Bartłomiej Misiewicz miał jeszcze przemówić do Polaków w specjalnym wywiadzie, ale zabrakło mu odwagi i argumentów.
Bartłomiej Misiewicz miał jeszcze przemówić do Polaków w specjalnym wywiadzie, ale zabrakło mu odwagi i argumentów. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
Jeszcze we wtorek trwały poszukiwania zarówno redakcji, jak i poważnego, lecz zaprzyjaźnionego autora, który mógłby "wyspowiadać Misiewicza". Następnie spróbować jakoś wytłumaczyć jego zachowanie Polakom. Sprawą zajęła się w trybie pilnym agencja public relations. Doradzano to, co zawsze w takich przypadkach, szczere wyznanie win i przyjęcie kary. "Skandalista z MON" jednak się nie zgodził. – Sprawa jest beznadziejna. Siedzi w domu, komunikuje się SMS-ami, nie chce z nikim rozmawiać, przeżywa klęskę – mówi doradca PR jednego z ministrów.
Wielkie WOW
Dziennik ”Fakt” rozpisywał się o tym, jak wyglądała oficjalna delegacja rzecznika MON w Białymstoku. Bartłomiej Misiewicz miał wybrać się do oddalonego o 350 metrów klubu służbową limuzyną, a w środku przez cały czas miał towarzyszyć mu ochroniarz. Szastał pieniędzmi, pytał też DJa, czy może ogłosić, że w klubie bawi się rzecznik MON. Kiedy się nie udało, zaczął nagabywać studentki.
Im bardziej Misiewicz próbował się tłumaczyć, tym jeszcze bardziej się pogrążał. – Nie mam się czego wstydzić i nikogo nie skompromitowałem. Do klubu z kolegami przyszedłem pieszo, pamiętam, bo było wtedy bardzo ślisko w Białymstoku. Nie przyjechałem do klubu służbową limuzyną BMW. Nie korzystałem i nie korzystam z ochrony Żandarmerii. W klubie WOW byłem prywatnie - odpowiadał dziennikarzom.
Jednak w tym samym czasie pogrążył go towarzysz imprezy Sebastian Łukaszewicz, pracownik gabinetu politycznego ministra rolnictwa. — Siedzieliśmy normalnie, jak dwaj faceci przy wódce — relacjonuje Łukaszewicz. Następnie potwierdził, że Misiewicz rzeczywiście wybrał się do klubu limuzyną i w obstawie.
GIFom, memom i złośliwościom nie ma końca.
Bartłomiej Misiewicz wielokrotnie był krytykowany w mediach. Podważano jego słabiutkie kompetencje, kiedy trafił do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Nie ukończył kursu dla członków rad nadzorczych i nie ma ukończonych studiów wyższych, a ze statutu PGZ został wykreślony zapis o tym, że kandydat na członka jej rady nadzorczej powinien przejść państwowy kurs na członków rad nadzorczych. Ośmieszano bufonadę związaną z przyjęciem złotego medalu za zasługi dla obronności. Furorę w mediach zrobił też filmik, na którym żołnierze tytułują Misiewicza "ministrem", a on sam – dumny jak paw – nie prostuje tej pomyłki.
logo
Antoni Macierewicz i Bartłomiej Misiewicz Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
Jednak tym razem media trafiły w czuły punkt Bartłomieja Misiewicza. Doradca PR dodaje, że dziś sprawa jest w zasadzie beznadziejna, ponieważ do mediów trafiają już kolejne zdjęcia z imprez urzędnika MON. Z kolei serwis "EkspressElblag" przypomniał wydarzenia z kwietnia 2016 roku, kiedy służbowa limuzyna z urzędnikiem na sygnale podjechała do McDonald'sa po jedzenie. – Sztab Antoniego Macierewicza obmyśla teraz strategię obrony urzędnika. Będą chcieli go schować na kilka tygodni, choć nie wiadomo czy to wystarczy. Koszty wizerunkowe utrzymywania tego współpracownika są zbyt wysokie, on po prostu ośmiesza obóz rządzący – dodaje rozmówca naTemat.

Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl