
Twarze tych mieszkańców warszawskiego getta są kojarzone na całym świecie. Personalia wszystkich nie są znane, ale zdjęcie przedstawiające wypędzanych Żydów od kilkudziesięciu lat symbolizuje tragedię żydowskiej dzielnicy w Warszawie, zrównanej z ziemią przez Niemców po nieudanym powstaniu. Ta fotografia mówi więcej niż tysiąc słów. Ukazuje jednocześnie wielki dramat grupy i jednostki. Nieletniej, przerażonej, zupełnie zagubionej w otaczającej ją brutalnej rzeczywistości.
To zaś, co widzą ci ludzie po wyjściu na ulicę, z pewnością ich nie uspokaja. Na wielu twarzach widać grymas przerażenia, usta pozostają otwarte, jak gdyby brakowało tlenu dla słów, których w takiej chwili nie da się wypowiedzieć. Kobieta na pierwszym p0lanie ostentacyjnie odwraca się w stronę trzech żołnierzy stojących u wyjścia z kamienicy. Czy także rozpoznała jednego z nich, tego, który nonszalancko trzyma pistolet maszynowy.
Jest też coś, co dostrzegają te osoby, a czego nie widzimy na fotografii. Do pewnego stopnia można oprzeć się na pozostałych zdjęciach z albumu, by wyobrazić sobie, jaki widok czeka na nich po wyjściu z kamienicy: przede wszystkim inni żołnierze; liczni, uzbrojeni i groźni, stoją po drugiej stronie ulicy i kierują falą wypędzonych. Są może podekscytowani, rozbawieni, rzucają w stronę Żydów przekleństwa i zniewagi. W pobliżu są też może psy, ujadające i niebezpiecznie ciągnąca za smycz? Wiemy, że używa się ich do szukania podziemnych kryjówek...
Ma ona (fotografia - red.) zilustrować duchową siłę wielkiego dowódcy, Jürgena Stroopa, jak również wielkie oddanie elitarnych wojsk zdolnych do przezwyciężenia pozornie nieludzkiego charakteru swojej misji w imię nazistowskich ideałów. Ostatecznie wskutek odwrócenia zachodniego, judeochrześcijańskiego systemu wartości fotografia ta podkreśla i sławi heroizm wynikający ze zdolności do działania, która wyrasta ponad ludzkie odruchy i ponad własne odczucia względem żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci, określanych przez reżim i wodza jako najstraszliwsi wrogowie narodu niemieckiego.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
