To nie populistyczne obietnice polityków PiS, ale grupa prawników i odważny sędzia doprowadziły do uwolnienia z frankowej niewoli finansowej pierwszego klienta banku. Warszawski sąd właśnie skasował pierwszą umowę kredytu hipotecznego waloryzowanego według notowań szwajcarskiej waluty. Nakazał zwrot zysków banku wynikających ze spreadów, skasował olbrzymie zadłużenie klienta. Umowa ma być dalej rozliczana tak, jakby kredyt hipoteczny został udzielony w złotówkach.
– Skoro w realnej transakcji zakupu nieruchomości nie występowały franki szwajcarskie, ale złotówki, to cały kredyt należy traktować tak, jakby był udzielany w złotówkach –stwierdził sąd.
Tym samym warszawski sędzia wysadził w powietrze wielką kombinację części polskich bankowców. Chodzi o tę część kredytów hipotecznych, w których franki szwajcarskie występowały tylko na papierze umów kredytowych. Gdyż sam klient otrzymywał pieniądze na zakup nieruchomości w walucie złoty polski. Potem jedynie rozliczano spłatę rat, tak jakby zadłużył się we frankach, czyli z szeregiem dodatków, które nabijały kabzę bankowi. Przykładem jest choćby spread walutowy. Jeszcze kilka lat temu banki ustalały go sobie dowolnie, zazwyczaj zawyżając go, kiedy nadchodziły dni spłaty rat przez klientów. Dodajmy, że "wirtualne franki" służyły tylko do tego, by uzasadnić udzielenie klientowi większego kredytu niż ten, na który byłoby go stać przy wyżej oprocentowanym kredycie złotowym.
Franki wirtualne, długi realne
Z takiej oferty w 2006 roku skorzystał właśnie mieszkaniec jednej z podwarszawskich miejscowości. Pożyczył niewiele ponad 130 tys. złotych. Przez 10 lat regularnego spłacania rat zarówno dług, jak i wysokość raty urosły do bolesnych rozmiarów, jak na warunki budżetowe rodziny. Po umocnieniu się szwajcarskiej waluty klient wciąż miał do spłaty 200 tys. złotych długu. Jak tysiące frankowiczów i on poczuł się oszukany.
Bo niby skąd te szalone długi? Żadnej waluty obcej nie dostał. A w międzyczasie klauzula indeksacyjna (czyli zapis w umowie mówiący o zasadach przeliczania tych "wirtualnych franków" na złotówki) została uznana przez sądy i UOKiK za niedozwolone. W lipcu 2015 roku roku sprawa trafiła do sądu. Frankowicz przyjął jednak sprytną strategię. Nie chciał mitycznego przewalutowania, czy unieważnienia umowy kredytowej w ogóle – to byłoby nierealne. Zażądał zwrotu nadpłaconych rat, tych obliczonych przez bank na podstawie uznanych za bezprawne klauzul. Co za tym idzie, chciał aby bank w przyszłości zdjął z rozliczeń cały swój "frankowy narzut".
Ku zdziwieniu stron. Sprawa poszła jak z bicza strzelił. Wyrok zapadł 29 kwietnia. Sąd nie bawił się wielkie wywody, powoływanie biegłych, przesłuchania świadków z dyrektorem banku włącznie. Skonfrontował jedynie umowę z doniesieniami UOKiK oraz orzeczeniami Sądu Najwyższego. Uznał, że stosowane przez bank postanowienia umowy w zakresie przeliczania kwoty kredytu i rat na walutę obcą są postanowieniami niedozwolonymi. Gdyż bank nie określił sposobu ustalania kursu, a zastrzegł sobie możliwość ustalania tego kursu jednostronnie. Sąd uznał także, że tak określona waloryzacja do waluty obcej nie wiąże konsumenta. Nakazał bankowi zwrot 18,9 tys złotych, pobranych dotąd jako zysk banku, wynikający z przeliczania złotych na franki. Umowa kredytowa nadal pozostaje w mocy. Mało tego, jej oprocentowanie to tak jak na początku wskaźnik LIBOR i niska jednoprocentowa marża banku.
Ruszy lawina pozwów
Wyrok warszawskiego sądu jest nieprawomocny i zapewne bank się od niego odwoła. Tak jak kropla wody powoli drąży skałę, by w końcu ją rozsadzić, tak prawnicy i klienci małymi uderzeniami zaczynają kruszyć beton instytucji finansowych.
- To może być początek lawiny tysięcy pozwów. A banki ugną się dopiero kiedy zaczną przegrywać kolejne sprawy. Okazuje się, że państwo może chronić interesy konsumentów. Nie trzeba populistycznych działań polityków - komentuje Krzysztof Woronowicz. Dodaje, że do tej pory banki nie respektowały działań UOKiK w sprawie niedozwolonych klauzul. Przecież niemal siłą trzeba było przymuszać je do uwględnienia ujemnego oprocentowania dla franków.
Wyrok pokazuję, że cała ta polityczna strona afery: marsze protestacyjne frankowiczów, żądania przewalutowania kredytu, specjalne ustawy, wyliczenia kursu sprawiedliwego i krzyki banków obdzieranych z rzekomo miliardów złotych zysków, jest bez sensu. Sąd znalazł bowiem inne rozwiązanie. A uzyskanie wyroku zabrało 9 miesięcy.
Sąd w 100 procentach uwzględnił interesy konsumenta. Wyrok, choć nieprawomocny, jest przełomowy, bo pokazuje jak można uregulować cały problem frankowiczów. W konsekwencji bank otrzyma przecież pożyczony kapitał wraz z odsetkami. Może jedynie zyski instytucji będą mniejsze. Za to klient zostaje uwolniony od absurdalnie wysokiego długu wynikającego z umocnienia się szwajcarskiej waluty