Podczas manifestacji KOD w Warszawie.
Podczas manifestacji KOD w Warszawie. Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Reklama.
Bez względu na to, co mówią władze – że jest dobrze, że media i dziennikarze manipulują, bo przecież nikt w naszym kraju nie niszczy demokracji – nie da się uciec od tego, że krytyka nas zalewa. Coraz głośniej i dosadniej. To fakt bezdyskusyjny. Nawet, jeśli będziemy głośno krzyczeć, że jest inaczej, a oni nie mają prawa się wtrącać. Nawet, jeśli rząd będzie udawać, że nas w Europie nie ma i nic nie słyszymy, o czym pisał Krzysztof Majak.
– Tego boję się najbardziej. Człowiek był dumny, że Polska wreszcie zaczęła się liczyć. A oni w dwa miesiące niszczą to wszystko, nic sobie z tego nie robiąc. Co będzie dalej? – powiedział niedawno znajomy wywołując dyskusję na ten temat. I to jest najbardziej smutne i przykre. Że ot tak sobie, obraz Polski jako kraju nowoczesnego, który w ostatnich latach, pod wieloma względami, prześcignął kilka innych, nagle może zniknąć. – To jest koniec Polski w UE, politycznie i mentalnie – podsumował właśnie były szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz. Bardzo obrazowo: – To, co my mamy do załatwienia w UE, co chcielibyśmy osiągnąć, będzie traktowane jak szept żuków w trawie.
Czarna owca, żaden wzór
Nadszarpnięty wizerunek widać już wszędzie, a sam prezydent i szef MSZ zapowiadają serię wywiadów dla zagranicznych mediów. Pytanie tylko, czy to coś da? Nie zmieni przecież ani decyzji, które w Polsce zapadają, ani retoryki, która im towarzyszy.
Z państwa, z którym się liczono, które było motorem napędowym innych państw przystępujących do UE, mamy stać się czarną owcą, którą wytyka się palcami? Żaden wzór, żaden lider w regionie? Jakby nasza ciężko wypracowana pozycja zupełnie przestała się liczyć.
Negocjacje bez końca
Już prawie 12 lat jesteśmy członkiem UE. W NATO jeszcze dłużej – od 1999 roku. Wcześniej tyle lat staraliśmy się o członkostwo, zabiegaliśmy o względy unijnych i natowskich dyplomatów, prowadziliśmy negocjacje, które zdawały się nie mieć końca. Po coś.
Pamiętam, jak Polska dostała zaproszenie do Sojuszu. Kolega, bardzo młody dziennikarz, pojechał wtedy na szczyt NATO do Madrytu, pełen euforii, bo tak ważne było to wydarzenie. I potem opowiadał, że jak pisał korespondencję, to wszyscy wokół się na niego patrzyli. Bo oni mieli laptopy i komórki. A on pisał tekst na kartce. Dopiero potem szukał telefonu, z którego może zadzwonić do redakcji w Warszawie i podyktować tekst.
Był 1997 rok. My byliśmy dumni, że nas docenili, że sprostaliśmy wymogom i wejdziemy do tego elitarnego klubu. A wielu z "tamtych" pytało, jak to w tej Polsce jest. Bo ciągle jeszcze wtedy kojarzyła się z komuną, z wiejskimi furmankami, rolnikami w gumiakach, dziurawymi drogami i potwornie mroźnymi zimami. Taki obraz pokutował latami. Trochę tak, jak teraz patrzymy na Ukrainę, a także parę innych państw na Wschodzie.
logo
Kielce, 2000 rok. Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Warszawa wygrywa z londyńskim City
Kto wtedy mógł przypuszczać, że pewnego dnia Polak stanie na czele Parlamentu Europejskiego, a potem Rady Europejskiej? Że polscy żołnierze pojadą do Iraku czy Afganistanu, a Polska stanie się ważnym sojusznikiem USA w wojnie z terroryzmem? Że zacznie się liczyć, zmieniać, nowocześnieć z dnia na dzień? Korzystać z unijnych funduszy tak, że już dziś trudno sobie wyobrazić, jak kiedyś mogło być inaczej? Piąć w rankingach gospodarczych, edukacyjnych i innych? Pisaliśmy na przykład niedawno, że Warszawa wygrywa nawet z londyńskim City, bo tu młodzi ludzie mają więcej szans na zawrotną karierę. Nawet niemieckie gazety pisały jeszcze rok temu, że Polska może być wzorem. Pomijając polityczne podziały i ideologiczne spory po obu stronach barykady, w końcu kiedyś przecież o to chodziło. Dlaczego teraz to zaprzepaścić?
A wczoraj "The Economist" napisał o Polsce, że w 2015 roku znalazła się na 18 miejscu światowego rankingu podsumowującego wolność słowa. Wyżej, co zostało podkreślone, niż Wielka Brytania, Francja, czy Stany Zjednoczone. Powód do dumy? Pewnie tak, choć oczywiście zawsze mogłoby być lepiej. Ale "Economist" zaznaczył, że tak było w 2015 roku, bo teraz Polska znalazła się pod pręgierzem międzynarodowych organizacji walczących o wolność słowa, z Reporterami Bez Granic, którzy ranking opublikowali, na czele.
Jeszcze rok temu, w tym samym tygodniku, mogliśmy przeczytać, że Polska przechodzi najlepszy okres od 500 lat. Zwłaszcza w dziedzinie gospodarki i polityki zagranicznej.
Żal, że tak się dzieje. Że coś możemy stracić. Że słyszy się słowa, takie jak te, które padły z ust unijnego komisarza do spraw gospodarki cyfrowej i społeczeństwa Günthera Oettingera. O tym, że zamierza przekonać Komisję Europejską, aby ta zajęła się zmianami dokonywanymi przez polski rząd i objęła Polskę nadzorem. Takich słów nikt pod adresem Polski wcześniej nie wypowiadał. Czy po to tyle lat pracowaliśmy?

napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl