
Najpierw wyliczył, ile pieniędzy "ukradł mu już bank", stosując zakazane prawem klauzule w umowie kredytu frankowego. Następnie odmówił dalszego płacenia rat i poczekał na pozew banku o zapłatę. A wtedy bank sam się zapędził w kozi róg, bo musiał udowodnić z czego wynika gigantyczne zadłużenie klienta z kredytem frankowym.
Niniejszym sąd w kolejnym wyroku wysadził w powietrze wielką kombinację części polskich bankowców. Chodzi o tę część kredytów hipotecznych, w których franki szwajcarskie występowały tylko na papierze umów kredytowych. Gdyż sam klient otrzymywał pieniądze na zakup nieruchomości w walucie złoty polski. Potem jedynie rozliczano spłatę rat, tak jakby zadłużył się we frankach, czyli z szeregiem dodatków, które nabijały kabzę bankowi.
Wyrok sądu jest nieprawomocny i być może bank się od niego odwoła. Nie jest to jednak pierwszy przypadek, gdzie sąd staje po stronie frankowicza. Tak jak kropla wody powoli drąży skałę, by w końcu ją rozsadzić, tak prawnicy i klienci małymi uderzeniami zaczynają kruszyć beton instytucji finansowych.
Branża bankowa broni się pokazując miliardy złotych strat, grożąc pozwami wobec Skarbu Państwa jeśli wprowadzone zostanie prawo o obowiązkowym przewalutowaniu?
Część tych argumentów to słowa Związku Banków Polskich, który wiadomo czyje interesy reprezentuje. Nie podoba mi się szantażowanie polityków, że w razie wejścia w życie niekorzystnej ustawy banki będą się domagać odszkodowań w ramach ochrony inwestycji zagranicznych. Proponuję bankom, aby porozumiały się z klientami „po dobroci”. W sądach, a to tylko kwestia 2-3 lat, mogą stracić znacznie więcej. Czytaj więcej
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
