Po raz kolejny przesunięto datę premiery "Smoleńska". Tym razem zrobiono to na trzy tygodnie wejściem filmu do kin, co jest ewenementem. Dlaczego? Pierwsza odpowiedź nasuwa się sama: film w obecnym kształcie nie spodobał się Prezesowi. A on jednym zdaniem wypowiedzianym w mediach może spowodować, że na film prawie nikt nie pójdzie.
Nieprzypadkowo w czasie kampanii wyborczej Prezes na właściwie każdym wiecu zapowiadał, że rząd będzie finansował "hollywoodzkie produkcje" o historii Polski. Dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS pierwszym takim filmem będzie "Smoleńsk" Antoniego Krauzego.
Niezadowolony Prezes
Bo nic tak nie wpływa na masową wyobraźnię, jak film czy serial. Wie o tym doskonale prezes TVP Jacek Kurski, który już zapowiedział co najmniej kilka produkcji o naszej historii. Dlatego presja na twórców "Smoleńska" jest ogromna. I to widać, chociażby w odsuwaniu daty premiery filmu.
Główna teoria jest taka: film o Smoleńsku w obecnym kształcie nie spodobał się Prezesowi. Pierwsze informacje o tym pojawiły się już w lutym. Wtedy pierwszy raz przesunięto datę premiery z marca na 11 kwietnia. – Jarosław Kaczyński ponoć wyszedł w połowie z pokazu Smoleńska ze słowami "to nie tak było" – napisał wtedy Szymon Jadczak z TVN24.
Falstart
Oczywiście twórcy filmu zaprzeczali. – To kompletna bzdura. Film jest w procesie produkcyjnym, pierwsze pokazy będą w marcu – przekonywał w rozmowie z Fakt24 Maciej Pawlicki, producent filmu. Jerzy Zelnik powiedział naTemat, że również nic na ten temat nie wie. – Zdjęcia do filmu "Smoleńsk" zakończyły się w kwietniu ubiegłego roku. Z tego co wiem, wciąż trwa bardzo długi proces postprodukcyjny – słyszeliśmy.
I chyba rzeczywiście kryzys udało się załagodzić, bo do sieci trafił trailer filmu, a w miastach pojawiły się plakaty. Dlatego zaczęliśmy pytać dystrybutora filmu o pokazy prasowe, by jak najszybciej móc opowiedzieć czytelnikom o treści filmu. Odpowiedź cały czas była taka sama: czekamy na zakończenie postprodukcji. I to pomimo że pierwszy pokaz dla zaprzyjaźnionych dziennikarzy odbył się już w październiku 2015 roku.
Dwie wersje
Jednak nagle 23 marca Kino Świat ogłosiło, że premiera zostaje przesunięta. Na kiedy? Nie wiadomo. Decyzję tłumaczono "trudnościami przy realizacji filmu" i "stopniem technologicznego skomplikowania".
Może ktoś w to uwierzy. Bo bardziej sugestywna jest interpretacja przedstawiona przez Andrzeja Saramonowicza, który doskonale zna branżę filmową. Wskazuje, że odwołanie premiery z tak niewielkim wyprzedzeniem jest ewenementem. Jego zdaniem oznacza tyle, że "ktoś bardzo ważny" [czytaj Prezes] "obejrzał go na pokazie przedpremierowym i tak nas zrąbał od stóp do głów, że nam ze strachu buty pospadały".
Współautorzy
Bo rzeczywiście jeśli film nie spodobałby się Prezesowi, projekt byłby skończony. Wystarczyłoby, że Jarosław Kaczyński podzieliłby się swoją oceną z mediami i zwolennicy PiS nie poszliby do kin. I filmowi nie pomogłoby nawet, gdyby wystąpił w nim Brad Pitt. A nawet jeśli film jest słaby, ciepłe słowo lidera PiS zapełniłoby kina.
Ważną postacią w sprawie jest też Antoni Macierewicz. Film mógł mu się nie spodobać w warstwie merytorycznej. Zapewne wiele do powiedzenia ma Jan Maria Tomaszewski, kuzyn Prezesa, a prywatnie partner grającej główną rolę Beaty Fido (pisaliśmy o niej tutaj). Jest on szarą eminencją w TVP, która zapewne kupi prawa do emisji filmu, kiedy tylko skończy się jego czas w kinach.
Prozaiczna przyczyna
Ale co dalej? Anna Hardasiewicz z Kino Świat przekonuje, że takie opóźnienie premiery nie jest niczym nadzwyczajnym, a w ciągu kilku dni mamy poznać nową datę. Podejrzenia o ingerencję Prezesa nazywa "teoriami spiskowymi", ale nie chce mówić o tym, czy Prezes widział film.
Także rzecznik MON nie chce potwierdzić, czy jego szef obejrzał już produkcję Antoniego Krauzego. Wiemy jednak, że odbył się już pokaz. W środowej "Kropce nad i" wicepremier Piotr Gliński mówił, że nie oglądał filmu, ale rozmawiał z osobami, które film oglądały.
Zelnik uspokaja
– To kwestie techniczne, zapewniam, że polityka nie ma tutaj nic do rzeczy – zapewnia Jerzy Zelnik, który gra w filmie. Według aktora chodzi o efekty specjalne, które z powodu braków w finansowaniu były robione na niższym poziomie, niż chcą twórcy. Teraz, dysponując większymi środkami, twórcy próbują to nadrobić. Tę wersję potwierdza też rozmówca portalu Gazeta.pl, opisany jako "osoba związana z produkcją".
Presja, która ciąży na twórcach na pewno jest wielka. Dlatego starają się, by wszystko było zgodnie z oczekiwaniami: zarówno Prezesa, jak i jego zwolenników. Bo to od nich zależy sukces komercyjny filmu. A przecież to ludzie, którzy mają już bardzo jasny pogląd na przebieg katastrofy.