
To było złośliwe, złe i bez klasy, ale jakże prawdziwe. Czym jednak byłaby Polska bez funduszy strukturalnych? Największy reformator naszego kraju wicepremier Mateusz Morawiecki, szef ministerstwa finansów i rozwoju obudziłby się goły, jak święty turecki. Tymczasem w jego liczącym 200 stron Planie na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, połowa zadań ma być (lub już jest) finansowana z funduszy unijnych.
Każde rozwiązanie, które utrudni nam korzystanie ze środków polityki spójności (nawet jeżeli będą one skromniejsze niż dzisiaj) w ciągu najbliższych dziesięciu lat, jest dla Polski niekorzystne. Bez tych środków, albo ich szybkiego zastąpienia pieniędzmi z innych źródeł, zahamowane zupełnie zostaną inwestycje modernizacyjne i rozwojowe oraz nastąpi zanik większości polityk publicznych i samorządu terytorialnego. Czytaj więcej
Funduszami administruje Komisja Europejska, a nie poszczególni politycy. Nie jest tak łatwo zablokować ich wypłatę. Tak naprawdę jeszcze bardziej niż na euro-dotacjach, korzystamy na udziale we wspólnym rynku i tutaj niebezpieczna jest izolacja Polski . Więcej krzywdy mogą nam zrobić podobne pomysły jak płaca minimalną dla polskich kierowców. To uderzyło w największy biznes polskich firm w Niemczech.
Zapowiada się, że wypominanie eurodotacji będzie stałym motywem kolejnych wypraw polskich polityków do Brukseli. Tym bardziej, że premier Beaty Szydło i ministra Waszczykowskiego nie było stać na równie celną ripostę. Gdyby tylko mieli trochę więcej refleksu, mogliby odparować w ten sposób:
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl