Jak dotąd, z perspektywy partii rządzącej, podział był klarowny. Z jednej strony komuniści, złodzieje, najgorszy sort, resortowe dzieci, wnuki, a może i prawnuki, szmalcownicy, donosiciele, zdrajcy, ofiary schizofranicznej aberracji, gestapowcy, feministki, tęczowi, wegetarianie, cykliści, wariaci, głupcy i ignoranci, którzy nie popierają PiS. Z drugiej strony zwolennicy "dobrej zmiany" Prawa i Sprawiedliwości, obdarzeni zdrowym genem polskiego patriotyzmu. Jednak po odejściu Ryszarda Bugaja z Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie sortowanie Polek i Polaków nie będzie już takie łatwe.
Rezygnacja Burasa
Najpierw, na początku grudnia, po niespełna czterech miesiącach rządów prezydenta Dudy, z doradzania mu zrezygnował Piotr Buras, dyrektor European Council of Foreign Relations, ekspert w dziedzinie polityki międzynarodowej goszczący na łamach zagranicznej prasy i publikujący m.in. w New York Times.
Ponad 80-osobowa Narodowa Rada Rozwoju miała być, zgodnie z założeniami ministra Łopińskiego, pluralistycznym ciałem specjalistów z różnych dziedzin, których łączy chęć działania na rzecz dobra Polski. Tymczasem to właśnie troska o państwo kierowane – przynajmniej nominalnie – przez pierwszego obywatela, prezydenta Dudę sprawiła, że Buras złożył rezygnację. Powód? Niewykonywanie przez prezydenta orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego.
Ale dyskredytacja Burasa przez media dobrej zmiany nie mogła być prostsza. Co prawda był za młody, by go lustrować, ale przecież jego teksty publikowała znienawidzona "Gazeta Wyborcza".
Wolta prof. Staniszkis
Twardszym orzechem do zgryzienia była prof. Jadwiga Staniszkis. Znana z konstruowania wymyślnych systemów teoretycznych socjolożka, przez lata stawiająca diagnozy społeczne zbieżne z politycznymi celami PiS-u, ale nieszczędząca mu życzliwej krytyki, gdy w jej odczuciu wymagała tego sytuacja, już kilkanaście tygodni po wyborach straciła zapał do "dobrej zmiany". Co więcej, zamiast dyskretnie milczeć, swoją ostrą ocenę rządów PiS prezentowała w mediach.
Choć deklarowała, że nadal podziwia zdolności Jarosława Kaczyńskiego, lidera Prawa i Sprawiedliwości, to bardzo nieprzychylnie zrecenzowała jego pierwsze posunięcia. Ubolewała nad atakiem PiS na Trybunał Konstytucyjny (choć – jak zaznaczyła – zaczęła Platforma), krytykowała prezesa PiS za otoczenie się schlebiającymi "miernotami", ostrzegała, że polityka prowadzona zgodnie z hasłem "możecie mi naskoczyć" i partyjne zawłaszczanie państwa nie doprowadzi do niczego dobrego.
To był ten moment, gdy z kultowej w środowisku PiS intelektualistki, stała się wrogiem z tego najgorszego sortu. W internecie tradycyjnie zaczęła się brutalna nagonka zmobilizowanego elektoratu "dobrej zmiany", a pisowski Klub "Gazety Polskiej" poddał ją chałupniczej lustracji.
Jak tę woltę Staniszkis oceniają sami politycy PiS? Jarosław Kaczyński milczy, ale już poseł Stanisław Pięta (Bielsko-Biała) pochyla się nad panią profesor z troskliwym pobłażaniem. Tadeusz Cymański podkreśla, że Staniszkis zawsze wyrażała swoje opinie w nieskrępowany sposób.
Fenomen intelektualnej uczciwości
Były student socjolożki mówi mi, że prof. Staniszkis wierzy w to, co mówi i mówi to, w co wierzy. Jeśli mówi coś innego niż wcześniej, to dlatego, że właśnie zmieniła zdanie, a nie po to, by coś ugrać. Chodzi więc o zdumiewającą w polskim życiu publicznym uczciwość intelektualną połączoną ze zmiennością poglądów.
