Prawo i Sprawiedliwość zaczyna rządy od przejęcia Trybunału Konstytucyjnego. Robi to w pośpiechu, pod osłoną nocy, z naruszeniem nie tylko obyczajów, ale wręcz prawa. Niewątpliwie więc straci. Po co więc prezes poszedł na wojnę z Trybunałem? Bo to ostatnia instytucja, która stoi na przeszkodzie do przejęcia przez Kaczyńskiego pełni władzy.
Najpierw błyskawiczne przepchnięcie przez Sejm nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, później jeszcze szybsze podpisanie jej przez Andrzeja Dudę. Teraz próba wzięcia z zaskoczenia polityków opozycji i wrzucenie w ostatniej chwili do porządku obrad głosowania nad uchwałami o odwołaniu pięciu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Więcej o przebiegu i konsekwencjach tej nocy w Sejmie piszę tutaj.
Sejm według Kaczyńskiego
Tylko właściwie po co Prawo i Sprawiedliwość to wszystko robi? Po co Jarosław Kaczyński idzie w poprzek obyczajów politycznych i prawa? Bo patrząc na to, co PiS robi w sprawie Trybunału, oczywiste jest, że partia straci wizerunkowo. Przepychanie ustaw kolanem, ograniczanie dyskusji, uniemożliwianie przygotowania ekspertyz, później prezydent podpisujący ustawę w zaledwie kilka godzin po przyjęciu jej przez Senat nie wyglądają dobrze. Takie działania stoją w sprzeczności z zapowiedzią wprowadzenia "pakietu demokratycznego".
Niewątpliwie więc Prawo i Sprawiedliwość straci na tym wizerunkowo. Jeśli nie dzisiaj, nie jutro, to na pewno za jakiś czas, kiedy takie pojedyncze wydarzenia się skumulują. Szczególnie, że PiS nie grzeszy ostrożnością, wystawiając do uzasadniania uchwał byłego PRL-owskiego prokuratora. Tomasz Lis przewiduje, że za jakiś czas ludzie wyjdą na ulice.
Krok do pełni władzy
Ale Jarosław Kaczyński wlicza to w koszty. Miesiąc miodowy PiS-u i społeczeństwa, które mu się oddało trwał od przyjęcia oświadczyn, czyli wyborów, do ślubu (zaprzysiężenia parlamentu). Teraz będzie już tylko pot, krew i łzy. Na pierwszy ogień poszedł Trybunał, bo to największe potencjalne zagrożenie w realizacji planu, który przez ostatnie osiem lat układał sobie w głowie prezes.
Sejm przepchnie wszystko, co zażyczy sobie prezes. Choćby opozycja wychodziła, wstawała, buczała i gryzła. Podobnie Senat, tam przewaga Prawa i Sprawiedliwości jest jeszcze większa (podziękowania dla JOW). Jak udowadnia Andrzej Duda, z podpisem głowy państwa także nie będzie problemu. Prezydent jest zależny od prezesa emocjonalnie (co udowodnił podczas słynnego hołdu na cześć Kaczyńskiego) i finansowo (ktoś będzie musiał zapłacić za kampanię w 2020 roku).
Ostatnia przeszkoda
Tymczasem 11 z 12 sędziów, którzy są członkami TK zaprzysiężonymi przed prezydentem, a także trzech, którzy powinni byli objąć funkcje 8 listopada to ludzie wybrani za rządów koalicji PO-PSL. Choć mówienie, że to ludzie PO jest nadużyciem, PiS na pewno wolałoby, żeby byli oni wybrani przez nową władzę.
Dlatego teraz wybierze pięciu nowych sędziów, a już wkrótce następnych. Jak pisałem w naTemat, już w kwietniu 2016 roku kończy się kadencja Mirosława Granata (byłby to 6. sędzia wybrany przez większość PiS), a w grudniu 2016 roku mija dziewięć lat zasiadania w Trybunale jego obecnego prezesa Andrzeja Rzeplińskiego (7. sędzia). Większość w 15-osobowym gremium ludzie wybrani za czasów PiS osiągnęliby w czerwcu 2017 roku.
PiS vs Konstytucja
Ale już teraz, na podstawie nowelizacji ustawy o Trybunale zmieni się prezes i wiceprezes, który wyznacza sędziów do rozpatrzenia konkretnych spraw (bo nie do wszystkich potrzebny jest pełen skład). Z łatwością może więc tak dobrać 3- lub 5-osobowe składy orzekające, by nie było w nich żadnych sędziów wybranych przed wyborami parlamentarnymi.
A Trybunał może mieć sporo spraw, którymi będzie musiał się zająć. Chociażby ponowne wybory samorządowe, o których wciąż mówi się na prawicy czy obłożenie 70-proc. podatkiem odpraw menadżerów ze spółek Skarbu Państwa. Do tego podatek dla supermarketów, zmiana wieku emerytalnego (różny dla kobiet i mężczyzn to dyskryminacja), repolonizacja mediów czy likwidacja obowiązku szkolnego dla 6-latków (za zbyt częste zmiany prawa). Dlatego PiS musi jak najszybciej umieścić w Trybunale swoich ludzi.
I co z tego?
Jeśli to się nie uda, to prezes i tak osiągnie swój cel. Bo jeszcze niedawno Trybunał Konstytucyjny był instytucją cieszącą się ogromnym autorytetem. W marcu 2015 roku w badaniu CBOS jego prace dobrze oceniało 42 proc. Polaków. Na tle Sejmu (20 proc.) to naprawdę dobry wynik. Politycy z Sejmu zadbali o to, żeby w kolejnym badaniu dobra ocena prac Trybunału spadło do ich poziomu.
Kiedy więc w przyszłości Trybunał zakwestionuje jakąś ustawę rządu PiS, prezes będzie mógł powiedzieć "ale czym tu się przejmować? To skrajnie upolityczniona instytucja". Teoretycznie będzie to złamanie prawa, ale przecież Trybunał nie ma swoich oddziałów, żeby cokolwiek wymusić na rządzących. "Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?".