Kiedy przed kilkoma tygodniami tłumy spontanicznie zaczęły ciągnąć pod Sejm, by zaprotestować przeciwko kolejnym autorytarnym działaniom Prawa i Sprawiedliwości, wielu wydawało się, że opozycja jest już skazana na rychłe przejęcie władzy. Dlaczego te nadzieje prysły równie szybko, jak wybuchły? Bo realnych szans na pokonanie PiS opozycja nie będzie miała tak długo, jak długo nie zawrze z Polakami kilku ważnych umów.
To prawda, że jest spora grupa Polaków, którzy staną murem za każdym, kto zapowie ukrócenie socjalnego eldorado zwanego programem Rodzina 500+. Prawdą jest też to, że wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, comiesięczne przelewy na co najmniej 500 zł nie docierają do większości Polaków. Ba, objętych tym programem jest zaledwie kilka milionów obywateli. I to nie tylko najubożsi, ale i wielodzietni bogacze.
Legenda tego programu jest jednak tak potężna, iż trudno wyobrazić sobie, by przyszłe wybory (i pewnie kilka kolejnych...) udało się wygrać komuś, kto nie obieca, iż pod jego rządami państwo jakoś będzie supłało te prawie 1,5 mld zł miesięcznie na kontynuację programu Rodzina 500+.
W tym przypadku chodzi nie tylko o głosy tych, którzy co miesiąc hojne przelewy od państwa dostają i popadają w furię, gdy choć chwilę wypłata się spóźnia. Rodzina 500+ to już przede wszystkim wspomniana legenda. Powszechne, zauważalne wśród ludzi o najróżniejszych poglądach i sympatiach partyjnych przekonanie, że państwo wreszcie naprawdę pomaga rodzinom.
Umowa na światopoglądowy rozejm
Dlaczego poprzednia władza nagle straciła poparcie, które potrafiła utrzymywać na niezmiennie wysokim poziomie przez prawie 8 lat? W tym czasie przeprowadzono sporo kontrowersyjnych decyzji, zaliczono mnóstwo wpadek, ale notowania nie leciały na łeb na szyję.
To zmieniło się dopiero w ostatnim roku rządów PO-PSL, gdy wszczęto szereg wyjątkowo trudnych nad Wisłą dyskusji światopoglądowych. Zamieszanie wokół gender i legalizacji związków jednopłciowych, czy nowych idei wychowywania dzieci boleśnie odbiło się na notowaniach ówczesnej władzy.
Dziś ci, którzy odwrócili się wówczas od Ewy Kopacz, są więc skłonni wybaczyć bardzo wiele Jarosławowi Kaczyńskiemu, bo tylko w rządach PiS widzą szansę na to, że "liberalne" czy wręcz "lewackie" pomysły nigdy nie wrócą. Z drugiej zaś strony są wszyscy ci, którzy modlą się o jak najszybszą zmianę władzy, by w Sejmie nie miały już szans na przykład kolejne projekty odbierające kobietom podstawowe prawa do decydowania o swoim ciele.
Jeżeli jednak po erze PiS z impetem podobnym do "dobrej zmiany" nastąpi światopoglądowa kontrrewolucja, kolejny powrót ekipy z Nowogrodzkiej będzie tylko kwestią czasu. Trzeba więc umiejętnie wypracować światopoglądowy kompromis. Zawieszenie ideologicznej broni na takich warunkach, na które przystać będzie gotowa większość po obu stronach dzisiejszej barykady i tylko skrajny margines z prawa i lewa do słowa kompromis będzie wciąż dodawać epitet "zgniły".
Umowa na zjednoczenie
Podczas ostatnich protestów w Sejmie politycy opozycji przy każdej okazji opowiadali o tym, jak bardzo są "zjednoczeni" i "solidarni". Jednak do prawdziwego zjednoczenia powtarzanie tych deklaracji nie popchnęło nikogo ani o krok. Wszystko idzie więc po myśli Jarosława Kaczyńskiego i opozycja nadal zajmuje się głównie sobą.
Polacy wkurzeni tym, co z państwem robi Prawo i Sprawiedliwość wciąż nie mają więc szans na poparcie partii lub koalicji zdolnej do realnej konkurencji z aktualną władzą. W sondażach PiS łatwo więc sprawiać wrażenie, że za "dobrą zmianą" stoi większość Polaków, a posłowie gotowi do ucieczki z partii rządzącej nie mogą liczyć na transfer do silnej konkurencji i są skazani na wspieranie tej wątłej przewagi PiS w Sejmie.
Szefostwo Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej w głębokim poważaniu ma to, o co od miesięcy apeluje cała rzesza wyborców tych bliźniaczo podobnych formacji. A przecież wezwania ich sympatyków, iż czas na sojusz przez ostatnie tygodnie słychać było wyjątkowo głośno.
Bo wyborcy widzą, że walka żadnej z tych partii nie posuwa ani trochę do przodu. Ten wyścig łeb w łeb trwa od miesięcy i nic nie wskazuje na to, by szybko miał wyłonić zwycięzcę. Jego jedynymi beneficjentami są Jarosław Kaczyński i spółka.
Umowa na nowe twarze
Kiedy więc przyjdzie czas prawdziwych sukcesów opozycji? Nadejdzie on tak szybko, jak szybko w szefostwach największych partii zrozumieją, iż ich twarze się po prostu zużyły i że to oni są głównymi hamulcowymi dla wzrostu słupków poparcia.
Przecież o tym, że Polacy chcą rozstać się z takimi zużytymi w polityce twarzami dobitnie dała znać już kampania z 2015 roku. To głównie z żądzą jakiejkolwiek zmiany przegrał najpierw Bronisław Komorowski, a później Ewa Kopacz i cała koalicja PO-PSL. Ostatnie gorące wydarzenia tylko dostarczyły kolejnych dowodów na to, że pokoleniowa zmiana warty jest jednym z głównych oczekiwań Polaków.
Jak nigdy wcześniej, na protestach pod Sejmem i demonstracjach w całym kraju zaroiło się od młodych ludzi. To, czego nie potrafił wcześniej dokonać Mateusz Kijowski i jego opierający się głównie na emerytach Komitet Obrony Demokracji, udało się młodemu pokoleniu posłów opozycji. Młodzi przyszli zaprotestować w ramach solidarności z ludźmi takimi, jak oni. Z Agnieszką Pomaską, Kingą Gajewską-Płochocką, Moniką Rosą, Kamilą Gasiuk-Pihowicz, czy Sławomirem Nitrasem, Rafałem Trzaskowskim, Michałem Szczerbą i wieloma innymi 30-40-latkami z Sejmu.
Właśnie to pokolenie ostatnio tak boleśnie nadepnęło na odcisk Jarosławowi Kaczyńskiemu i to do nich będzie należała polityczna przyszłość w Polsce po "dobrej zmianie". To naturalna kolej rzeczy, którą muszą wreszcie zrozumieć ci "zużyci", którzy kurczowo trzymają się pierwszego szeregu.