
"Tam było pięć stołów sekcyjnych..."
Ten lekarz, dr Dymitr Książek z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, przez dwa lata po katastrofie siedział cicho w ramach niepisanej zmowy milczenia. Po czym udzielił głośnego wywiadu "Wprost", w którym otwarcie mówił o potwornym bałaganie i chaosie, który panował przy identyfikacji zwłok. I o tym, że tak naprawdę nie było nad nią kontroli, poddawał też w wątpliwość badania genetyczne. "Ja nie mam pewności, czy w tych trumnach nie ma worków wypchanych trocinami albo jeszcze czymś innym. Tam było pięć stołów sekcyjnych, a po bokach kawałki ciał do niczego niepasujących" – mówił.
Do dziś odbyły się ekshumacje 9 ofiar katastrofy smoleńskiej, które wykazały, że w sześciu przypadkach doszło do pomyłki. – Ponieważ nie dokonano należytej staranności przy pochówkach. Była to wina częściowo strony rosyjskiej, a częściowo strony polskiej – mówił senator PiS Jan Maria Jackowski w ostatnim, niedzielnym programie "Kawa na Ławę". Właśnie po jednej z takich pomyłek dr Książek postanowił powiedzieć, jak było. Chodziło o ciało Anny Walentynowicz, które zamieniono z ciałem Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej.
"Przedstawiciel Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej w obecności dwóch świadków, obywateli rosyjskich z udziałem rosyjskiego biegłego medycyny sądowej oraz tłumacza okazał synowi Anny Walentynowicz zwłoki kobiety oznaczone numerem 21, które Janusz Walentynowicz rozpoznał jako swoją matkę". Natomiast rosyjska ekspertyza genetyczna z 29 kwietnia 2010 r. wykazała, że "ciało oznaczone numerem 21 nie jest ciałem A. Walentynowicz, lecz ciałem innej ofiary katastrofy wskazanej z imienia i nazwiska". Czytaj więcej
Były też inne przypadki, które normalnie nie powinny mieć miejsca. Choćby pogrzeb szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Aleksandra Szczygło. Najpierw były duże problemy z identyfikacją zwłok, rodzina rozpoznała go po marce papierosów w kieszeni marynarki, choć - jak mówiła potem jego siostra - rodzinie nie pozwolono na obecność przy składaniu ciał do trumien. Miesiąc po pogrzebie okazało się, że Rosjanie odnaleźli jeszcze fragment nogi.
Na razie te rodziny nie decydują się na ekshumację ciał swoich bliskich, lecz jeżeli podjęliby taką decyzję, to moim zdaniem należałoby postąpić podobnie. Na pewno jednak decyzja o ekshumacji jest dla nas bardzo dramatycznym wyborem. Wszystkie ciężkie przeżycia związane z tragiczną śmiercią brata wracają na nowo. Czytaj więcej
Cofnijmy się do kwietnia 2010 roku. Z perspektywy czasu jeszcze bardziej widać tamten pośpiech. Pierwsze 14 osób zidentyfikowano w ciągu pierwszych dwóch dni po katastrofie. 13 kwietnia – zidentyfikowano ich już 55. 18 kwietnia ciągle nie znana była tożsamość 21 ciał. "Żona senatora Stanisława Zająca wróciła z Moskwy, ale męża nie rozpoznała" – pisała wtedy "Fronda".
Nie chodzi o identyfikację, chodzi o politykę
W niektórych przypadkach pojawiła się jednak informacja, że ciało było łatwe do zidentyfikowania. I tu można zastanawiać się nas zasadnością ekshumacji.
Jako katoliczka Małgorzata Rybicka ma zamiar zwrócić się z prośbą do hierarchów Kościoła katolickiego, by wypowiedzieli się na ten temat. Wie też, że list zbiorowy mają zamiar inne rodziny ofiar katastrofy. Wcześniej w tej sprawie pisał już Paweł Deresz.
– Nie było. Został zidentyfikowany - mam jego obrączkę, stłuczony zegarek, który zatrzymał się w momencie katastrofy i paszport, który jeszcze teraz pachnie spaloną benzyną – mówi.
Napisz do autorki:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl