Przerażające obrazy płynęły podczas weekendu ze spokojnej, jak się wydawało dotąd, Holandii. Starcia z policją, zamieszki, zerwana holenderska flaga – to wszystko z udziałem tysięcy wściekłych Turków w Rotterdamie i Amsterdamie podburzanych przez rząd w Ankarze. W całej Holandii żyje ich około 400 tys. i tymi protestami raczej nie zyskali nowych sprzymierzeńców. Wręcz przeciwnie. "My tu rządzimy" – napisała jedna z gazet. Antyimigrancki Geert Wilders może tylko zacierać ręce.
Gotowało się w Holandii przez cały weekend, choć wydawało się, że do tej pory Turcy raczej nie wzbudzali tu wielkich problemów. To nie jest grupa imigrantów, jak niedawna fala z Syrii. Oni najczęściej pracują, mają swoje biznesy, mieszkają tu od lat. Kolejne pokolenia. – To ludzie pracy, jak my – mówi Danuta Siejka, Polka, która od 15 lat mieszka w Rotterdamie. Ma sąsiada Turka, na jej ulicy mieszka sporo Turków, a w całym mieście widać ich dosłownie wszędzie. Również tych, którzy przyjeżdżają w odwiedziny. – Bardzo często w weekendy przyjeżdżają z Niemiec, to widać po rejestracjach. A w ostatni weekend w mieście było bardzo dużo samochodów na czerwonych, belgijskich rejestracjach – przyznaje.
Faktycznie. Po tym, jak holenderski rząd odmówił przyjęcia dwójki tureckich ministrów, Turcy z ościennych krajów zaczęli się skrzykiwać. Wielu przyjechało do Holandii tylko po to, by wesprzeć swych braci. Polska dziennikarka w Holandii tak pisała na Facebooku:
Holenderska armia liczy tylko 48 tys. żołnierzy
Na ulicach zrobiło się groźnie, pod adresem Holendrów poleciały oskarżenia o nazizm. Kraj, który dał im pracę, lepsze życie, wszelkie możliwości, nagle dla wielu stał się wrogiem. Turcy, na znak antyholenderskiego protestu, wbijają noże w pomarańcze. To narodowy kolor Holandii. Nienawiść leje się w sieci. Ktoś donosi na Twitterze, że prorządowa gazeta turecka pisze, że w Holandii jest 400 tys. Turków, a holenderska armia liczy tylko 48 tys. żołnierzy. Inni piszą, że Turcy powinni respektować holenderskie zwyczaje i prawo. Spirala się nakręca.
Danuta Siejka mówi, że rodzina z Polski też do niej dzwoniła, żeby spytać, co się w tym Rotterdamie wyprawia. Ona jednak uspokajała: – Nic się nie dzieje. U nas jest spokojnie.
Choć obrazy mówią same za siebie, a władze Amsterdamu donoszą, że i u nich doszło do zamieszek, a policja aresztowała 13 osób. Polka mieszka blisko centrum Rotterdamu, niedaleko tureckiego konsulatu, gdzie było najbardziej gorąco, i twierdzi, że nie odczuła żadnych niepokojów. – To tylko 15 minut ode mnie. Nic nie było słychać. Tego dnia byłam też w centrum i nic się tam nie działo – mówi w rozmowie z naTemat. Choć ma dobre zdanie o Turkach, pochwala jednak decyzję holenderskiego rządu. Inny kraj nie powinien mieszać się w sprawy Holandii. – Dobrze się stało – mówi.
Turecka diaspora, jedna z największych
Ta opinia pokutuje w Holandii mocno. Prezydent Turcji, który chciał wśród swoich rodaków za granicą, prowadzić kampanię wyborczą (przed referendum, które da mu pełnię władzy – tutaj o tym pisaliśmy), oskarżył holenderski rząd o rasizm, islamofobię. A szef MSZ Turcji nazwał Holandii stolicą faszyzmu. Pojawiły się groźby, szantaż, słowa, że Holandia jeszcze pożałuje. Tylko dlatego, że premier Holandii nie zgodził na prowadzenie takiej kampanii w jego kraju i nie wpuścił dwójki tureckich ministrów.
