Przy okazji przetaczającej się przez rządowe media "bolkozy", Jarosław Kaczyński próbuje przepisać najnowszą historię Polski. Politycy PiS i literaci "dobrej zmiany" puszczają w eter zadziwiające, a nawet sprzeczne komunikaty. Efekt? Kuriozalny. Jako symbol Solidarności Lecha Wałęsę ma zastąpić Lech Kaczyński, który co prawda siedział przy Okrągłym Stole, ale za to miał bardzo niewygodne krzesło.
To nie jest kwestia domysłów czy teorii spiskowych. O tym, że w narodowej pamięci Jarosław Kaczyński chce zastąpić Wałęsę swoim bratem, mówił wprost już kilka lat temu sam przywódca Prawa i Sprawiedliwości.
Teraz, gdy dobra zmiana puściła rządową machinę medialną w ruch, Jarosław Kaczyński zbliżył się do celu bardziej, niż kiedykolwiek. Ale jest kilka poważnych przeszkód, które sprawiają, że może mu się nie udać.
Nie chcę, ale muszę
Istnieje duży problem – można go nazwać "symbolicznym", gdyż dotyczy właśnie symboli, które są wewnętrznie powiązane. Znanym na całym świecie symbolem Solidarności, obok niesłusznego dla partii Lecha (Wałęsy), jest Okrągły Stół. A ten jest przez PiS i jego medialnych zwolenników oceniany w kategoriach zdrady stanu. Co więcej w zdradzieckich obradach brał udział późniejszy prezydent Lech Kaczyński, o czym nie wszyscy znani zwolennicy dobrej zmiany chcą pamiętać.
Inni pamiętają. Od czego jest jednak kreatywne dziennikarstwo. Najnowsza narracja (lub, jak określają to marketingowcy polityczni, spin) PiS-u, jest następująca: Lech Kaczyński siedział przy Okrągłym Stole, bo musiał, choć wcale nie chciał. Świadczy o tym dobitnie jego mimika i gesty, czyli mowa ciała.
Tak nagranie z rozmów w Magdalence interpretuje między innymi Samuel Pereira, który po wygranej Prawa i Sprawiedliwości w wyborach dostał pracę w mediach publicznych przemeblowanych przez partię. Lech Kaczyński co prawda jest na nagraniu, ale "wyraźnie nie pasuje do towarzystwa".
Taką interpretację przedstawił również Cezary Gmyz, który sam nazywa się "Trotylem" (to przezwisko pochodzi z kolei od jego interpretacji katastrofy w Smoleńsku), a który w telewizji publicznej rozwodził się nad tym, że Lech Kaczyński niby przy Okrągłym Stole był, ale jakby go nie było. Jego wczorajszy występ ironicznie skomentował Łukasz Najder związany z "Tygodnikiem Powszechnym".
"Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne"
Najpoważniejszy problem techniczny "dobrej zmiany" z kreowaniem Lecha Kaczyńskiego na ojca Solidarności polega na tym, że po pierwsze, ciągle żyje wielu uczestników Okrągłego Stołu, a po drugie, że istnieją nagrania i zdjęcia z obrad.
Jakby tego było mało nie trzeba ich wyciągać z żadnej szafy, są dostępne choćby w internecie. Jednak czy za 20-30 lat wiedza o ich istnieniu będzie równie powszechna jak dziś?
Reedukacja historyczna
Tak jak biskupi rzymskokatoliccy zamontowali przy pomocy uczynnych polityków katechezę w edukacji, tak Prawo i Sprawiedliwość może przeszczepić swój program partyjny i martyrologię w naukę historii (i nie tylko). Przymiarki już są.
Katastrofa smoleńska paradoksalnie dała drugie życie partii i – wśród niektórych – nowe dziedzictwo prezydentowi, który wcale nie miał zapewnionej reelekcji. Działania Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Polski (a wcześniej Warszawy) nie cieszyły się bowiem powszechnym poparciem.
Jego śmierć w katastrofie lotniczej tak banalnie typowej, że aż obdarzonej przez świat lotniczy skrótem CFIT (kontrolowany lot ku ziemi), dała jednak Jarosławowi Kaczyńskiemu sposobność, by upamiętnienie zmienić w kult, a partii nadać charakter parareligijny (np. miesięcznice).
Kult jednostki
Partie pojawiają się i znikają, ale kult jednostki może trwać bardzo długo. Musi mieć tylko odpowiednie umocowanie w sferze publicznej. Wzorzec już jest: tysiące pomników Karola Wojtyły, czyli papieża Jana Pawła II.
Teraz miasta, miasteczka i wsie mają się ubogacić o rzeźby Lecha Kaczyńskiego, Największego Prezydenta Wszech Czasów (tytuł "Największy Polak w Historii" jest już zarezerwowany dla papieża). Politycy PiS organizują w szkołach olimpiady i imprezy sportowe ku czci Lecha Kaczyńskiego. Gorliwi nauczyciele zadają uczniom wypracowania, w których ci mają przekonująco uzasadnić, dlaczego Lech Kaczyński wielkim prezydentem był. Radni PiS zmieniają nazwy rond i ulic, by nadać im imię brata Jarosława Kaczyńskiego.
Przedstawiciele dobrej zmiany prześcigają się w pomysłach. Na części da się nawet nieźle zarobić. Można na przykład, jak "Gazeta Polska", zarabiać na "kultowych" dodatkach smoleńskich do magazynu. Mechanizm zarobkowy opisuje w książce "Prawicowe dzieci, czyli blef IV RP" związany kiedyś z redakcją Leszek Misiak.
Karykaturalny z definicji kult jednostki lansowany przez PiS wywołuje niesmak nawet u tych, którzy (jak niżej podpisana) nie zgadzając się z polityką prezydenta Kaczyńskiego 10 kwietnia przyszli ze zniczem pod Pałac Prezydencki szczerze opłakując niepotrzebną śmierć 96. osób w katastrofie, której dało się uniknąć.
Przyszłość RP bez numeru
Niezależnie od oceny transformacji ustrojowej i posunięć samego Wałęsy jako prezydenta (a jest wiele powodów, by była to ocena krytyczna), próba zastąpienia Lecha Wałęsy Lechem Kaczyńskim w historii Solidarności czy, szerzej, historii Polski, jest planem absurdalnym, ale już wcielanym w życie.
Historię piszą zwycięzcy. Jednak czy w dobie wielu źródeł informacji, w tym mediów społecznościowych, Jarosławowi Kaczyńskiemu się to uda?