Twarze tych mieszkańców warszawskiego getta są kojarzone na całym świecie. Personalia wszystkich nie są znane, ale zdjęcie przedstawiające wypędzanych Żydów od kilkudziesięciu lat symbolizuje tragedię żydowskiej dzielnicy w Warszawie, zrównanej z ziemią przez Niemców po nieudanym powstaniu. Ta fotografia mówi więcej niż tysiąc słów. Ukazuje jednocześnie wielki dramat grupy i jednostki. Nieletniej, przerażonej, zupełnie zagubionej w otaczającej ją brutalnej rzeczywistości.
Nie wiadomo do końca, kiedy owo zdjęcie wykonano. Z pewnością między 19 kwietnia a 16 maja 1943 roku, kiedy w getcie warszawskim - największym żydowskim getcie w okupowanej przez Niemców Europie - trwał ostatni akt heroizmu uwięzionych tam Żydów. Zdjęcie zamieszczono w tzw. Raporcie Stroopa - sprawozdaniu sporządzonym przez dowodzącego siłami tłumiącymi powstanie SS-Gruppenführera Jürgena Stroopa pt. "Dzielnica żydowska mieszkaniowa w Warszawie już nie istnieje!". Znalazło się w nim ponad 50 fotografii (dowódca kazał skrzętnie dokumentować całą akcję), w tym ta, na wskroś wyjątkowa. Widnieje pod nią wiele mówiący podpis "Przemocą wyciągnięci z bunkrów". Niczym najwięksi złoczyńcy...
Zdjęcie z opuszczającymi kamienicami Żydami, pod eskortą uzbrojonych Niemców, służyło niegdyś za wyjątkowy dowód. Dowód w sądzie. Jeden z przedstawionych katów rozpozna się po latach na fotografii. to esesman z pistoletem maszynowym i charakterystycznymi motocyklowymi goglami na stalowym hełmie, patrzący w kierunku przerażonego chłopca. Ten wymowny obrazek stał się symbolem Holokaustu.
Nazywał się Josef Blösche, był członkiem NDSAP i SS, funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa (SD) w randze SS-Rottenführera. Miał na sumieniu wiele żyć, strzelanie do niewinnej ludności stłoczonej w getcie sprawiało mu bowiem nieskrywaną satysfakcję. Wiadomo też, że gwałcił na potęgę, a swoje ofiary następnie własnoręcznie zabijał. Przylgnął do niego złowieszczy przydomek "Rzeźnik" (Fleischer). I choć po wojnie Blösche przez wiele lat skutecznie się ukrywał, w końcu został pociągnięty do sprawiedliwości. W 1969 roku został skazany przez sąd w Lipsku, a następnie stracony w egzekucji.
Tak jak esesman stał się symbolem niemieckiego okrucieństwa w stosunku do Żydów, tak uwiecznione na fotografii ofiary - przypominają o beznadziei i dramacie, jaki towarzyszył mieszkańcom getta. Mały chłopiec jest wyraźnie przerażony, ale przecież - z racji swojego wieku - nie do końca świadomy, co to koszmar wojny.
Nigdy nie został rozpoznany. Istnieją trzy możliwe interpretacji dotyczące jego personaliów: według pierwszej nieletni to Artur Dąb Siemiatek, według drugiej - Lewi Zelinwarger (idzie bowiem obok swojej matki - Chany Zelinwarger), zgodnie z trzecią wreszcie - Cwi Nussbaum. W ostatnim przypadku, co bardzo mało prawdopodobne, fotografia musiałaby jednak zostać wykonana poza gettem i to dopiero w lipcu 1943 roku (dopiero wtedy bowiem chłopiec wpadł w ręce Niemców).
Wszystko wskazuje na to, że zdjęcie zrobiono w czasie powstania. I choć nie widać na nim tak charakterystycznym dla czasu walki Żydów z Niemcami pożarów gettowych zabudowań, wydaje się, że to właśnie postać esesmana z goglami i pistoletem przesądza sprawę. Przebywał on w getcie od września 1941 roku do maja 1943 roku. A więc do momentu stłumienia żydowskiego oporu i likwidacji całej dzielnicy.
Kogo jeszcze z uwiecznionych na fotografii rozpoznano po latach? Kobieta znajdująca się po lewej stronie, z uniesionymi rękoma to najprawdopodobniej Matylda Lamet Goldfinger. Idąca obok niej dziewczynka to zapewne jej nieletnia córka - Hanka Lamet. Mężczyzna z zawieszonym workiem na lewym ramieniu to według relacji Leo Karuziński, a stojąca po jego lewej stronie kobieta z uniesioną prawą ręką (i opaską z Gwiazdą Dawida) - Gołda Stawarowska.
Jak wiadomo, to właśnie Stroop osobiście wybierał zdjęcia do swojego raportu. Gdyby nie uważał tej znamiennej fotografii za potrzebną do celów propagandowych, z pewnością by się na nią nie zdecydował. Zdjęcie było pozorowane, a wypędzanym Żydom pozwolono na zabranie bagaży. Czyż nie miało to świadczyć, jak chcieliby kaci, o ich rzekomej wspaniałomyślności?
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Reklama.
To zaś, co widzą ci ludzie po wyjściu na ulicę, z pewnością ich nie uspokaja. Na wielu twarzach widać grymas przerażenia, usta pozostają otwarte, jak gdyby brakowało tlenu dla słów, których w takiej chwili nie da się wypowiedzieć. Kobieta na pierwszym p0lanie ostentacyjnie odwraca się w stronę trzech żołnierzy stojących u wyjścia z kamienicy. Czy także rozpoznała jednego z nich, tego, który nonszalancko trzyma pistolet maszynowy.
F. Rousseau, Żydowskie dziecko z Warszawy. Historia pewnej fotografii
Jest też coś, co dostrzegają te osoby, a czego nie widzimy na fotografii. Do pewnego stopnia można oprzeć się na pozostałych zdjęciach z albumu, by wyobrazić sobie, jaki widok czeka na nich po wyjściu z kamienicy: przede wszystkim inni żołnierze; liczni, uzbrojeni i groźni, stoją po drugiej stronie ulicy i kierują falą wypędzonych. Są może podekscytowani, rozbawieni, rzucają w stronę Żydów przekleństwa i zniewagi. W pobliżu są też może psy, ujadające i niebezpiecznie ciągnąca za smycz? Wiemy, że używa się ich do szukania podziemnych kryjówek...
F. Rousseau, Żydowskie dziecko z Warszawy. Historia pewnej fotografii
Ma ona (fotografia - red.) zilustrować duchową siłę wielkiego dowódcy, Jürgena Stroopa, jak również wielkie oddanie elitarnych wojsk zdolnych do przezwyciężenia pozornie nieludzkiego charakteru swojej misji w imię nazistowskich ideałów. Ostatecznie wskutek odwrócenia zachodniego, judeochrześcijańskiego systemu wartości fotografia ta podkreśla i sławi heroizm wynikający ze zdolności do działania, która wyrasta ponad ludzkie odruchy i ponad własne odczucia względem żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci, określanych przez reżim i wodza jako najstraszliwsi wrogowie narodu niemieckiego.
F. Rousseau, Żydowskie dziecko z Warszawy. Historia pewnej fotografii