Przykład? Mój rozmówca, który chce zachować anonimowość, opowiada o tym, że przez niemal cały semestr prof. Staniszkis wykładała opierając się na jednym systemie teoretycznym, ale gdy niedługo przed egzaminami wróciła z przerwy świątecznej, nagle przestawiła się na inną, bardziej fascynującą, "lepszą" teorię.
– Byliśmy zdruzgotani tą nagłą zmianą – zostały tylko dwa tygodnie do egzaminu, a ona wywraca wszystko do góry nogami? Na szczęście sama powiedziała, że w tej sytuacji, skoro poprzednia teoria okazała się błędna, egzaminu nie będzie – wspomina student.
Wszystko wskazuje na to, że to uczciwość nie pozwala Staniszkis milczeć, gdy podziwiany przez nią Kaczyński sprzeniewierza się temu, w co pani profesor aktualnie wierzy. Dyskredytacja pani profesor przez bardziej krewkich polityków PiS i gorliwych zwolenników dobrej zmiany trwa.
Ideowy cios Bugaja
Ale to dopiero odejście prof. Ryszarda Bugaja z Narodowej Rady Rozwoju może być ciosem, który otrzeźwi PiS. Bugaj podał z grubsza te same powody co Piotr Buras i prof. Staniszkis, jednak jego odejście ma dla PiS-u znacznie większy ciężar gatunkowy.
Jako osoba szanowana za ideowość, o znacznie bardziej stałych poglądach, która do tego nie jest felietonistą "Wyborczej", nie jest tak wdzięcznym obiektem nagonki jak Buras czy Staniszkis. Znani zwolennicy "dobrej zmiany" mitygowali na Twitterze impulsywnych wyborców PiS, którzy już uruchamiali falę hejtu wobec "zdrajcy".
Te trzy głośne medialnie odejścia to tylko spektakularne przejawy rozczarowania części osób publicznych lub/i wyborców PiS dobrą zmianą. Co ważne, nie chodzi o ludzi, którzy z góry nie chcieliby mieć nic do czynienia z PiS-em lecz o tych, którzy go wspierali (Staniszkis), którzy na niego głosowali (Bugaj) lub którzy, mimo odmiennych zapatrywań na wiele kwestii, dali mu przywilej wątpliwości, zweryfikowany później przez rzeczywistość (Buras).
Ulica dwukierunkowa
Rozczarowanie praktyką "dobrej zmiany" wyrażają także przedstawiciele lokalnych elit oraz wyborcy PiS, którzy złoszczą się, że w nowej ekipie zaczyna się tak potępiane przez nich za rządów Platformy "ośmiorniczkowanie".
Podczas gdy elity intelektualne PiS-u topnieją, to z każdym dniem rośnie liczba informacji o skompromitowanych politykach z partii Kaczyńskiego, którzy – przed wyborami wyrzuceni z hukiem – teraz obejmują z nadania PiS-u intratne posady w spółkach skarbu państwa. Regularnie pojawiają się też doniesienia o nominowaniu na ważne stanowiska byłych funkcjonariuszy PZPR, którzy teoretycznie są dla antykomunistycznego, moralnie sprawiedliwego PiS-u, uosobieniem zła poprzedniego ustroju. Pod wpływem oburzenia rozwścieczonych tą hipokryzją bardziej znanych wyborców PiS, kilka takich decyzji zostało cofniętych, ale cierpliwość ideowców ma swoje granice. To właśnie te błędne z punktu widzenia agendy PiS decyzje, a także kolejne odejścia intelektualistów, mogą być dla Prawa i Sprawiedliwości znacznie groźniejsze, niż wszystkie manifestacje KOD razem wzięte.
Początkiem końca PiS-u będzie moment, gdy w oczach jego wyborców "dobra zmiana" zmieni się w złą lub wręcz jeszcze gorszą kontynuację.