Wie pani, ile ja spotykam kobiet, które przychodzą do mnie i zaopatrują się w wibratory, ale nie użyją ich w łóżku ze swoim partnerem? I to nie są szaro-bure smutne starsze panie.
To nowocześnie myślące o życiu kobiety, dobrze ubrane, robiące ekstra kariery. Wyzwolone i „otwarte” na nowe możliwości w każdej sferze życia. Pozory jednak mylą - mówi Joanna Keszka, autorka książki pt. „Grzeczna to już byłam, czyli kobiecy przewodnik po seksie”, pisarka scenariuszy erotycznych i redaktorka naczelna Barbarella.pl
I podpowiada, jak rozmawiać z mężem, parterem, kochankiem, by w końcu nas usłyszeli. Bo ile można udawać, że seks sprawia przyjemność, kiedy tak nie jest. Mówić, że było fajnie, skoro było fajnie, ale nie do końca. Mieć eleganckie udawane orgazmy zawsze w momencie, kiedy on dochodzi...
Zamiast więc narzekać, weź sprawy w swoje ręce, a potem chwyć za rękę partnera i pokaż jak dziecku, że można to robić inaczej. Bo można - i to z przyjemnością po obu stronach. Panowie, to także lekcja dla was...
Faceci, jak kraj długi i szeroki, pieprzą swoją robotę w łóżkach. Kochamy się tak, jakbyśmy byli urodzonymi wielbicielami toruńskich rozgłośni radiowych i telewizyjnych. Tak pani napisała. Dlaczego?
Dlatego, że mamy ogromne przyzwolenie społeczne na brak wiedzy o seksie. Męskiej wiedzy. Zajrzyjmy do jakiegokolwiek magazynu kobiecego – są tam całe działy na temat seksualności. Prawie w każdej babskiej gazecie jest coś takiego: „Czego pragną MĘŻCZYŹNI?”. „Jak GO zadowolić?”. Co zrobić, żeby JEMU było dobrze”. A co znajdziemy w męskich magazynach?
Generalnie rządzi tam fura, skóra i komóra – rubryki dotyczące rzeczy i produktów, które należy posiadać. Masz samochód i odpowiednie gadżety, więc wszystkie kobiety padną u twych stóp – taki przekaz czyta z tego mężczyzna. Ewentualnie od czasu do czasu gdzieś między tym wszystkim pojawia się reklama jakiegoś paramedykamentu na erekcję – chyba po to, żeby przypomnieć o stereotypie, że seks to utwierdzanie się we własnej męskości. Tak nasz mężczyzna jest kulturowo wychowany – seks ma przede wszystkim udowadniać jego męskość.
Wychodzi na to, że dorośli potrzebują edukacji seksualnej na równi z dziećmi i nastolatkami?
Oczywiście że tak. Choć nie wiem, czy edukacja to idealne określenie. Na początek warto wziąć na klatę jedną i podstawową rzecz – że seks też się liczy. Seks jest ważną częścią naszego życia. I o seks należy dbać. Nie wiem, skąd w nas takie częste przekonanie, że seks się „przydarza”, że seks jest prosty i nieskomplikowany.
Może myślimy, że to po prostu wrodzona umiejętność?
No właśnie, świetnie to pani ujęła. A dokładnie tak nie jest. Mama nas uczyła jedzenia łyżką i widelcem, uczyliśmy się jazdy rowerem, a potem samochodem. Uczymy się, jak urządzać mieszkanie, jak budować relacje w pracy. Uczymy się wszystkiego – i seksu też musimy się nauczyć. Tylko że jakoś nie potrafimy tego pojąć, że to nauka w grupach: nie zaliczymy tej lekcji bez faceta, a facet bez kobiety.
Kulturowo i stereotypowo mężczyzna uchodzi za tę aktywną stronę w łóżku.
