To był już 15 dzień głodówki mieszkańców opolskich wiosek. Krytyczny. Pan Józef został zabrany do szpitala. Chociaż ma 60 lat postanowił wraz z innymi głodować, aby bronić swojej gminy przed zawładnięciem przez Opole. Pewnie "dobra zmiana" dopnie swego, ale i tak zwycięzcami będą ci mieszkańcy Dobrzenia Wielkiego. Zaskoczyli determinacją.
Telefon Łukasza Kołodzieja, jednego z głodujących, długo milczy. Oddzwania po kwadransie. – Przepraszam, jest u nas lekarz. Sprawdza stan naszego zdrowia – tłumaczy. Kołodziej jest mieszkańcem Dobrzenia Wielkiego. Po powrocie z wojska założył warsztat samochodowy, który prowadzi już 22 lata. Jest też radnym gminnym. – Nie głoduję od początku tego protestu. Nie popierałem tej formy. Uważałem ją za ostateczność. Po spotkaniu z wojewodą uznałem za konieczną. Protestujący zaprosili mnie na rozmowy z nim. Spotkanie odbyło się w kurii biskupiej. Domagaliśmy się tylko, aby doszło do spotkania z ministrem Błaszczakiem. Po dobie oczekiwania nie dostaliśmy odpowiedzi. Wobec takiej totalnej ignorancji nie mogłem przejść spokojnie – opowiada.
– Pan Józek już do nas nie wróci. Lekarz mu zabronił. Też byłem w szpitalu i kilka innych osób. Po przyjęciu kroplówek mogłem wrócić i protestować – mówi z kolei Janusz Piontkowski, sołtys Kup, które znajdują się w granicach miasta. Protestujący dodają, że są już u kresu sił. Może nawet wkrótce przerwą głodówkę. Nie zrezygnują jednak z dalszej walki. – Nie spodziewaliśmy się, że będziemy musieli głodować, ale inne formy protestu nie dały rezultatu – kwituje Gerard Kasprzak, kolejny protestujący.
PiS wyciąga trupy z szafy
Opole chce zabrać im tylko kawałek gminy, ale za to jaki... Orędownikiem zmian granicy miasta był wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Bolało go, że podatek w wysokości ponad 25 mln zł płacony od jednej z największych elektrowni w Polsce wpływa na konto wiejskiej gminy. Elektrownia znajduje się w granicach miasta. PiS odgrzewał nawet spory narodowościowe, byleby dopiąć swego.
Rząd podpisał rozporządzenie o zmianie granic miasta. Zdaniem mieszkańców Dobrzenia Wielkiego to "zasługa" wiceministra. Zresztą to Jaki jako pierwszy ogłosił decyzję o powiększeniu Opola. – Mnie najbardziej boli arogancja władzy, że nikt nie wysłuchał nas. Ponad 97 procent mieszkańców naszej gminy głosowało przeciw przyłączeniu – tłumaczy Janusz Piontkowski.
Koniec z baletem na wsi?
Protest głodowy odbywa się w Gminnym Ośrodku Kultury w Dobrzeniu Wielkim. Wśród głodujących jest też dyrektor placówki, Gerard Kasprzak. Pochodzi z Dobrzenia, wcześniej wyjeżdżał z Polski za pracą. – Wróciliśmy jednak z żoną po trzech miesiącach, bo tutaj jest nasze miejsce – mówi i przygotowuje zbiorowe zwolnienia swoich pracowników.
Dzięki dotacjom z budżetu gminy ośrodek prowadzi 64 sekcje, ale teraz nie będzie na nie pieniędzy. Dobrzeń najbardziej słynie z orkiestry dętej i mażoretek.
Gmina straci środki nie tylko z powodu elektrowni. Przez lata zgodnie ze strategią Dobrzenia lokowano firmy przy elektrowni. Włodarzom chodziło o skupienie uciążliwej działalności w cieniu hałaśliwego, energetycznego molocha. – Niech sobie biorą podatki z elektrowni, tylko niech zostawią te z firm, które sprowadziliśmy – dodaje mój rozmówca.
Odnalazł tutaj swoich
– Moje dziecko ma pięć lat i czy jest gorsze od innych? Nie zasługuje, aby miało na miejscu bogatą ofertę? – skarży się Janusz Piontkowski. Jest jednym z nowych, napływowych mieszkańców. Sprowadził się do gminy Dobrzeń w 2006 rok. Wraz z żoną uciekał z Brzegu od tragicznych wspomnień.
– Przez znajomą dowiedzieliśmy się, że na sprzedaż jest dom. Musieliśmy szukać na mapie, gdzie szukać tą wieś, Kup. Przyjechaliśmy i się zachwyciliśmy – opowiada. Po przeprowadzce zaczął organizować miejscowych piłkarzy. – W 2010 zostałem jednogłośnie wybrany na sołtysa. Zżyłem się z tymi ludźmi. A teraz te lokalne więzi rozrywa się na siłę.
Obudzę się, a tu nie ma mojej wsi
Pan Józef po pobycie w szpitalu wrócił do domu. Od urodzenia mieszka w Czarnowąsach, jednej z wiosek w gminie Dobrzeń Wielki. Ma blisko 60 lat. Przez całe życie pracował jako kierowca. Działał też w miejscowej straży pożarnej. Dlaczego przyłączył się do protestu głodowego?
– Nie o pieniądze dla gminy tylko chodzi – stwierdza Józef Mularczyk. – Niszczy się naszą tożsamość. Niech pan sobie wyobrazi, że następnego dnia nie będzie nazwy pańskiej miejscowości. Nie tylko zabiera, ale rwie więzi. Usiłuje skłócić na tle narodowościowym. Tymczasem my się szczycimy naszą wielokulturowością, tylko PiS-owi to nie odpowiada.
Mularczyk zapewnia, że wiedział, jakie konsekwencje dla jego organizmu może przynieść głodówka. – Dalej nie poddaję się, bo wierzę, że decyzja o zmianie granic zostanie zmieniona. Jeśli nie teraz to później, gdy tę władzę trafi szlag – ucina.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl