Jeden weekend. Trasa Warszawa-Zakopane i z powrotem. Jakby tego było mało, był to mroźny weekend z Pucharem Świata w skokach narciarskich, więc sytuacja na drodze sprawiła, że spędziliśmy razem naprawdę sporo czasu. Razem, czyli z kim? Z Volksawagenem Tiguanem, który jest jak wszystko, co wychodzi spod igły tego producenta. Pewne, praktyczne, solidne, choć czasem bez nutki emocji, o którą aż się prosi.
Nie wiem, o co chodzi, ale to już kolejny samochód, który podczas naszego testu akurat obchodzi swoje 10. urodziny. Tak jest właśnie w przypadku Volkswagena Tigauna, który jest produkowany od 2007 roku. Z jego powstaniem wiąże się w ogóle ciekawa anegdota, bowiem nazwa Tiguan (połączenie słów Tiger i Iguana) powstała w wyniku plebiscytu "Auto Bild". A mogło się skończyć inaczej (gorzej), bo odpadły pomysły takie jak: Nanuk, Namib, Rockton, Samun, Marrakesh czy Beduin.
Auto, które widzicie na zdjęciach, to druga generacja tego modelu. Ten w międzyczasie był oczywiście odświeżany, ale na większe zmiany przyszedł czas dopiero tworząc nową generację. Nowy Tiguan się rozrósł właściwie w każdą stronę. Jest dłuższy, szerszy i niższy. Zyskał trochę miejsca w bagażniku (615 litrów) i wewnątrz kabiny. Jednocześnie przy tym wszystkim udało się... obniżyć jego masę własną. Magia? Nie, po prostu kwestia zastosowanych materiałów.
Volkswagen Tiguan jest samochodem eleganckim, ale nie ekstrawaganckim. Podczas projektowania wzięto pod uwagę nie tylko wymiar praktyczny, ale i wizualny. Jest proporcjonalnie, nowocześnie i świeżo. Wygląda trochę jak przeośnięty passat w combi. To auto kompletne – z każdej strony wygląda dobrze i "równo". Fajnym zabiegiem jest przetłoczenie, które na wysokości klamek pociągnięto od samej maski do tylnych świateł. Mi osobiście podobają się także wąskie reflektory, które są rozmieszczone idealnie na wysokości grilla, co wspólnie komponuje się w atrakcyjną całość.
W środku dostajemy dokładnie to, czego można spodziewać się po Volkswagenie. Praktyczne, przestronne i przemyślane wnętrze przyjazne kierowcy. Tak zwana jazda obowiązkowa bez udziwnień, które sprawiają, że ciężko połapać i przyzwyczaić się do rozwiązań. Jakość materiałów na poziomie słabszym niż np. w Audi, ale lepsze niż np. w Hyundaiu.
Standardowo też zwracam wielką uwagę na ilość, wielkość oraz umiejscowienie schowków. To mała rzecz, która może znacząco wpłynąć na (dys)komfort jazdy. Na szczęście tutaj żadnych problemów nie było. Jest ich sporo, są sensownie zaplanowane, a telefon, klucze, portfel czy napój można łatwo i szybko wrzucić lub wyciągnąć. Lubię też fakt, że ekran dotykowy aktywuje się jeszcze zanim go dotkniemy. To znaczy jeśli zbliżymy palec do nawigacji, automatycznie pojawi się menu. Irytowało mnie natomiast... tempo wycieraczek. Tak, wiem, absurd, ale jeśli akurat tego potrzebujemy, to szybko się to zauważa. Było skalibrowane wyjątkowo szybko, przez co nie dało rady ustawić sporadycznego machnięcia w chociaż nieco dłuższych odstępach czasu przy lekkiej mżawce.
Dodatkowo kierowcę wspiera system head display, czyli wyświetlanie parametrów jazdy na szybie lub specjalnym ekranie nad kierownicą. Tutaj także on jest, ale nie włącza się z automatu. Dopiero po jakimś czasie odkryłem, że wysuwa się go specjalnym przyciskiem. Wtedy z deski rozdzielczej wyjeżdża mały "celownik", na którym widzimy prędkość czy wskazówki nawigacyjne.
Czy jedzie się wygodnie? Niech odpowiedzią samą w sobie będzie fakt, że z Warszawy do Zakopanego przejechałem bez żadnego postoju na „rozprostowanie kości”. Testowo wskoczyłem też do tyłu i jest tam miejsca wystarczająco do wygodnej podróży nawet dla wysokich osób. Bagażnik? Jego pojemność wzrosła i wynosi teraz 615 litrów. Składające fotele i wykorzystując drugi rząd siedzieć można ją zwiększyć o kolejny tysiąc litrów. W Tiguanie jest także opcja Easy Open (+1430 zł), którą doceni każdy, kto gramoli się do samochodu z masą siatek czy bagaży w rękach. Wystarczy stanąć przy bagażniku, machnąć nogą przy zderzaku, a specjalnie zamontowane czujniki otworzą klapę.
Silnikowa gama Tiguanów jest dość szeroka, bo wybierać można aż z 8 jednostek o mocy od 115 do 240 koni mechanicznych. Tylko dwa z nich nie mają napędu na cztery koła. My mieliśmy okazję jeździć 150-konnym 2-litrowym dieslem z 7-stopniową automatyczną skrzynią biegów i wspomnianym napędem na obie osie. Taki zestaw to 155 tys. zł za wersję podstawową, ale z dodatkami, które miał model testowy, cena podskoczyła o niecałe 50 tys. i z przodu pojawiła się dwójka. Przy tym wszystkim nowy Tiguan z tym silnikiem miał bardzo sensowne spalanie na poziomie ok. 6,5l/100km, dzięki czemu taka trasa w polskie góry nie zrujnuje właściciela finansowo.
W standardzie są np. system wspierające kierowcę Lane Assist (żeby nie wyjechać poza swój pas) czy Front Assist z awaryjnym hamowaniem i rozpoznawaniem pieszych (żeby nie wjechać w coś lub kogoś przed nami). Model, który widzicie na zdjęciach, wzbogacono natomiast m.in. o panoramiczny dach (+4410 zł), skórzaną tapicerkę, fotele top-komfort z regulacją w 14 kierunkach, których chyba nigdy nie wykorzysta (+9010 zł), ogrzewanie postojowe, które aktywuje się pilotem (+5200 zł) czy hak holowniczy (+3930 zł). Chwilę warto zatrzymać się przy tym ostatnim podpunkcie, bo tutaj producent może się pochwalić niezłymi osiągami. Nowy Tiguan jest w stanie pociągnąć przyczepę o masie 2,5 tony, co jest wynikiem lepszym niż u konkurencji. Dodatkowo kierowcę przy manewrowaniu z przyczepą wspiera system Trail Assist, który pilnuje nie tylko auta, ale i kąta skrętu przyczepy.
Volkswagen Tiguan nie jest samochodem terenowym. Niemniej, jest samochodem, którego kierowca w razie czego nie musi panikować. Na trasie raz pokładowy GPS, próbując ominąć korek, wyprowadził mnie w nocy w leśną, zasypaną śniegiem, oblodzoną leśną drogę pośrodku niczego (dzięki za Google Maps, które wyprowadził mnie z powrotem). Nie były to żadne wertepy, ale też nie warunki, które bezproblemowo łyknie każdy samochód. Tutaj w żadnym momencie nie czułem, że Tiguan sobie nie radzi. Koła nie buksowały, a auto nie traciło przyczepności. Poza tradycyjnym już wyborem pomiędzy standardowym, ekonomicznym i sportowym trybem jazdy, w razie czego są też do wyboru trzy tryby dopasowane do rodzaju nawierzchni (na standardowy, na śnieg/lód, na wzniesienia), które dostosowują na bieżąco podzespoły do aktualnych wymagań.
Zestaw, w który był uzbrojony testowany Tiguan, jest optymalny i w zupełności wystarczający. To samochód dla kogoś, kto chce mieć... święty spokój. Nie musi martwić się o to, czy da radę gdzieś dojechać. A jeśli ma jakieś wątpliwości, jest cała masa systemów, które w razie potrzeby wesprą kierowcę. Chociażby w górach, gdzie ułatwia zjeżdżanie ze wzniesień delikatnie samemu hamując. Napęd na drugą oś jest dołączany sprawnie, jeszcze zanim przód zacznie tracić przyczepność.
Nowy Volkswagen Tiguan to wszechstronny i uniwersalny samochód, który nadaje się właściwie wszędzie. Do zwykłej miejskiej jazdy, do rekreacyjnego wyjazdu poza miasto, czy wypadku w zaśnieżone góry. Szeroka gama silnikowa sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, a systemy wspomagające pozwolą kierowcy skupić się tylko na prowadzeniu. Praktyczny wymiar bardzo rozsądnie łączy się tutaj z eleganckim designem, sprawiając, że kupując Tiguana dostaniemy auto nie tylko ładne, ale i użytkowe. Ceny najtańszych modeli zaczynają się od 98 tys. złotych, ale by ten samochód faktycznie miał sens, trzeba liczyć się z dołożeniem kolejnych kilkudziesięciu tysięcy.