I zakłada się przy tym, że to on będzie najlepiej wiedział, co jest najlepsze – i dla niego samego, i dla kobiety. Tymczasem w jaki właściwie sposób facet ma się dowiedzieć, jak zadowolić kobietę? Przecież on nie ma pochwy, łechtaczki ani piersi! Musi się tego dowiedzieć właśnie od kobiet.
A może uzna, że to… niegodne? Że właśnie takie dociekania mogą zakwestionować jego męskość, dowieść, że się „nie zna”, że „nie ma doświadczenia”?
Najgorzej jest właśnie wtedy, kiedy kobieta trafia na taki zakuty łeb, który poza swym czubkiem świata, nic nie widzi. Taki facet będzie traktował wszystkie kolejne kobiety jak po prostu pochwy. I będzie używał penisa jak młota pneumatycznego. A jeśli tylko któraś odważy mu się zasugerować jakieś urozmaicenia, wprowadzenie jakichkolwiek niuansów, to usłyszy natychmiast, że przecież jakoś wszystkim dotąd właśnie to się podobało, a dopiero ona narzeka…
A nie jest tak, że tak naprawdę żadna z „tych wszystkich” się nie odważyła mu powiedzieć, że jest po prostu kiepski? Albo że chciałaby inaczej. I nie mówię o napastliwym, feministycznym krzyku i pretensjach. Może to kobiety nie potrafią rozmawiać o swoich potrzebach…
Ha! Z pewnością jest w tym sporo prawdy. Bo jak nauczyć faceta fajnego seksu, skoro sama albo niewiele o nim wiesz, albo nie potrafisz o tym mówić. Mądrzy ludzie zawsze proponują zmianę świata od zmiany w sobie. Tak samo jest w sferze seksualnej. Jeżeli jesteśmy kobietą, która ma ochotę na bardziej satysfakcjonujący seks w związku, to naprawdę najpierw przyjrzyjmy się sobie samej. Temu, na co sobie pozwalamy i temu, na co sobie nie pozwalamy. A także temu, na co pozwala nam partner. I zastanówmy się, czy rzeczywiście poświęcamy realną uwagę tej naszej seksualności? Bo może tylko narzekamy, a tak naprawdę jesteśmy kompletnie bierne, nie zdobywamy żadnej wiedzy, nie rozwijamy naszej seksualności? I liczymy na to, że pójdziemy do tego łóżka… i już - będzie tam po prostu super.
A jeśli jednak nie jest super, to natychmiast zaczynamy mieć pretensje do partnera. Albo do mężczyzn w ogóle.
I to jest nieodpowiedzialna postawa. Ale częsta. Seksem rządzą dokładnie takie same zasady, jak wszystkimi innymi dziedzinami życia. Jeśli myślimy na serio o rozwoju, musimy brać odpowiedzialność za siebie. I przyglądać się temu, czego tak naprawdę oczekujemy od tej sfery. Bardzo ważna jest tutaj zwyczajna, ludzka ciekawość. Czytajmy, rozglądajmy się, nie wstydźmy się wejść do sex-shopu – choćby sprawdzić, co nas podnieca. Ciekawość to jest najważniejsza rzecz i w sypialni, i w ogóle w życiu damsko-męskim.
Gorzej jeśli wychodzimy z założenia, że o seksie już wiemy wszystko.
No właśnie. Czasem przychodzą do mnie takie osoby, które mówią, że w swoim związku „wszystkiego już spróbowały”. Tylko że na ogół to są osoby, które w czymś się po prostu zablokowały, nie są w stanie zrobić kolejnego kroku – a w naszej kulturze jest się bardzo trudno przyznać, nawet tylko przed samym sobą, do wszelkiego rodzaju blokad i zahamowań. Do poczucia winy, wstydu, grzechu – bo przecież to grzech chcieć mieć seks inny niż „na misjonarza”.