– Holandia to bardzo tolerancyjny kraj. Zawsze się tym szczyciła. Ale okazuje się, że Erdogan zaraz będzie chciał rządzić w każdym kraju, gdzie mieszkają Turcy. Na to nie można się zgodzić – mówi nam inny z Polaków, od lat mieszkający w Holandii. Takich Turków jest 5,5 miliona, z czego 4,5 mln mieszka w Europie Zachodniej. Do tej pory wydawało się, że głównie w Niemczech. Ale 400-tysięczna diaspora w Holandii uważana jest za jedną z największych. Jej początki sięgają lat 60. ubiegłego wieku, gdy Turcy zaczęli przyjeżdżać tu do pracy. W latach 80. dołączyli uchodźcy.
– W naszych oczach Turcy ciągle bardziej czują się Turkami, a nie Holendrami. Również ci, którzy się w Holandii urodzili, odczuwają głębokie korzenie z Turcją. W ich przypadku integracja nie do końca się sprawdza. Nigdy nie byli zmuszani do obowiązkowej nauki języka holenderskiego, bo mówiło się, że Turcja kiedyś wejdzie do UE. Zawsze wysoko cenili demokrację w Holandii. A teraz krzyczą, że ich prawa demokratyczne są łamane – mówi nam jeden z mieszkańców Rotterdamu. Choć zastrzega, że oczywiście nie wszyscy.
Policjant Turek na holenderskiej służbie
Tych zintegrowanych jest, jego zdaniem, około 80 procent. Bardzo dużo. Reszta żyje jak się da. – W dużych miasta są tureckie getta. Gdy dojdzie do jakiegoś aktu przemocy, bardzo często słychać potem, że to pewnie dzieło Turka – twierdzi nasz rozmówca.
Ale podaje też przykład integracji. Świeży, z ostatniej chwili. Gdy minister ds. rodziny Fatmy Betul Sayan chciała przedostać się do konsulatu w Rotterdamie (ostatecznie odwieziono ją na granicę z Niemcami), natychmiast otoczył ją kordon holenderskiej policji. Okazało się, że minister mówi tylko po turecku, potrzebny był tłumacz. Wtedy wezwano policjanta, Turka. – Przetłumaczył co minister mówiła, po czym odwrócił się na pięcie i odmaszerował do swoich holenderskich obowiązków – mówi nasz rozmówca.
Wilders już grzmi, że mogą wyjeżdżać
Cała afera nie pomaga jednak w uspokojeniu antyimigranckich nastojów, które przetaczają się przez Europę. Tym bardziej w Holandii, gdzie lada dzień odbędą się wybory parlamentarne i gdzie Geert Wilders mocno grzmi, jak ma dość imigrantów – jak się nie podoba, mogą wyjeżdżać.
Takimi protestami, jak ostatnio, sami Turcy też nie pomagają. Zresztą, ich polityczne zaangażowanie na rzecz rodzinnego kraju też jest mocno znane. – Oni też w swoim gronie są mocno podzieleni. Jedni są za Erdoganem, inni nie – słyszę. Po ubiegłorocznej próbie puczu w Ankarze, o który Erdogan oskarżył ruch Gülena, Turcy w Holandii też odczuli polityczne naciski. Niezależny portal turecki opisywał, jak w holenderskich miastach dochodziło do podpaleń czy ataków z koktajlami Mołotowa na budynki, które miały należeć do osób powiązanych z opozycją wobec Erdogana. W mediach społecznościowych krążyły zaś komunikaty wzywające do bojkotu ich biznesów.
Ważne tureckie wartości
Na filmikach, które po ostatnich zamieszkach krążą w sieci, Turcy mówią, że wyszli na ulice protestować, bo nie zgadzają się z rasistowską polityką holenderskiego rządu. A także, by pokazać, że ważne są dla nich tureckie wartości.
Holenderskie społeczeństwo odpowie na to już 15 marca.
Napisz do autorki : katarzyna.zuchowicz@natemat.pl