
Reklama.
Zachwyt nad odświeżonym"Przekrojem" trwa. Czytelnicy cieszą się, że nie ma tam politycznych bijatyk, mrocznego oblicza "prezesa", opisów kolejnych manifestacji, sejmowych blokad czy kolorowych spodni Kijowskiego. "Przekrój" ma "odprężyć" obciążoną od publicystyki głowę. – Przestałam w ogóle czytać prasę, bo tam jest tylko o PiS-ie, a ja PiS-u nie lubię – usłyszałem od osoby, która także cieszy się z powrotu"Przekroju".
Rzeczywiście, "Przekrój" jest w stylu retro, dobrze zredagowany i przede wszystkim zabawny. Taki, jaki powinien być. Ale mam wrażenie, że jego powrót można porównać z nagłą miłością do płyt winylowych, snobowaniem się na filmy Rainera Wernera Fassbindera czy zaczytywaniem się w "Głodzie" Martina Caparrosa. Czyli atrybutami, którymi można pochwalić się przed znajomymi na portalu społecznościowym.
Wrzucenie na tablicę lub Twittera okładki starego/nowego "Przekroju" stało się od kilku dni obowiązkiem każdego intelektualisty, który deklaruje, że teraz "będzie wspierał", "nie mógł się doczekać", albo "niech żyje prasa drukowana"czy "nareszcie coś dla brzydzących się polityką".
Podobno były w Warszawie punkty, gdzie kupowano po kilka egzemplarzy. Inni relacjonują, w którym kiosku jeszcze można go kupić, a gdzie już "sztuk zero". Nagle też wielu osobom się przypomniało, że ich ulubionym rysownikiem był Zbigniew Lengren i jego profesor "Filutek".
Ostatni numer poprzedniego "Przekroju" pojawił się na rynku 30 września 2013 roku. Wydawcą magazynu było "Gremi Media". W ostatnim czasie sprzedaż tygodnika nie przekraczała 18 tys. To nie pozwoliło na utrzymanie się na rynku kultowemu tytułowi, który powstał w 1945 roku, a w latach 70-tych miał rekordowy nakład 700 tys. egzemplarzy.
Ta inwestycja raczej się nie zwróci. W dzisiejszych czasach ten tytuł nie ma szans jako tygodnik lub nawet dwutygodnik z dużym nakładem. A jako pismo niszowe szybko nie zarobi (wyp. dla Magazynu Press)
Na okładce pożegnalnego numeru był rysownik Marek Raczkowski, najdłużej związany z redakcją, który tak samo jak wszyscy inni członkowie redakcji otrzymał wypowiedzenie. Nie przypominam sobie rozpaczy opuszczonych przez kultowy tytuł czytelników, kiedy go zamykano. W każdym razie, skala histerii była nieporównanie mniejsza niż euforii po powrocie.
Na szczęście "Przekrój" został wskrzeszony przez filantropa, milionera i ekscentryka w jednej osobie, Tomasza Niewadowskiego – 7 mln złotych mógł wydać tylko hobbysta, który nie zna bezwzględnych reguł rządzących się polskim rynkiem wydawniczym, albo liczy się, że będzie musiał do swojego hobby sporo dokładać. Pierwszy numer jest sukcesem. Miejmy nadzieję, że "lans na Przekrój" potrwa trochę dłużej.
Napisz do autora: oskar.maya@natemat.pl