Politycy PiS z Andrzejem Dudą na czele krytykowali patologie poprzedniej władzy: nadużywanie rządowych samolotów do prywatnych podróży, obsadzanie mediów publicznych i państwowych spółek swoimi czy wspieranie reklamami zaprzyjaźnionych tytułów prasowych.
Andrzej Duda w zaledwie kilka miesięcy wylatał na trasie do Krakowa ponad 730 tysięcy złotych. Czasami po prostu lata na weekend, czasami znajduje jakiś pretekst, żeby odwiedzić dom: a to wizyta w dawnym liceum, a to koncert kolęd, a to udział w konkursie skoków narciarskich. Dokładnie tak samo robili poprzednicy Dudy, a także inni politycy, którym przysługiwał rządowy samolot.
Loty Tuska
Słynne były przedłużone weekendy Donalda Tuska, który wylatywał do Gdańska w piątki i wracał w poniedziałki. Jeszcze częściej latał do Trójmiasta były Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Bronisław Komorowski z kolei często podróżował do letniego domu w Budzie Ruskiej.
Politycy PiS za każdym razem ostro krytykowali te praktyki. Na przykład kiedy "Newsweek" opisał, jak Donald Tusk potrafił przylecieć do Warszawy w środku weekendu tylko po to, by zorganizować konferencję prasową. Krytykował go też Tomasz Machała na swoim blogu w naTemat. Po innej publikacji, tym razem "Faktu", ówczesny rzecznik PiS Adam Hofman mówił: "temu panu już dziękujemy".
Loty Dudy
Tuskowi oberwało się też od ówczesnego posła PiS Andrzeja Dudy. Lider PO odwiedził Wrocław, by zapewnić, że jesteśmy gotowi na EURO 2012. Przyjechał tam pociągiem. Dudzie to się nie spodobało.
Rzecznik prezydenta Marek Magierowski przekonywał w radiowej Jedynce, że spraw Tuska i Dudy nie można porównywać. Dużo łatwiej pilnować pieniędzy podatników, kiedy jest się w opozycji. Kiedy politycy sami dochodzą władzy i mają dostęp do związanych z nią udogodnień, są już jakoś mniej zasadniczy. Jak na dłoni pokazują swoją obłudę i potwierdzają zasadę Lorda Actona: "każda władza deprawuje".
Lista wstydu
Ale najbardziej skalę tej deprawacji widać w obsadzaniu spółek Skarbu Państwa. Będąc w opozycji PiS krytykowało Platformę. I było za co, bo skala nepotyzmu była ogromna. Wycinek tego dramatycznego obrazu pokazały "listy wstydu" opublikowane w "Pulsie Biznesu", na których znalazło się ponad 400 nazwisk polityków PO na publicznych posadkach.
To było w 2012 roku, a więc po pięciu latach rządów PO. W przypadku PiS opublikowana niedawno w "Newsweeku" lista ma "zaledwie" 180 pozycji, ale przecież od wyborów nie minęło jeszcze pół roku. Można się oburzać, ale tak wygląda robienie polityki. Oczekiwanie, że opozycja po dojściu do władzy będzie zachowywała się lepiej, niż rządzący, to daleko posunięta naiwność. A pomimo tego co cztery lata wyborcy się nabierają.
Ekipa
Politycy widząc, że to skuteczne, obiecują, że zrobią porządek. No i oczywiście krzyczą "łapać złodzieja" pokazując na swoich politycznych konkurentów. Nawet kiedy sami są u władzy i robią to samo. Tak jak prezydent Andrzej Duda, który w artykule opublikowanym na początku roku w "Financial Times" wytykał poprzednikom kolesiostwo.
Tymczasem sam zatrudnia kolegę ze szkoły czy znajomego ze stoku narciarskiego (jako etatowego doradcę ds. sportu). Jego żona z kolei zatrudniła swoją koleżankę z grona pedagogicznego krakowskiego liceum, gdzie uczyła niemieckiego. Ale to i tak nic w porównaniu z polityką kadrową PiS: poseł Wojciech Jasiński został prezesem Orlenu, pielęgniarka trafiła do rady nadzorczej Energi, a fizjoterapeuta zasiada w władzach Polskiego Holdingu Nieruchomości. Wypunktował to niedawno poseł Kukiz '15 Tomasz Jaskóła.
Media wg PiS
Jeszcze bardziej obłudę PiS widać w tym, jak partia rządząca traktuje media publiczne. Przez lata to był jeden z głównych zarzutów pod adresem koalicji PO-PSL. – Jeżeli my wracamy do struktur, w ramach których rząd mianuje szefa telewizji i to ma być odpolitycznienie mediów publicznych, to mamy do czynienia z taką sytuacją, ja aż milknę (...) – mówił w 2008 roku prezydent Lech Kaczyński.
Próbę przejęcia mediów przez PO krytykował w 2010 roku ówczesny rzecznik PiS Adam Hofman. Przekonywał, że nie może być tak, że w mediach zawsze po wyborach zmienia się rady nadzorcze i zarządy.
Reklamy? Tylko u swoich
Pięć lat później PiS, które przez całą kampanię opowiadało o zmianach systemowych, które mają odebrać politykom możliwość wpływania na media, przyjęło ustawę, która całkowicie podporządkowuje telewizję i radio rządowi. Przez gmachy przy Woronicza i przy Malczewskiego przeszło tsunami zmian kadrowych, a jej ofiarami padli często bardzo doświadczeni dziennikarze. Zastąpiono ich "swoimi", często dużo słabszymi merytorycznie.
Jako patologię PiS postrzegało też system wykupu reklam państwowych spółek w wybranych tytułach prasowych. Zaczęło się dobrze, bo minister skarbu Dawid Jackiewicz ogłosił, że państwowe firmy nie będą już kupowały ogłoszeń prasowych, by informować o przetargach lub konkursach – i tak wszyscy biorą te informacje z internetu.
Rząd vs opozycja
Ale to tylko część topienia publicznych środków w prasie. Znacznie więcej kosztują akcje specjalne, płatne dodatki czy tradycyjne reklamy. A teraz prawicowe gazety i tygodniki są nimi przepełnione. Zresztą takie były oczekiwania – tuż po wyborach wydawca "Wprost" otwarcie sugerował, że liczy na wdzięczność PiS, bo jego tygodnik pomógł zachwiać rządem PO.
I pewnie także w tej sprawie będzie tak, jak we wszystkich pozostałych: w opozycji PiS dużo mówiło, u władzy robi to samo, co poprzednicy. Tylko bardziej. I chyba tak PiS rozumiało hasło "Dobra Zmiana".