Najpierw wyliczył, ile pieniędzy "ukradł mu już bank", stosując zakazane prawem klauzule w umowie kredytu frankowego. Następnie odmówił dalszego płacenia rat i poczekał na pozew banku o zapłatę. A wtedy bank sam się zapędził w kozi róg, bo musiał udowodnić z czego wynika gigantyczne zadłużenie klienta z kredytem frankowym.
Podobno kredyt polega na spłacie kapitału oraz odsetek. Skoro klient wziął 130 tys. zł. kredytu, spłacał go rzetelnie przez 9 lat, to jakim cudem pozostało mu do spłaty 180 tys. zł kapitału kredytu? Mniej więcej takie zdroworozsądkowe pytanie sąd zadał przedstawicielom banku. A usłyszał? Skomplikowane tłumaczenia o indeksowaniu kwoty kredytu do CHF, spreadach walutowych, ustalanym przez bank kursie wymiany franka, który był zaskakująco wyższy od notowań NBP.
Jednym zdaniem, im bardziej bankierzy wikłali się w tłumaczenia, tym bardziej sami pisali na siebie akt oskarżenia. Bo z ich stanowiska wynikało, że frankowa pętla długów wynika z praktycznego zastosowania kilku zakazanych już przez sąd konsumencki tzw. klauzul abuzywnych.
A skoro są zakazane, to prościej chyba się nie da... Wyrok w 100 procentach korzystny dla klienta banku sąd wydał już po pierwszej rozprawie i półgodzinnej naradzie. Bankierzy nawet nie zaczekali na ogłoszenie sentencji. Ulotnili się, przeczuwając klęskę.
– I dlatego powtarzam, przestańcie płacić to g**no. Byle pod opieką dobrego prawnika – ogłosił właśnie na Facebooku Igor Kowalski. To internetowy pseudonim założyciela strony Odfrankujkredyt.info. Właśnie osiągnął dokładnie ten efekt - odfrankowił sobie kredyt. Bo kiedy sąd wyciął z jego umowy wszystkie nielegalne zapisy, pozostało w niej tylko tyle, że Kowalski pożyczył 130 tysięcy złotych, ma oddawać raty w złotych w oparciu o odsetki w umowie, czyli stawkę LIBOR oraz marżę. Tak taniego kredytu nie dostaniecie "po dobroci" w żadnym banku.
Historia tego Frankowicza jest wręcz typowa. Na zakup 42-metrowej kawalerki wziął kredyt hipoteczny, a korzystając z "porady" finansistów podpisał kredyt indeksowany do CHF. A w co wdepnął, zorientował się w słynny "czarny czwartek" w styczniu 2015 roku, kiedy po raz pierwszy kurs CHF poszybował w okolice 5 zł. Przyznaje, że dopiero wtedy oświeciło go i dokładniej przeczytał umowę z bankiem Znalazł w niej tzw. klauzule abuzywne (tutaj informacja UKOKIK na ich temat).
Pseudofranki na cenzurowanym
Niniejszym sąd w kolejnym wyroku wysadził w powietrze wielką kombinację części polskich bankowców. Chodzi o tę część kredytów hipotecznych, w których franki szwajcarskie występowały tylko na papierze umów kredytowych. Gdyż sam klient otrzymywał pieniądze na zakup nieruchomości w walucie złoty polski. Potem jedynie rozliczano spłatę rat, tak jakby zadłużył się we frankach, czyli z szeregiem dodatków, które nabijały kabzę bankowi.
W przypadku Kowalskiego nadpłata wyniosła 20 tys. złotych. A wynikała chociażby z różnicy pomiędzy oficjalnym kursem Narodowego Banku Polskiego a kursem ustalonym według widzimisię banku. Na przykład ustalając Kowalskiemu kwotę do spłaty na 182 tys. zł, bank przeliczył franki według własnego kursu czyli po 4,03 zł w tym, samym dniu średni kurs NBP wynosił 3,92 zł.
Ten "standard" w działaniach banków od dawna uznany jest za niezgodny z prawem. A sama klauzula indeksacyjna (czyli zapis w umowie mówiący o zasadach przeliczania tych "wirtualnych franków" na złotówki) została uznana przez sądy i UOKiK za niedozwolone. Przy tym wszystkim UOKiK okazał się tekturową instytucją. Bo poradził klientom, że jak już znajdą zakazane klauzule w swoich umowach, to powinni sami skłonić banki do zaprzestania nagannych praktyk.
Kowalski opowiedział nam, jak to wygląda w praktyce. Pisał sobie i pisał te reklamacje, a bank nic. Pewnie w domu zabrakłoby tonera w drukarce, gdyby nie wpadł na inny pomysł. Wyliczył, ile wyniosła jego nadpłata (tutaj znajdziecie kalkulator) i oświadczył bankowi, że wstrzymuje płacenie kolejnych rat dopóki to się wyrówna. Wtedy bank przemówił z całą surowością, czyli uzyskując w uproszczonym trybie nakaz zapłaty. Kiedy jednak sprawa trafiła do sądu, na liczące 4 strony pismo banku Kowalski odpowiedział 70 stronami. Jak radzi innym, lepiej jest przedstawić sędziemu gotowy pakiet wiedzy o pseudofrankach. I odniósł sukces.
Klienci zaczynają wygrywać
Wyrok sądu jest nieprawomocny i być może bank się od niego odwoła. Nie jest to jednak pierwszy przypadek, gdzie sąd staje po stronie frankowicza. Tak jak kropla wody powoli drąży skałę, by w końcu ją rozsadzić, tak prawnicy i klienci małymi uderzeniami zaczynają kruszyć beton instytucji finansowych.
Z wypowiedzi Frankowiczów wyziera jednak gorycz rozczarowania. Dopóki milion osób był pilnie potrzebny do oddania głosu w wyborach, politycy mizdrzyli się do nich obiecując ustawowe przewalutowanie. A teraz prezydent, premier i prezes rządzącej partii każą im szukać prawa i sprawiedliwości na własną rękę.
O tym, że wygrana konsumentów jest już kwestią czasu.
Branża bankowa broni się pokazując miliardy złotych strat, grożąc pozwami wobec Skarbu Państwa jeśli wprowadzone zostanie prawo o obowiązkowym przewalutowaniu?
Część tych argumentów to słowa Związku Banków Polskich, który wiadomo czyje interesy reprezentuje. Nie podoba mi się szantażowanie polityków, że w razie wejścia w życie niekorzystnej ustawy banki będą się domagać odszkodowań w ramach ochrony inwestycji zagranicznych. Proponuję bankom, aby porozumiały się z klientami „po dobroci”. W sądach, a to tylko kwestia 2-3 lat, mogą stracić znacznie więcej. Czytaj więcej