Do kin wchodzi film "Maria Skłodowska-Curie". W ikonę nauki wciela się Karolina Gruszka, reżyseruje Francuzka Marie Noelle. Ile prawdy jest w jej obrazie mówi mi Małgorzata Sobieszczak-Marciniak, która od ponad 20 lat prześwietla życiorys laureatki Nagrody Nobla.
Bardzo radośnie. Od lat czekałam na trzecią w historii kinematografii fabularną produkcję o Skłodowskiej. Pierwszą był amerykański film z 1943 r., drugą polsko-francuski, 3-odcinkowy serial z 1991 r.
Czy to dobrze czy źle, że reżyserka trzeciego obrazu jest Francuzką?
Sama się nad tym zastanawiałam. Wydaje mi się, że dobrze - i dla filmu, i dla samej Marii. Mam poczucie, że istniał bliżej nieokreślony lęk przed robieniem fabuły w Polsce. Skłodowska jest mimo wszystko bardziej pomnikową postacią niż np. Albert Einstein. Do tego jego wizerunku z językiem na wierzchu, rozwianą fryzurą wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni i nawet czytając jego biografię, przed oczami mamy radosnego "postrzeleńca". Natomiast w przypadku Marii tak nigdy nie było.
Dlaczego?
Raz że - poprzez to, co widzimy na zdjęciach - była osobą, która rzadko się uśmiecha, dwa, że rodzina, szczególnie siostry, po jej śmierci dbała o to, by tę pomnikowość zachować. Ewa Curie w znanej biografii nie napisała nawet słowa na temat romansu i afery z Langevinem. Nie dlatego, że o tym nie wiedziała, ale dlatego, że takie dostała wskazówki. Z tego powodu myślę, że polscy reżyserzy się bali. A Francuzce było łatwiej. Nawet jeśli ktoś chciałby skrytykować ten film, jej to nie dotknie, bo jej tu nie ma.
Spotkała się z nią pani? Wiem, że była pani konsultantką filmu.
Nie miałam okazji, ale sądzę, że fakt, iż jest kobietą pomógł jej stworzyć taki, a nie inny obraz Marii. Mężczyzna, moim zdaniem, nie ma w sobie tego czegoś, co ma w sobie ona. A moja praca - na samym początku polegała na wspieraniu twórców w zdobywaniu środków z PISF, przekonywaniu, że należy tę produkcję wspierać. Później pomagałam im w poszukiwaniu sprzętów, wskazywałam miejsca, gdzie mogli znaleźć różne rzeczy.
Sądzi pani, że przenoszenie życia Marii na ekran wymagało od nich odwagi?
Wydaje mi się, że tak. To było mierzenie się z jej naukową powagą, w nieco sztuczny, ale też celowy sposób podkręcaną. Była przecież ikoną, kobietą, która musiała walczyć z męskim światem. A z drugiej strony była niezwykle zamknięta w sobie. Potrafiła poprosić swoją przyjaciółkę Amerykankę, panią Meloney o zniszczenie jej wszystkich listów. Tak się zresztą stało.
Z jakiego powodu?
Maria bardzo dbała o prywatność. Nie lubiła pokazywać się publicznie, nie lubiła rozmów z dziennikarzami. W związku z tym chodziło o to, by znaleźć informacje, które pozwoliły bez przekłamania pokazać ją w taki sposób, jak ją pokazano. To znaczy: człowieka, kobietę z krwi i kości, ze wszystkimi uczuciami, z różnych powodów skrywanymi. Ale jednak pełną emocji i sprzeczności.
Co pani czuła oglądając filmową Marię na ekranie?
Przez długi czas, mówię to całkowicie szczerze i otwarcie, nie mogłam się wyrwać z takiej maniery porównywania tego, co widzę ze znanymi mi faktami. To jest trudne, ale ciężko, żeby było inaczej, skoro przez tyle lat zajmuję się tą osobą. I to mnie męczyło do pewnego momentu. Potem dałam się ponieść filmowi i mi ulżyło. Zaczął przemawiać do mnie chyba jak do osoby, która może trochę więcej wie od innych, ale patrzy na Skłodowską zupełnie świeżym spojrzeniem.
A jest coś, co mogłoby przekonać wiedzących mniej albo prawie nic?
Z chłodnego punktu widzenia? Fantastyczne zdjęcia, które chwilami pokazując coś, nie pokazują wszystkiego. Piękna muzyka, zmieniająca się w zależności od emocji bohaterki. Fantastyczna gra aktorska... Pani Karolina Gruszka mówiła wielokrotnie, że chciałaby zagrać Skłodowską, bo czuje, że zgadza się z tym, jak Maria widziała świat.
Noelle i Gruszka uczłowieczają ją?
Dają szansę spojrzenia na Skłodowską jak na zwykłą osobę. Oczywiście genialną, wyprzedzającą swoją epokę, ale poza tym osobę, która żyła takimi samymi potrzebami, lękami i radościami jak my. Chociaż była bardzo skromną, to nie oszukujmy się, cieszył ją fakt, że z Piotrem i potem sama dostała najbardziej prestiżową nagrodę w świecie nauki. Ale nie przywiązywała wagi do złotego medalu, za pieniądze z pierwszej nagrody zrobili remont mieszkania, po drugiej wsparła sanatorium siostry i szwagra w Kościelisku.
Która, o dziwo, często się uśmiechała.
To czy ona się uśmiechała czy nie, warto odnieść do konkretnego momentu w jej życiu, co Noelle doskonale pokazuje. Najpierw jest relacja z Piotrem, radosne, wspólne dni, potem jego śmierć i zanurzenie w mroku, później widać światełko w tunelu – niesie je Langevin. Ale po tym wszystkim, co się zdarzyło, według mnie następuje totalna ciemność. Ona nigdy się z tego nie podniosła.
Ja odniosłam wrażenie, że miała niezwykle silny charakter.
Wydaje mi się, że było to coś, co dostała w "wychowawczym spadku". Do Francji przyjechała z kraju, w którym nie było wolności, poza tym we wczesnym dzieciństwie straciła matkę i siostrę. Siła, jak sądzę, ujawniała się u niej w krytycznych momentach, bo w gruncie rzeczy Maria była bardzo wrażliwą i kruchą osobą.
Nie siłaczką?
W już mocno dojrzałym wieku pisała do siostry, że walczy z emocjami przez całe życie i te emocje nie są dobre. Człowiek traci siłę i spokój, ta walka wybija z utartej drogi do celu. A więc wcale nie było tak, że emocji nie miała, bo one nią targały, ale weźmy pod uwagę świat, w jakim żyła. Pamięta pani sformułowanie użyte przez Daniela Olbrychskiego (gra Emila Amagata) w filmie? Wygłasza coś w stylu: Zimna baba, ale fajnie byłoby ją przelecieć.
Pamiętam.
Nie wiem jak to dokładnie brzmi po francusku, rozumiem też współczesne tłumaczenie, ale wydaje mi się, że taka sytuacja mogła mieć miejsce. Na zjeździe naukowym była jedyna kobietą - inteligentną, mądrą, jednocześnie niedostępną i tajemniczą, przez co dla mężczyzn-zdobywców atrakcyjniejszą. Wydaje mi się, że pewne cechy mężczyzn i kobiet aż tak bardzo od tamtych czasów się nie zmieniły (śmiech).
Skoro rozmawiamy o fascynacjach... Skąd wzięła się pani fascynacja Marią?
Moi rodzice są chemikami. W szkole podstawowej dostałam od nich książkę Ewy Curie o matce. Przeczytałam ją. Lata później, w 1993 r. tata znalazł ogłoszenie, że w muzeum Marii szukają kogoś do pracy. Akurat byłam po studiach, miałam małe dziecko i chyba rodzicom zależało, bym wreszcie zaczęła robić coś konkretnego w życiu (śmiech). Poszłam więc na rozmowę i zostałam przyjęta. Pracę zaczęłam od lektury dawnej książki... I poczułam się tak jakbym znów była nastoletnią dziewczyną czytającą ją z wypiekami na twarzy. Wpadłam (śmiech).
Może to banalne, ale i tak spytam. Maria czegoś panią nauczyła?
Nad biurkiem w moim pokoju wisiał jej portret. Czasem ktoś pytał, czy ją lubię i jakie mamy relacje...Momentami bardzo mnie denerwowała, wkurzała tym, że była taka poukładana i niezwykle uparta. Dziś uważam, że to jedyna metoda, by coś w życiu osiągnąć. Dla mnie, ale i dla wszystkich, nie tylko dziewczyn, kobiet i feministek, Maria może być przykładem tego, że naprawdę da się realizować swoje pasje i marzenia, nawet jeśli to się wydaje kompletnie niemożliwe. Raz jest lżej, raz ciężej, zrani się ludzi, ale można być szczęśliwym.
Ona była szczęśliwa?
Sądzę, że tak...Właśnie dlatego, że robiła to, co kochała, choć jej prywatne życie trudno nazwać szczęśliwym... To największa nauka, może nie bezpośrednio, która płynie z filmu Noelle.
A gdyby mogła pani spotkać się ze Skłodowską, o co by ją pani zapytała?
Maria Skłodowska zawsze mówiła, że w nauce nie należy interesować się ludźmi, tylko ich osiągnięciami. Natomiast to, co robiłam przez całe życie, było pokazywaniem ich przez pryzmat jej prywatności. Zadałabym jej więc pytanie, jak to odbiera i czy to akceptuje?
Małgorzata Sobieszczak - Marciniak – była dyrektor Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, związana z nim przez 21 lat. Konsultantka wielu filmach o uczonej, również tego ostatniego w reż. Marie Noelle. Obecnie prezes Towarzystwa Marii Skłodowskiej-Curie w Hołdzie, działający przy stołecznym Instytucie Onkologii (kiedyś Radowym). Gość wielu wykładów, audycji telewizyjnych i radiowych poświęconych Skłodowskiej-Curie. Autorka książek i artykułów na temat polskiej naukowczyni.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl