To wydaje się nieprawdopodobne. Są górnicy, którzy nie czekają na rządowe dotacje. Nie jeżdżą do Warszawy na pikiety, bo nie ma kto ich zastąpić na przodku. Nie blokują dróg. Oni mają jedną receptę na wieczne bóle górnictwa – prywatyzację kopalń. Sami w takich pracują. A tymczasem rząd zapowiada kolejne miliony na restrukturyzację górnictwa.
Jan Chojnacki narzeka, że od października nie zjechał na dół kopalni. To wtedy zaczęły się jego problemy zdrowotne. Lekarze w końcu amputowali mu jedną nogę. Cieszy się, że drugą uratowali. – Teraz dochodzę do siebie i już zaglądam do kopalni. Ja jeszcze zjadę na dół – zapewnia.
Pracę w kopalni zaczął w 1964 r., jako ślusarz. Teraz jest jej prezesem. „Siltech” w Zabrzu to była pierwsza w Polsce prywatna kopalnia. Pracuje w niej 150 osób. Ostatnio zakład zredukował zatrudnienie, bo ceny węgla znacznie spadły.
– Teraz trzeba być bardzo elastycznym. Jest ciężko, ale dalej działamy. Zakładaliśmy, że będziemy funkcjonować 7 lat, mija już 15. A jak dobrze pójdzie, będzie może jeszcze kolejne 15. Do czasu wyczerpania resztek pokładów – dodaje Chojnacki.
Przez lata przygląda się kolejnym rządowym planom i pomysłom co do górnictwa. I nie jest mu żal, że w przeciwieństwie do państwowych kopalni nie dostanie milionów na wsparcie. W operację ratowania bankrutującej Kompani Węglowej zaangażowano dwóch ministrów, pięć banków, 13 organizacji związkowych i tzw. „inwestorów”, czyli spółki skarbu państwa. Dołożą do interesu 1,8 mld zł.
– Kolejnymi milionami nic nie zmieni. Zmienił się ustrój, zmienił system gospodarczym, a górnictwo trwa w poprzedniej epoce. Nie można utrzymywać, jakieś grupy sięgając do kieszeni podatnika – komentuje.
Gdy jednak patrzy się na relacje z górniczych protestów, to wydaje się, że Chojnacki jest odosobniony w swoich poglądach. Inni nie maja skrupułów do czerpania z pieniędzy podatnika. Dlaczego jego górnicy nie jeżdżą na pikiety do Warszawy?
– U nas nie ma przerostu zatrudnienia. Nie miałby kto zastąpić osób, które pojechałby do stolicy. Maszyny na przodku nie mogą stanąć. Kto zapłacił za prąd, napowietrzanie? – wylicza, ale i dodaje, że nie tylko obawa o funkcjonowanie zakładu powstrzymuje górników przed wyjazdami do stolicy. – Wynagrodzenie u nas nie odbiega od państwowych, a może na niektórych stanowiskach jest wyższe. No i utrzymujemy szereg tradycyjnych form dodatkowych gratyfikacji, jak chociażby paczki dla dzieci.
Związek zawodowy sprywatyzował!
Górnicy z "Silesi" w Czechowicach Dziedzicach też nie czekali, aż ktoś zdecyduje o zamknięciu zakładu. Tutaj motorem zmian były związki zawodowe. Powołali spółkę pracowniczą i przy pomocy warszawskiej firmy konsultingowej poszukali inwestora z Czech.
– Dostaliśmy zastrzyk finansów, ale też są oczekiwania oraz wymagania zarządu. Pracujemy w systemie 24-godzinnym. Teraz zatrudniamy 1300 osób i chcemy się rozwijać – opowiada Dariusz Dudek, przewodniczący zakładowej „Solidarności”.
Skazana na zamknięcie kopalnia jest teraz drugą po względem wydobycia węgla w Polsce. Musi konkurować z innymi dotowanymi przez państwo. Ile zarabiają u nich górnicy?
– U nas pensje są bardzo zróżnicowane. Im dalej od przodku tym mniejsze. Generalnie wynagrodzenia u nas nie odbiegają od innych polskich kopalń – komentuje Dudek.
Zamiast węgla turyści
Prywatyzacja nadzieją dla polskich kopalń? Odpowiedź prezesa i związkowca z prywatnej kopalni na to pytanie wydaje się oczywiste. A inni górnicy?
Nowa Ruda to małe miasteczko, w których do lat 90-tych funkcjonowała kopalnia. Jej zamkniecie było ciosem. Podupadło i z trudem się podnosi. Jej pracownicy wyjechali na Górny Śląsk czy do czeskich kopalni. Część mieszkańców dojeżdżają nawet do fabryki Skody w Mladzie Boleslav. Nieliczni znaleźli pracę na miejscu. Jednym z nich jest Adam Klawa. Przez 13 lat jeździł po ziemią kolejką. Przewoził węgiel i górników.
– Pracowałem do samego zamknięcia. 13 lat. Byliśmy ponoć nieopłacalni. A prawda jest taka, że gdybyśmy byli w prywatnych rękach, to zakład dalej by istniał – podkreśla.
Jemu się udało. Ma prace na miejscu i dalej jest motorniczym. – Wożę turystów w Podziemnej Trasa Turystyczna Kopalni Węgla – wyjaśnia. Kolejka jest jedną z atrakcji Nowej Rudy. W miasteczku pojawili się inwestorzy z Australii. Po Lubelszczyźnie zainteresowali się Dolnym Ślaskie. – Szef australijskiej firmy przyjechał do nas. Zjechał pod ziemię i my rozmawialiśmy z nim – wspomina.
Plany inwestora, trudności w realizacji planów to jeden z najczęściej poruszanych tematów w gronie znajomych. Niektórzy w miasteczku żyją nadzieją "na Australijczyków". A górnik Kluwa pracowałby w prywatnej kopalni?
– Pewnie! Jakby mnie tylko wzięli – mówi niemal z entuzjazmem w głosie.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl