Programy na żywo mają swoją specyfikę. Zdarzają się wpadki, pomyłki, minuty ciszy, odpowiedzi bez związku z pytaniem czy ujęcia głupich min gości i prowadzących. Zdarzają się również niespodziewane wyznania. Ujawniane niekoniecznie za zgodą zainteresowanej osoby, jak to się w poniedziałek przydarzyło Agnieszce Szulim-Badziak. A wszystkiemu winne są zakulisowe rozmowy z gośćmi.
Na antenach wielokrotnie słyszeliśmy już przekleństwa prowadzących wyłapane przypadkowo przez kamerę, zarówno tę za późno wyłączoną i te zbyt szybko włączoną. Dziennikarze i operatorzy zgodnie twierdzą, że w programach na żywo nie da się uniknąć wpadek. Nie da się też zawsze zapanować nad gośćmi.
Wpadka z trawką
Doświadczyła tego prowadząca program "Pytanie na śniadanie" Agnieszka Szulim-Badziak. Poniedziałkowy program prowadziła wspólnie z Tomaszem Kammelem. Tematem była legalizacja leków z marihuaną, a gościem prof. Mariusz Jędrzejko z Mazowieckiego Centrum Profilaktyki Uzależnień. Po wejściu na antenę profesor powiedział, że jest zdruzgotany wyznaniem Szulim. - Pani redaktor mi przed chwilą powiedziała, że pali marihuanę od 15 lat. Pracuje pani w publicznej telewizji! - zaatakował.
Kiedy prezenterka próbowała wybrnąć z trudnej sytuacji i dopytywać, kiedy to słyszał, profesor odpowiedział, że sama mu to powiedziała, przed włączeniem kamer. Szulim zaprzeczyła, ale na tym się nie skończyło. Współprowadzący program Kammel ratował sytuację, przeglądając prasę, ale i tak kamery uchwyciły, że profesor zarzucił prezenterce kłamstwo.
Zastrzegam, że mówię tylko do pani
Katarzyna Dowbor, dziennikarka i prezenterka telewizyjna uznaje w relacjach z gośćmi "starą szkołę dziennikarską". - Wpojono mi, że w rozmowach z gośćmi używa się zwrotu "zastrzegam, że mówię to do pana/pani informacji". Taki był kiedyś kanon. Niezależnie od tego, czy się osobę zna, czy się nie zna, jeśli jest ostra dyskusja, to zawsze nasze słowa może ktoś wykorzystać - ostrzega Katarzyna Dowbor.
Dowbor uważa, że jeśli dziennikarz, prezenter ma coś "do ukrycia", nie chce o czymś mówić i tym się dzielić, to się po prostu o tym nie rozmawia. Nie rozumie, dlaczego Szulim na antenie zaprzeczała czemuś, co powiedziała. - Jeśli dziennikarz zabiera już głos w jakiejś sprawie, to oczekuje się od niego autentyczności. Tego wymaga uczciwość wobec widza. Jeśli ma inne poglądy w życiu i na wizji, to to zawsze wyjdzie na jaw. Nigdy na wizji nie udawałam innych poglądów i wyszło mi to na dobre - podkreśla - Jeśli nie chcę, żeby coś było wykorzystane po prostu zastrzegam, że to prywatna informacja. Nie mówi się raz tak, raz tak. Jeśli Agnieszka chwaliła się, że pali trawkę, to niech mówi o tym głośno i się nie wstydzi. Ukrywanie tego w tych okolicznościach, wypadło kiepsko. Na kombinowaniu zawsze się źle wychodzi - dodaje Dowbor.
Niekontrolowany "coming out"
Chyba żaden dziennikarz nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji, jak prezenterka "Pytanie na śniadanie". Kiedy gość "wymyka" się spod kontroli nie jest łatwo. Jego wpadki nie da się przecież wyciąć, kiedy program leci na żywo. Jak gość mówi nie na temat, można go jakoś naprowadzać lub po prostu zaakceptować fakt, że ten fragment programu wypadł fatalnie. Natomiast, jeśli dochodzi do kłótni lub ujawnienia informacji prywatnych, trzeba interweniować. Rzadko kiedy da się jednak takie wypowiedzi zręcznie wytłumaczyć.
Kiedy gość zapraszany jest do studia po raz pierwszy, realizatorzy i prowadzący liczą się z jego stresem, zająknięciami i odpowiedziami bez związku z tematem. Jednak w przypadku stałych bywalców, dziennikarze są już nieco spokojniejsi. Spektakularne wtopy na antenie zaliczają jednak również stali bywalcy programów. Udowodniła to Elżbieta Radziszewska. W jednym z odcinków programu "Dzień Dobry TVN" ówczesna pełnomocniczka rządu ds. Równego Traktowania, zwróciła się do Krzysztofa Śmiszka z KPH, słowami, w których nie tylko na żywo ujawniła jego homoseksualizm, ale również, chociaż nie wprost, zasugerowała, że wiadomo, że jest partnerem Roberta Biedronia. I o ile powszechnie wiadomo było, że Śmiszek wspiera środowiska homoseksualne, to nigdy w mediach nie mówił o swojej orientacji. Nic więc dziwnego, że był zaskoczony i poczuł się dotknięty.
Wszystko, co powiesz, może zostać wykorzystane
Zdaniem większości dziennikarzy, żeby uniknąć ryzykownych sytuacji na żywo, najlepiej unikać jakichkolwiek prywatnych rozmów: dziennikarzy z gośćmi, ale również gości między sobą. Nawet, jeśli nie usłyszy jej kilka milionów Polaków, usłyszą ją realizatorzy programu, więc prywatną nigdy nie będzie.
- Większość gości nie ma świadomości, że nawet jeśli nie są na antenie, nadal słyszy je naście czy dziesiąt osób, które realizują program. Nawet nie będąc na wizji ta rozmowa będzie publiczną - podkreśla Marcin Prokop, dziennikarz prowadzący Dzień Dobry TVN - Prowadzący nie może zapominać, że jak mówi coś prywatnego do osoby, która jest zaproszona, to i tak słyszą to inni - dodaje.
Kolenda-Zaleska: Im smakowitsza wypowiedź, tym lepiej, ale bądźmy mądrzejsi. Nie pokazujmy tego
Według Prokopa, ani goście, ani prowadzący nie mogą zapominać, że wszelkie prywatne zwierzenia mogą się "wymknąć". - Nawet, jeśli zaznacza się, że mówimy coś off the record, ta informacja może trafić dalej. Generalnie nie ma tu miejsca na intymne i prywatne zwierzenia. Potrzebne jest wyczucie. To wyczucie powinno działać w obie strony. Parafrazując policyjne zdanie: Wszystko, co powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie. Nikt rozsądny nie mówi nic osobistego - zaznacza Prokop.
Lepiej gadać o pierdołach
O czym zatem rozmawiają dziennikarze z gośćmi przed wejściem na antenę? - Rozmawia się o pierdołach, absolutnie o niczym ważnym, tajemniczym. Tym bardziej, że w mediach jest wiele uszu, które chętnie współpracują z brukowcami. Trzeba mieć się stale na baczności. Jak już coś, to pytamy, co u dzieci, rozmawiamy o pogodzie, o tym co się jadło wczoraj na kolację i z kim się widziało w zeszłym tygodniu - wymienia Marcin Prokop.
Rozmowa o pogodzie jest chyba najpopularniejszym rozwiązaniem. Katarzyna Dowbor przyznaje, że przed antenowe rozmowy z gośćmi są luźne, ale krótkie, bo po prostu nie ma na nie dużo czasu. - Programy na żywo są bardzo dynamiczne. Na antenie mamy 2-3 minuty na rozmowę i konkretne zagadnienie do omówienie - podkreśla dziennikarka.
Zaznacza jednak, że unika prywatnych zwierzeń i stara się "krążyć wokół tematu programu". - Z gośćmi, którzy są w telewizji po raz pierwszy, drugi czy trzeci nie pytam przed programem o to, o czym będę pytać w trakcie programu. Nie mają doświadczenia. Rozmawiam prędzej o pogodzie. W przeciwnym razie na żywo usłyszę zamiast odpowiedzi: Przecież już mnie Pani o to pytała - śmieje się Dowbor i dodaje, że goście czasami zapominają, że powiedzieli coś, zanim kamera została włączona - Nawet jeśli odpowie na pytanie, to w bardzo skróconej wersji, żeby nie powtarzać tego, co już mi powiedział. W związku z tym najlepiej ograniczyć się do pogody - dodaje.
Złośliwe mikrofony
Zdarza się, że zamiast gości, zdecydowanie większe kłopoty sprawiają "złośliwe mikrofony". I tak w jednym z poranków TOK FM, Jacek Żakowski najpierw bardzo stanowczo mówił, o tym, że wchodzenie w prywatne życie Jerzego Buzka, "jest czymś niegodnym", a po przerwie słuchacze usłyszeli zwrot: "Ten jebaka Buzek". Te słowa, wypowiedziane przez publicystę "Polityki" Wiesława Władyki, złapały zbyt szybko włączone mikrofony.