– 92-latka przepisała mieszkanie dla księdza, a teraz zmieniła zdanie i chce dać je wnukowi, przeczytałam o tym w gazecie. Pomyślałam sobie, że my z mężem mieliśmy mniej szczęścia. Zakonnica, i to w dodatku nasza ciotka, sprzedała mieszkanie, a my znaleźliśmy się na bruku. Mnie nie dziwią historie, że dorosłe dzieci nie zajmują się swoimi rodzicami. Oni zostali wyrolowani przez nich i nie chodzi o to, że rodzice zapisali majątek Kościołowi – Joanna i inni dorosłe dzieci opowiedzieli nam, jak musieli zmierzyć się ze swoimi bliskimi.
Po rodzinnej akcji z zakonnicą w roli głównej, Joanna i jej mąż wyprowadzili się ze swojego miasta.
– Po prostu byliśmy bezdomni. Postanowiliśmy wyjechać do Niemiec z nadzieją, że odkujemy się i kupimy własne mieszkanie – dodaje.
Ciotka–zakonnica, ale bez serca
Joanna i jej mąż byli wówczas młodziutkim małżeństwem. Mieszkali kątem u starej ciotki. Byli jej wdzięczni, że się zgodziła ich przygarnąć.
– Mieszkaliśmy razem ponad cztery lata. Traktowałam ją, jak matkę. Wydaliśmy mnóstwo kasy na wyremontowanie mieszkania. Oczywiście w swojej młodzieńczej naiwności, a może też zaufaniu sądziłam, że mieszkanie nam przypadnie w spadku – opowiada.
Ciotka była już wiekową osobą. Ostatnie miesiące życie leżała i praktycznie wymagała ciągłej uwagi. Joanna i jej mąż pełnili dyżury przy niej. Dopiero na pogrzebie pojawiła się siostra zmarłej, jednocześnie jedyna spadkobierczyni.
– Wiedzieliśmy tylko, że jest zakonnicą. Oczywiście spodziewaliśmy się, że nie będzie chciała zatrzymać mieszkanie, bo jej po co. Tymczasem jeszcze na stypie, którą opłaciliśmy, zapowiedziała nam, że musimy się szybko wyprowadzić, bo zamierza sprzedać mieszkanie – wspomina Joanna.
Jej mąż kwituje: – Tych kilka dniu po pogrzebie przerosło mnie. Zakonnica spisała każdą łyżeczkę czy naczynie, a potem zaniosła do komisu. Szafę, której nie udało się sprzedać po prostu zabrała ze sobą. Majątek spieniężyła i oddała swojemu zgromadzeniu. Nam pozostał zaś żal do przeżucia.
Szanować, mimo wszystko. Chyba że...
Przykład Joanny i jej męża to nieodosobniony przypadek. Świadczy o tym, lista adwokatów zajmujących się tylko sprawami spadkowymi. Lista jest długa, a spotkanie z nimi kosztowne.
– Porada prawna u mnie kosztuje 250 złotych – wyliczył Paweł Księżek, mecenas z Łodzi.
Na stronie "starsirodzice.pl" można znaleźć poradę prawną, jak postępować w przypadku przepisania przez rodzica majątku na rzecz Kościoła czy obcej osoby, np. opiekunce, sąsiadce. Tam też w komentarzach można znaleźć historie podobne do losów Joanny.
Jak sobie radzić w sytuacji, gdy rodzice zamiast bliskim przekazali Kościołowi?
– Jeśli byli pełni władz umysłowych trzeba uszanować ich wolę – przekonuje portal.
Natomiast do sądu można wystąpić, gdy mamy wątpliwość, czy twój senior rozumiał swoją decyzję. Testament można podważyć, gdy stary rodzic był nieświadom swoich decyzji lub zmuszony groźbami. Ewentualnie zachodzi podejrzenie, że przy sporządzaniu zapisu powstał błąd, o którym podejmujący decyzję nie wiedział.
