński, który mimo swoich wad, wielu studentom otworzył drzwi do szanowanych europejskich uniwersytetów. Likwidacja dwustopniowego podziału studiów w praktyce mogłaby oznaczać, że lubiany i popularny program wymiany studenckiej Erasmus zostanie skasowany. A wszystko przez widzimisię polityków PiS. Tylko czy na pewno byłoby za czym tęsknić?
Program wymiany studenckiej jest hojnie sponsorowany z unijnej kasy. Od 1987 roku, kiedy po raz pierwszy Komisja Europejska umożliwiła studentom i pracownikom wyższych uczelni dokształcanie się na zagranicznych uczelniach, z programu skorzystała niezliczona liczba osób.
Prof. Piotr Gliński, który najprawdopodobniej stanie na czele jednego z resortów w gabinecie Beaty Szydło, mówił niedawno w radiowej Trójce o potrzebie małej rewolucji na uniwersytetach - uwzględniałaby m.in. likwidację bolońskiego modelu.
Na bardzo wielu specjalizacjach mamy sytuację taką, że ktoś, kto studiuje trzy pierwsze lata i uzyskuje licencjat z jakiejś specjalności, następne dwa lata realizuje w zupełnie innej specjalności i musi realizować moduł wyrównawczy, czyli uczyć się od podstaw innej specjalności, będąc już na seminarium magisterskim. To jest absurd. W wielu specjalnościach nie ma możliwości kogoś wyedukowania w trzy lata na poziomie wyższym. W tym sensie system boloński się nie sprawdza. Moim zdaniem obniża poziom nauczania.
Po tym, jak się okazało, że PiS będzie najprawdopodobniej majstrował przy reformie szkolnictwa wyższego, ujawnili się zwolennicy i przeciwnicy takiego projektu. Emocji nie brakuje, a perspektywa braku mobilności, którą daje program Erasmus, zbiera zarówno dobre, jak i złe recenzje ze strony samych studentów. Nic dziwnego - program wymiany studenckiej dla jednych to sześć miesięcy, albo nawet cały rok niczym nieskrępowanej zabawy. Dla innych - unikalna szansa na podniesienie swoich kwalifikacji. Kto ma rację?
Należę raczej do tych, którzy do programu Erasmus nie podchodzą nadmiernie entuzjastycznie. Sama idea wymiany międzyuczelnianej jest świetną okazją do podnoszenia kwalifikacji, ale nie ma się co oszukiwać - najczęściej sprowadza się to po prostu do dobrej zabawy. Obawiałbym się jednak usunięcia programu. Student powinien mieć możliwość bycia mobilnym i pobierania nauki nie tylko na macierzystej uczelni. Popracowałbym natomiast na pewno nad formułą Erasmusa, tak żeby rzeczywiście służył dokształcaniu, a nie imprezowaniu.
Nie wyobrażam sobie, że ten program mógłby zniknąć. A wiem, co mówię, bo brałam w nim udział i uważam, że to była świetna inwestycja. I jasne - było mnóstwo imprezowania, ale przecież nie można do tego sprowadzać całej idei wymiany! Poznałam świetne międzynarodowe towarzystwo, w trzy miesiące opanowałam hiszpański do tego stopnia, że rozumiałam żarty, poznałam inne kultury i zwyczaje. Myślę też, że znajomości, które tam zawarłam mogą mi kiedyś pomóc np. w sensie zawodowym. Wszystkim sceptykom radzę, żeby najpierw spróbowali, a potem strzępili sobie język.
To bardzo dobrze, że młodzi ludzie mogą masowo wyjechać na rok za darmo na inne uczelnie i poznać świat, a młodzi obcokrajowcy mogą zamieszkać u nas. Może nasz zatęchły narodowy grajdoł trochę się dzięki temu przewietrzy.
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl
