Architektoniczna perełka, dzieło sztuki, ósmy cud świata – takich określeń używa się w kontekście owianej legendą Bursztynowej Komnaty, zrabowanej przez Niemców z carskiej rezydencji w czasie II wojny światowej. Tajemnica, jaka okrywa ten skarb, od lat nurtuje badaczy i poszukiwaczy. Co mogło się z nim stać?
Niewielu widziało ją na własne oczy, ale wielu patrzyło na nią oczami wyobraźni. Wiadomo, że zanim wpadła w ręce Niemców, mało kto – poza panującymi i koneserami sztuki – w ogóle wiedział o jej istnieniu. A jednak, od ponad 70 lat, po dziś dzień, zaginiona komnata wzbudza nieskrywaną ciekawość. Zaginiona, a może ukryta?
Kiedy znalazła się w niemieckim posiadaniu, liczyła sobie już przeszło dwa stulecia. Wszystko zaczęło się na początku XVIII wieku, w Berlinie za czasów Fryderyka I. Znany z zamiłowania do sztuki król Prus nie szczędził grosza na opłacenie artystów, którzy wykonali wysadzane bursztynem pomieszczenie, stanowiące jego reprezentacyjny gabinet. W planach była rozbudowa, królowi marzył się okazały salon.
Ale nie dożył tego momentu, umierając w 1713 roku. Jego syn – Fryderyk Wilhelm podarował komnatę w prezencie carowi Rosji Piotrowi I. Przewieziono ją do Petersburga, gdzie – już za czasów Katarzyny II – została znacznie rozbudowana, a przy tym upiększona. Wymiary komnaty wynosiły 10,5 m na 11,5 m. Potem zdobiła wnętrze letniej rezydencji w Carskim Siole. Tam też zastali ją Niemcy, którzy w czerwcu 1941 roku napadli na Związek Sowiecki. Trzy miesiące później XVIII-wieczny był już w ich rękach, minęło kolejne kilkanaście dni - a skrzynie z poszczególnymi elementami komnaty - trafiły do Królewca.
Nie jest pewne, w jakich dokładnie okolicznościach ciężarówki z zabytkiem znalazły się w stolicy Prus Wschodnich. Nie wiadomo, czemu nie pojechały od razu do Berlina, skoro wiozły tak cenne rzeczy. Po niezbędnych pracach naprawczych i renowacyjnych, komnata trafiła na ekspozycję królewieckiego zamku. Przez prawie 3 lata cieszyła oczy zwiedzających.
Pod koniec sierpnia 1944 roku nad miastem pojawiły się alianckie bombowce, które w ciągu tego i następnego dnia konsekwentnie obracały Królewiec w ruinę. Spłonęła też część zamku. Bursztynowa Komnata miała jakimś cudem przetrwać, po czym ślad po niej nagle zaginął. A może była już wtedy przemyślnie ukryta, np. w zamkowych piwnicach?
Był 10 kwietnia 1945 roku, gdy Armia Czerwona zajęła zrujnowany Królewiec. Ale skrzyń ze skarbem nie było już w murach częściowo zniszczonego zamku. Możliwe, że Niemcy zdążyli wywieźć je już z miasta, nie wiadomo jednak do końca, jakim sposobem.
Według jednej z hipotez zdemontowana komnata została jednak zdeponowana w jednym z bunkrów w dzielnicy Steindamm, najstarszej części miasta. Być może w podziemiach starego królewieckiego browaru, bo i taki pogląd pojawił się swego czasu. Inny mówi, że skarb został najpierw wywieziony z płonącego miasta, a potem zręcznie ukryty. Pojawia się kilka lokalizacji – podziemia zamków Książ albo Pasłęk, także Góry Sowie. Albo Mazury. W tym kontekście najczęściej pojawia się jedno nazwisko – Erich Koch.
Zbrodniarz wojenny, który w czasie II wojny światowej piastował m.in. prestiżowy urząd gauleitera (namiestnika) Prus Wschodnich, miał być - jak uważano przez lata - powiernikiem tajemnicy Bursztynowej Komnaty. Zaraz po wojnie nazista wpadł w Hamburgu, a po późniejszej ekstradycji nad Wisłę mógł być wreszcie osądzony. W 1959 roku usłyszał wyrok śmierci. Nigdy tej kary nie wykonano.
Chorowity Koch uniknął egzekucji i został odesłany do Barczewa na Warmii, gdzie - w celi tamtejszym zakładzie karnym - spędził resztę życia. Wiedział, że wiedza o Bursztynowej Komnacie – prawdziwa lub domniemana – trzyma go przy życiu. Najwyraźniej grał na zwłokę.
Po wojnie władze próbowały wykorzystać fakt uwiezienia Kocha do poszukiwania tajemniczej komnaty. Jeden z tropów wiódł do kompleksu poniemieckich schronów w Mamerkach pod Węgorzewem.
W latach 50. wysadzono część zabudowań, m.in. schron nr 31, gdzie – według relacji jednego z wartowników w czasie wojny – Niemcy mieli ukryć coś, na czym im bardzo zależało. Choć później do miejscowości przewieziono samego Kocha, który również wskazał na rzeczony bunkier, interwencja saperów niczego nie wykazała. Nie wiadomo czy skazaniec mówił prawdę, pewne jest natomiast, że całą wiedzę zabrał do grobu. Zmarł w 1986 roku.
Niewykluczone jednak, że to właśnie w Mamerkach zdeponowano przynajmniej niektóre elementy skarbu. Dlaczego tylko część? Ponieważ mowa o nieznanym dotychczas, zamurowanym pomieszczeniu o wymiarach 3 na 2 metry (może być jednak większe). Dotarł do niego pracownik tamtejszego muzeum Bartłomiej Plebańczyk, który właśnie zgłosił do urzędu miejskiego zawiadomienie o dokonaniu znaleziska, które może okazać się przełomowe.
Jak tłumaczył, pomieszczenie znajduje się w fundamencie jednego z bunkrów, największym spośród wszystkich obiektów. Lokalizację potwierdziły badania georadarem.
Co dalej? Teraz czas na dokonanie odwiertu i wpuszczenie do pomieszczenia kamery, która albo potwierdzi, albo wykluczy ewentualne znalezisko.
Trzeba było jakoś uśpić czujność opinii publicznej. Erich Koch był masowym zbrodniarzem. Był odpowiedzialny za śmierć tysięcy osób. Teraz pytanie, jak wytłumaczyć ludziom, że nie został stracony? Trzeba było coś im powiedzieć. Puszczono zatem w obieg historię o „bursztynowej komnacie”. To była starannie przeprowadzona akcja dezinformacyjna dokonana przez służby PRL oraz KGB, czyli tzw. „maskirowka”.Czytaj więcej
Bartłomiej Plebańczyk
W środku mogą znajdować się elementy Bursztynowej Komnaty, ale także inne zrabowane dzieła sztuki lub unikalne urządzenia techniki wojskowej. (...) Nie ma jednak wątpliwości, że pomieszczenie powstało specjalnie w celu ukrycia skarbu. Gdyby miało być inaczej, nie istniałaby potrzeba specjalnego ukrywania tego miejsca w fundamentach.Czytaj więcej