Jest też druga możliwość – że takie osoby używają seksu do udowadniania czegoś. Nie do przyjemności, nie do budowania intymnej więzi w związku, tylko do potwierdzania swojej męskości, kobiecości, nowoczesności, emancypacji, otwartości. Do budowania swojego wizerunku. Takie osoby również będą się upierać, że „wszystko wiedzą” – bo przecież są takie świadome i wyzwolone. Zajmuję się tematyką seksu już wiele lat, a sama wcale nie czuję się taka. Bo to nie jest coś, co można domknąć i z czego można dostać dyplom. Wciąż jednak jestem ciekawa i otwarta na nowe możliwości.
Co ma więc zrobić otwarta i ciekawa kobieta, która też chce mieć przyjemność z seksu, by skłonić swojego partnera do zmian, a jednocześnie go nie urazić w jego zranionej dumie? I nie narazić się na oskarżenia o dołączenie do szalonych feministek, które nagle uczą facetów jak być facetem…
Kobietom mówi się w Polsce, że są szalone za każdym razem, kiedy chcą być traktowane jak osoby dorosłe. Po prostu. Tak się dzieje. Tego, co kobiety mówią, czego chcą, czego potrzebują nie traktuje się w naszym kraju poważnie. Szczególnie w sferze seksualnej. Faceci nie słuchają. A kobiety o tym wiedzą.
I wiedzą, że jak tylko troszeczkę wyjdą poza ten schemat, jak tylko pozwolą na zaznaczenie swojej seksualności, zaraz spotkają się z odrzuceniem. Tu obowiązują podwójne standardy. Sfera seksu jest dla mężczyzn – to oni mogą się przechwalać swoim apetytem na seks i swoimi podbojami. A kobiety to są te, które muszą się szanować. Te, które muszą się porządnie prowadzić. Te, które nie mogą być wulgarne czy niewyżyte.
No dobrze, ale ile można udawać, że seks sprawia przyjemność, kiedy tak nie jest. Mówić, że było fajnie, skoro było fajnie, ale nie do końca. Mieć eleganckie udawane orgazmy zawsze w momencie, kiedy on dochodzi, a my zostajemy pozostawione same ze sobą, rozgrzane i niezaspokojone…
No właśnie. W polskim łóżku nie zgadza się prosta matematyka. Mamy dwie różne osoby, z różnymi potrzebami, preferencjami i zupełnie odmiennie zbudowanymi ciałami, ale na erotycznej „mecie” obie muszą stawić się dokładnie w tym samym momencie. Czyli on bzyka się aż do osiągnięcia swojego orgazmu. I ona też bzyka się aż... do jego orgazmu. A wcale tak być nie musi, gdybyśmy na przykład do zabawy włączyły wibrator. I albo same skończyły, albo poprosiły naszego partnera. Tymczasem może i mamy takie zabawki, ale schowane głęboko i w tajemnicy przed mężem.
Naprawdę w tajemnicy?
Wie pani, ile ja spotykam kobiet, które przychodzą do mnie i zaopatrują się w takie przyjazne wibratory? To nie są szaro-bure smutne starsze panie. To na oko nowocześnie myślące o życiu kobiety, dobrze ubrane, robiące ekstra kariery. Wyzwolone i „otwarte” na nowe możliwości w każdej sferze życia. Ale pozory mylą. One wszystkie mówią mi, że nie będą miały, z kim o tym porozmawiać. A ja pytam: co jest takiego złego w tym, żeby opowiedzieć o tym partnerowi?
Bo w większości wypadków taki wibrator to zdrada. W zasadzie już sam zakup takiej zabawki wpędza w poczucie winy. Bardzo często też mówimy „to dla koleżanki”.
To prawda. Samo przyznanie, że ten wibrator to jednak dla mnie już wymaga pewnej odwagi. My wciąż żyjemy w tym continuum dziewica-dziwka. Albo – albo. Albo jesteś wśród tych kobiet, które pilnują cnoty swojej i innych kobiet wokół - tu naprawdę to często tak działa, że jeśli na coś nie pozwalam sobie sama, to nie pozwalam też innym.
Albo jesteś w tej drugiej grupie, dziwek, które są skazane na społeczny ostracyzm. A nikt nie chce być atakowany ani traktowany wrogo tylko dlatego, że powiedział coś o swojej sferze seksualnej. Dlatego siedzimy z gębami na kłódkę. Nie chcemy się boksować ze światem stereotypów, to często nawet rozsądne wyjście.
Pod jednym z pani felietonów ktoś napisał, że faceci, o których pani mówi, to chyba z jakiegoś grajdoła. Że wcale nie jest z tym tak źle…
Szczęściara pewnie z tej kobiety. Albo odezwał się po prostu urażony pan. Tak naprawdę nie chcę spisywać na straty polskich facetów. Więcej – nie robię tego. Są wśród nich ci fajni, ale naprawdę jest ich mniej. Zdecydowanie przeważa postawa, w której jeśli kobieta przejawia własną aktywność seksualną, czy to solo, czy to w duecie na własną rękę poszukuje własnej przyjemności, to jest to przez mężczyzn odbierane jako atak.
Bo jeśli kobiecie w łóżku lepiej, to mężczyźnie gorzej?
No właśnie. To z gruntu fałszywe przekonanie. Kompletna bzdura – bo jest dokładnie na odwrót. Jeśli kobieta wie, jak czerpać z seksu przyjemność, to mężczyzna tylko na tym korzysta. Ma wtedy otwartą, chętną partnerkę, która będzie umiała zatroszczyć się także o jego potrzeby.
No dobrze, to teraz konkretnie. Skąd mamy wiedzieć, co nas podnieca?
Weźmy sprawy – dosłownie – w swoje ręce. Masturbacja to w przypadku kobiet początek własnej seksualności. Naprawdę trzeba zacząć od tego, żeby obejrzeć i poznać swoje narządy intymne. Znam kobiety, które miały wielu mężczyzn – wielu mężów nawet – i nigdy nie widziały swojej pochwy! Owszem, zdarzało im się dotknąć jej przy goleniu – „no, jak się depilowałam, to parę razy coś tam zajrzałam” mówią niektóre. A inne nigdy tam nie zajrzały!
Są kobiety, którym słowo „cipka” nie przejdzie przez gardło! To naprawdę nie są sprawy łatwe. Za to są bardzo przyjemne. I bardzo się odwdzięczają, kiedy tylko wyciągniemy w ich stronę rękę.
Dobrze, idziemy dalej. Ze szczegółami.
Warto zadbać o puste mieszkanie. Pozbyć się całej rodziny, niech sobie idą do kina albo na długi spacer. Weźmy lusterko. I spróbujmy obejrzeć swoje części intymne. Z uwagą. Szczegółowo. Z dotykaniem.
To dla sporej części kobiet jest naprawdę bardzo trudne, bo kojarzy się z czymś brzydkim, czymś czego nie powinno się dotykać. Ale po trzech, czasami czterech takich sesjach, coś się zwykle zaczyna zmieniać. Dajmy sobie ten czas – bo chodzi o bardzo silne tabu wmawiane nam latami, że to, co poniżej pasa, to coś, o czym się nie mówi i do czego się nie zagląda. To jest pierwszy krok.
A kolejny?
To masturbacja. Do tego też nam jest potrzebna, wręcz niezbędna, samotność. Sposobów jest mnóstwo – warto je pocelebrować. Wykąpać się. Fajnie wyglądać. Włączyć sobie muzykę, potańczyć. I zastanowić się, jak byśmy chciały, żeby wyglądały nasze doświadczenia seksualne, gdyby nie krępował nas strach przed wstydem, odrzuceniem, krytyką. Dopiero wtedy, gdy już to zrozumiemy…
…dzielimy się tą cenną wiedzą z partnerem.
Właśnie, ale bardzo ważny jest wybór momentu na taką rozmowę. Paradoksalnie łóżko nigdy nie jest dobrym miejscem do rozmowy o seksie. Zdecydowanie lepiej zrobić to na przykład następnego dnia po jakimś udanym momencie seksualnym. Ale rozmowa nam się nie uda, jeśli zaczniemy od pretensji „bo ty zawsze”, „bo ja nigdy” i tak dalej.
Jeżeli nam zależy na zmianach, to warto się od tego powstrzymać. I naprawdę poszukać chwili, w której nasze bieżące życie seksualne wygląda dla obu stron całkiem nieźle. Lepiej zabrzmi, jeśli szczerze powiemy: „wiesz, podobało mi się, jak próbowałeś mnie wczoraj wziąć od tyłu na pralce”, „fajnie było się bzyknąć pod tym prysznicem”.
I dopiero stąd idziemy do propozycji: „Ale wiesz, jakbyśmy się spróbowali pokochać przed lustrem, to dopiero byśmy mieli ostrą zabawę”.
To trochę jak z poradnika: jak rozmawiać z dzieckiem, żeby się nie zbuntowało.
Bo z facetem czasem trzeba jak dzieckiem. Ale tak serio - takie dzielenie się doświadczeniem to jest tak naprawdę moment, w którym kobieta zaczyna sobie uświadamiać, że to ona się liczy. Bo przecież nas, kobiety, zawsze nagradza się za to, że zrobiliśmy komuś innemu przyjemność. Ale w życiu seksualnym to zawsze jest ślepa uliczka.
Jeśli będziemy dbać tylko o przyjemność partnera, nasze ciało w końcu się zbuntuje. I to, co uważałyśmy za przyjemność, stanie się nieprzyjemnością. Wtedy zaczyna się problem – bo nasz partner będzie się domagał seksu (i słusznie!), a nasze ciało będzie mówić: NIE.
I co wtedy? Zmuszać się?
No właśnie. Sama nie wiem. Najlepiej nigdy nie doprowadzić do tego momentu. Może pytanie brzmi – czy w ogóle warto, czy jest co ratować? I to jest pytanie, które odnosi się w ogóle do związku, nie tylko do sfery seksualnej. Jeżeli uznajemy, że warto i jest co ratować, trzeba pomyśleć jak było kiedyś. Seks nie jest taki trudny, właściwie to jest nawet dość proste (śmiech). Warto poszukać wspomnień.
Ja mam na przykład takie wspomnienie, jak mój mąż pojechał sam na dwa tygodnie w Alpy. I jak wrócił taki opalony, z tymi tobołkami, rzucił je w korytarzu i od razu rzucił się na mnie. Był taki wysmagany wiatrem, ale czułam też że jest stęskniony. I ta tęsknota była nie tylko duchowa, ale i fizyczna.
Dziś jesteśmy ze sobą już 15 lat i jak są między nami takie momenty zabiegania, to zawsze się staram sobie o tym przypomnieć. I jemu. Warto wracać do tych dobrych erotycznych korzeni. To co nas łączy, to też – przynajmniej na początku – był seks. Zawsze tak jest. I zawsze można spróbować powrotu. A kiedy już taki powrót nam się uda, to właśnie wtedy jest idealny moment, żeby zaproponować spróbowana w sypialni czegoś całkiem nowego. Tego czegoś, co zrozumiałyśmy podczas naszych samotnych sesji.
A co, jeśli nastąpi szok?
Wcale nie musi. Bo często kobieta odkrywa tak proste rzeczy, jak na przykład to, że chciałaby się kochać przy określonej muzyce. Albo nie wieczorem, tylko rano, po sobotniej kawie, bo właśnie wtedy ma najwięcej energii. Albo że chciałaby zawiązać oczy, przebrać się w coś – pula możliwości jest oczywiście nieskończona, ale najczęściej chodzi o rzeczy, które wcale nie wywracają kulturowych tabu do góry nogami.
Często jest tak, że wypróbowanie jednej rzeczy prowadzi nas dalej. Nigdy nie wiemy, dokąd dojdziemy. Ale naprawdę warto się wybrać w taką podróż. Bardzo, bardzo przyjemną podróż.