– Mój przypadek jest inny. Ojciec po prostu nie chciał pójść do adwokata, aby załatwić sprawy jak należy – Mateusz mówi bez emocji.
Ojciec dał, ale podpisać nie chciał
Na łące pod lasem, na skraju Puszczy Kampinoskiej, leży pryzma cegieł.
– Tutaj miał powstać dom dla mojej do rodziny. Do moich rodziców jest zaledwie może z pięćdziesiąt metrów. Na stare lata mieliby dodatkowo nasze wsparcie – przekonuje ok. 50-letni Mateusz z okolic Sochaczewa.
Zamiast domu jest sterta cegieł, które coraz bardziej kruszeje. Jeszcze kilka lat niszczenia na mrozach, a materiał budowlany zmieni się w kupkę gruzu.
– Nadarzyła się okazja. Znajomy tanio sprzedawał cegły z rozbiórki więc kupiłem – mężczyzna tłumaczy się z zakupu. – Ojciec powiedział, że możemy się wybudować na łące, grunt należy do niego. No, ale gdy domagałem się, abyśmy prawnie załatwili przepisanie gruntu, to już nie chciał.
Mateusz bał się rozpocząć inwestycję na nie swoim gruncie. Na tym tle doszło do kłótni Mateusza z ojcem.
– Wyprowadziliśmy się do teściów. Przeczekałem najgorszy okres. Miałem szczęście, że wkrótce załapałem się do dobrej pracy. Kupiłem działkę, a nawet postawiłem dom już zupełnie nowych materiałów. Ułożyły się też relacje z ojcem. Są po prostu neutralne – opowiada.
Ukryty żal singielki
Natomiast w przypadku Katarzyny z okolic Gdańska w relacjach z rodzicami wystarczy byle iskra, aby doszło do wybuchu kłótni. Wyprowadziła się nawet do Warszawy, aby oderwać się od toksycznych rodziców.
– Moje reakcje spowodowane są ukrytym żalem do nich. Nie, nie jestem zła, że nie chcą przepisać majątku, tylko że manipulują – opowiada.
Przed kilkoma laty, czterdziestoletnia, Katarzyna wróciła do Polski zamieszkała z rodzicami, a dokładnie na ich działce. Jej matka ze łzami w oczach witała ją na progu.
– Teraz będziesz miała prawdziwy dom – przekonywała.
Ojciec był mniej wylewny. Nie był zachwycony, że ktoś zamieszkał w jego domku. Nawet, że ten ktoś to jego córka.
Katarzyna: – Obserwowałam, jak zestarzeli się i stali zniedołężniali. Zdarzało się, że zapominali zakręcić gaz czy nie miał kto zwieźć ich do lekarza. To ja się martwiłam kto będzie się nimi opiekował. A oni, jakby „forewerjangi” - wiecznie młodzi. Chyba niczym się nie przejmowali.
Wstrzymała się z remontowym szaleństwem. Jej ojciec zżymał się i narzekał, że domek niszczeje.
– Ale gdy mówiłam, że dalsze remonty oznaczają większe nakłady, a ja nie mogę przecież inwestować nie mając pewności co do przyszłości domku ich decyzji w sprawie spadku, to ojciec machał ręką. Mówił, że on ma czas, albo że pogadamy za trzy lata – relacjonuje.
Minęły nie trzy, ale pięć lat. Ku zaskoczeniu rodziców Katarzyna wyprowadziła się do stolicy. Ma dość jałowych rozmów o podziale majątku. Tłumaczy, że nie mogła budować swojej przyszłości na takich fundamentach.
– To było chore, toksyczne. W domku zostawiłam swoje rzeczy, ale ja tam nie wrócę – wyznaje 40-latka. – Niech przepisują spadek i ten domek komu chcą nawet Radiu Maryja. Jak ich znam to całkiem możliwe. Jestem za, zwłaszcza, gdy dyrektor Rydzyk założy dom starości. Niech weźmie moich rodziców. Często słyszę żale i zarzuty z ich ust, że dzieci ich opuściły, że są samotni. Skrupulatnie na to pracowali.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl