W #DzieńBezPolityków uwaga wszystkich jest skupiona na próbie ograniczenia dostępu do informacji w Sejmie. Ale to nie jedyny przejaw łamania prawa do informacji publicznej przez polityków PiS i pracujących dla nich urzędników. Przedstawiciele władzy, coraz częściej nie odpowiadają także na wysłane oficjalną drogą pytania. A jeśli nawet udzielają odpowiedzi, to często nie na temat, niezgodnie z prawdą lub po kilku miesiącach. Sami przez ostatni rok doświadczaliśmy tego nader często.
Trwa #DzieńBezPolityków, czyli protest przeciw ograniczeniu prawa do informacji w Sejmie. Piszemy o tym, dlaczego protestujemy, o łamistrajkach z mediów publicznych i o tym, ujawnienie jakich afer byłoby niemożliwe, gdyby nowy, restrykcyjny regulamin obowiązywał od lat. To niesłychanie ważna kwestia, ale żeby obraz był pełny, trzeba wspomnieć o jeszcze jednym, mniej widowiskowym przejawie ograniczania prawa wyborców do informacji o działaniach władzy.
Lawina pytań...
Prawo przewiduje, że jako wyborcy mamy prawo uzyskać informacje o działaniach organów władzy, urzędów, a także państwowych firm, jeśli tyko nie są one objęte tajemnicą. Wszystko reguluje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Swoje uregulowania zawiera też prawo prasowe.
Dlatego regularnie wysyłamy do urzędów pytania lub prośby o przekazanie odpowiednich dokumentów. Wysyłaliśmy je także za poprzedniej władzy. Czasami trzeba było kilka razy zadzwonić do biura prasowego lub do rzecznika, ale w końcu dostawaliśmy to, o co prosiliśmy. Zdarzało się, że odpowiedzi były niekonkretne lub nie na temat.
...bez odpowiedzi
Teraz to norma. Jeśli w ogóle dostajemy jakieś odpowiedzi. Rekordy bije Ministerstwo Obrony Narodowej, które dotychczas miało jedno z najbardziej sprawnych biur prasowych. Teraz duża część pytań i próśb o dokumenty pozostaje bez odpowiedzi. I to nie dlatego, że urzędnicy nie są w stanie znaleźć danych, o które prosimy.
– Odpowiedzi są gotowe, czekają na akceptację rzecznika – słyszę, kiedy dzwonię z ponagleniem. Blokowaniem nam dostępu do informacji zajmował się zarówno Bartłomiej Misiewicz, jak i Katarzyna Jakubowska, która zastępowała go przez ostatnie tygodnie.
Nie na temat
Kiedy jednak resort obrony raczy odpowiedzieć, z reguły odpowiada nie na temat albo tylko na wybrane pytania. Kiedy pytaliśmy o dochowanie procedur ws. zakupu śmigłowców dla armii poza procedurą przetargu, dostaliśmy odpowiedź (oczywiście po kilku monitach), która była publicystyką, a nie informacją. Po prośbie o większą precyzję, odpisano nam, że sprawa o którą pytamy jest tajna.
Pamiętacie występ Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego na urodzinach Radia Maryja? Spytaliśmy MON, ile jako podatnicy za to zapłaciliśmy. W pierwszej odpowiedzi tych danych zabrakło, może Bartłomiejowi Misiewiczowi trzeba pisać wyraźniej. Dlatego w kolejnym mailu dodałem "proszę o podanie konkretnej kwoty". Może tym razem się uda.
Misiewicz
Co gorsza "misiewiczowskie" praktyki promieniują też na armię, której reprezentanci po wyborach stracili prawo do samodzielnego komunikowania się z mediami w większości spraw. Kiedy kwestia wykracza poza przesłanie najnowszych zdjęć z manewrów, dziennikarze są odsyłani do MON. Prosto w ręce pana (jeszcze nie magistra) Misiewicza.
Podobnie zresztą jak korespondencja z ambasad, która od niedawna musi przechodzić przez biuro prasowe MSZ. Wygląda na to, że Witold Waszczykowski tak bardzo nie wierzy swoim ambasadorom, że nie pozwala im rozmawiać z mediami.
Rekord Kancelarii Premiera
Dużym problemem jest też czas odpowiedzi na proste pytania. Tutaj rekord należy do Kancelarii Premiera. 3 czerwca zapytaliśmy o koszty logotypu programu "Mieszkanie+". Dlaczego? PiS wielokrotnie krytykowało PO za zbędne wydatki na logotypy różnych inicjatyw. Teraz samo tworzy symbole dla kolejnych programów z plusem w nazwie. Na odpowiedź czekaliśmy dokładnie 165 dni!
I żeby jeszcze to była jakaś horrendalna kwota, którą rzeczywiście opłaca się ukrywać. Ale kiedy już dostaliśmy odpowiedź (po – przypomnijmy – 165 dniach!) okazało się, że wydano na to 3490 zł brutto. Długo czekaliśmy też na odpowiedzi ws. agencji interaktywnej. Dlaczego o to pytaliśmy? Bo kiedy taką agencję zatrudnił rząd PO, prawicowe media prześcigały się w krytyce.
Przyłapani na kłamstwie
Po "zaledwie" 77 dniach dostaliśmy odpowiedź. Kancelaria Beaty Szydło nie wynajmuje agencji do pokazywania jej aktywności w internecie. Wszystko czyni własnymi siłami (na które składają się m.in. żona Samuela Pereiry i bloger Rybitzky). Poinformowano nas też, że na pensje czwórki pracowników wydano, między 16 listopada 2015, a 16 listopada 2016 roku – 171 013,30 zł brutto. W sumie niedużo. Po co więc było tak zwlekać i zwodzić? Teraz w naszym redakcyjnym rankingu prowadzi MON, który pozostawia nasze pytania bez odpowiedzi już od 127 dni.
Ale to nie cały arsenał "dobrej zmiany". Bo zdarza się, że odpowiedzi na pytania są nie tylko niekonkretne, ale czasami po prostu nieprawdziwe. Niedawno media przyłapały na kłamstwie Kancelarię Sejmu, którą spytały o premie dla wicemarszałków, o których napisał "Fakt". Urzędnicy Marka Kuchcińskiego przekonywali, że nic takiego nie miało miejsca, choć pieniądze były już na kontach. O podobnych praktykach mówiła też Bianka Mikołajewska, laureatka Grand Press.
Niewolnicy
Problem jest nie tylko z urzędami, ale nawet z politykami. Zwykle kluby parlamentarne udostępniały dziennikarzom listy numerów i kiedy potrzebowaliśmy komentarza, po prostu dzwoniliśmy. Teraz to się zmieniło. Biuro prasowe PiS decyduje, czy przekazać nam numer do posła. Wcześniej trzeba ujawnić, o co chce się go spytać. Czasami próbuje też narzucać redakcjom rozmówców.
To wszystko oczywiście z pozoru nieznaczące i drobne uciążliwości. Ale składają się na ogólny obraz, który przeraża: PiS nie chce, żebyśmy jako wyborcy wiedzieli, co robi władza. Żebyśmy patrzyli jej na ręce. Żebyśmy ją kontrolowali i krytykowali, kiedy na to zasługuje. A przecież prawo do informacji to jedna z podstaw demokracji.