Szukam rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, które nie mieszkają w Warszawie. Które kolejne rocznice przeżywają z dala od medialnego zgiełku, zamętu politycznego i manifestacji. Których głos nie przebija się tak mocno, jak innych rodzin z pierwszych stron gazet. Panią Alinę Wojtas znajduję w Lublinie. To wdowa po pośle PSL Edwardzie Wojtasie. - Władza ma swoje prawa. Narzuca swój punkt widzenia. Na to ja, ani inne rodziny, nie mamy żadnego wpływu. Przyjmujemy to tak, jak jest - mówi naTemat. W telefonie słychać przejmująco smutny głos.
Nie. Przychodzą zaproszenia, ale my 10 kwietnia nie uczestniczymy w żadnych uroczystościach poza Lublinem. Chcemy w ten dzień być tutaj, na miejscu, przy grobie mojego męża. To już siedem lat, a ja i moje córki ciągle bardzo to przeżywamy. Ten dzień nadal jest dla nas bardzo trudny, bardzo bolesny. Cieszymy się, że tyle osób o moim mężu pamięta, przychodzi na grób, modli się. To jest budujące w tej strasznej tragedii.
Jak co roku, będzie msza, spotkanie na cmentarzu w gronie rodziny i przyjaciół, modlitwa, kwiaty, znicze, przemówienia, kondolencje... W przeddzień wojewoda lubelski w imieniu pana prezydenta i pani premier złoży wieńce na grobie męża.
Utrzymuje pani kontakt z rodzinami innych ofiar?
Nie. Jestem z dala od Warszawy. Nie spotykam się z innymi rodzinami na co dzień. Tylko wtedy, gdy mamy jakieś spotkanie w prokuraturze jest okazja, żeby porozmawiać, wymienić opinie. Przeżywam to bardzo osobiście i może przez to jeszcze bardziej dotkliwie. Jestem z tym sama. I jestem z dala od polityki, której dużo narosło wokół tej tragedii.
Jest jej więcej niż kilka lat temu.
Zdecydowanie więcej, ale widocznie władza tak chce i tak musi być. To wola rządzących. Tylko władza mogłaby to zmienić.
Jak ją pani odbiera tę politykę z dala, z Lublina?
Staram się być obojętna. Żeby jakoś dało się żyć, człowiek patrzy już na tę politykę z obojętnością. Nie uczestniczę w niej, nie chcę w nią wchodzić.
Wydaje się niemożliwe. Polityka smoleńska atakuje nas z każdej strony. Nie ma dnia, by nie było słychać o Smoleńsku.
Tak. Mimo starań, całkowitą obojętność trudno jest zachować. Przez cały rok słyszymy słowo ”Smoleńsk” i my, rodziny, jesteśmy już tą polityką poobijani.
Co jest najgorsze? Co najbardziej burzy spokój?
Te niepotrzebne podziały. Niepotrzebna wymiana zdań. Przy takiej tragedii nie powinno to mieć miejsca. Jedni składają kwiaty tu, drudzy tam, oddzielnie. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. My, rodziny, nie mamy na to żadnego wpływu. Nawet nie chcę o tym mówić.
Władza ma swoje prawa. Narzuca swój punkt widzenia. Na to ja, ani inne rodziny, nie mamy żadnego wpływu. Przyjmujemy to tak, jak jest. W 2016 roku nasze życie przytłoczyło słowo "ekshumacja". Żyjemy tym teraz cały czas. Oczekując na to, kiedy otrzymamy postanowienie dotyczące naszej najbliższej osoby.
Pani była przeciwko, podpisała Pani list. Można jeszcze coś zrobić?
Nie. Jakiekolwiek sprzeciwy nie mają już żadnego znaczenia. Zostało postanowione, nie mam na to wpływu.
Czy wie pani chociaż, kiedy spodziewać się decyzji o ekshumacji męża?
Czekamy na tę informację. Z drżeniem patrzymy, jak przychodzi do nas listonosz. Otwieramy kopertę i patrzymy, czy to postanowienie dotyczące męża. Czy jeszcze, tym razem, nie. Cały czas czekamy. To wszystko jest takie trudne. Nie da się o tym zapomnieć, nie da się ran zagoić, cały czas przeżywamy żałobę. Co rocznica, przypominamy sobie te chwile sprzed 7 lat. A tu jeszcze ekshumacje. Tego się nie spodziewaliśmy. Dla nas to kolejne, bolesne przeżycie.
Polityczne miesięcznice, co miesiąc wizyty Jarosława Kaczyńskiego na Wawelu…Co pani o tym myśli?
Widocznie komuś jest to potrzebne. Nie wiem. Nie chcę się nawet na ten temat wypowiadać, czy tak powinno być, czy jest tego za dużo. To wszystko są elementy polityczne. Ja też chodzę na grób, zapalam znicz, modlę się. Ale tylko ja i rodzina.
Byłoby łatwiej wrócić do normalnego życia, gdyby nie ta polityka smoleńska?
Nie wiem. Już chyba się przyzwyczailiśmy do tego, że bez Smoleńska nie ma życia. Nie ma dnia, nie ma tygodnia, żebyśmy tego słowa nie słyszeli. 7 lat minęło i cały czas jesteśmy wokół tej katastrofy. W szczególności my, rodziny, które ta tragedia bezpośrednio dotknęła. Nie wiem, jak wyglądałoby życie, gdybyśmy tego słowa "Smoleńsk" nie słyszeli tak często.
Ale tak, są takie momenty, gdy o katastrofie słyszymy mniej i wtedy można zająć się innymi sprawami. W okolicach rocznicy jest trudniej. I tak pewnie będzie przez kolejne lata.
Nie widziałam. Nie otrzymałam zaproszenia na premierę filmu "Smoleńsk" w Teatrze Wielkim w Warszawie. Może wtedy, razem z innymi rodzinami, zdecydowałabym się obejrzeć ten film. Sama nie miałam odwagi iść do kina.
W Smoleńsku też nie byłam. Nie mam w sobie takiej siły i nie wiem, czy kiedyś będę ją miała. W tym roku też przyszło zaproszenie, żeby polecieć, ale podziękowałyśmy. Dużo jest takich osób, które nie lecą.
Śledzi pani wszystkie doniesienia o katastrofie?
Jak człowiek słyszy "Smoleńsk" w telewizji, to zawsze zatrzyma się przed telewizorem. Sama też szukam informacji. Staram się nawet artykuły opublikowane w internecie drukować. Wpinam w segregatory i stawiam na półce. Mam ich już kilka. Artykułów jest tak dużo, a wiele umyka z pamięci. A tak kiedyś, jak będę na emeryturze, może będę do nich sięgała.
To był zamach? Wierzy pani w tę teorię?
Wierzyć można w różne rzeczy. Tu są potrzebne fakty, konkrety. Nie wiara. Na razie myślimy w kategoriach wypadku. Nie mamy dowodów, że to nie był wypadek. Oczywiście, chcielibyśmy znać prawdę, ale czy kiedykolwiek poznamy jedną prawdę o Smoleńsku? W to wątpię. Skoro przez 7 lat nie udało się tak jednoznacznie określić przyczyny, to chyba tak już zostanie.
Czuje pani, że obecny rząd przybliżył bardziej wyjaśnienie przyczyn katastrofy?
Nic się nie zmieniło. Podkomisja cały czas pracuje i myślę, że rząd będzie jeszcze podejmował liczne próby, by wyjaśnić przyczyny. Ale na razie nie dowiedzieliśmy się niczego więcej. Żadnych nowych ustaleń nie ma. Zobaczymy.
Otrzymała Pani dużo rzeczy męża?
Sporo. Obrączka, zegarek, który nawet się nie zatrzymał. Drobne rzeczy z kieszeni: grzebień, dokumenty, prawo jazdy, drobiazgi, np. tic taki. W Mińsku Mazowieckim, gdzie rozłożono rzeczy, które nie zostały do nikogo przypisane, znalazłyśmy płaszcz i marynarkę. Dotarła też do nas teczka męża i jej zawartość, książki. Do czasu zakończenia śledztwa nie otrzymamy nośników typu aparat fotograficzny, karta pamięci, telefon. Wszystkie rzeczy trzymamy jak relikwie. Są schowane w pokoju męża, w regale.
W którym pewnie nic się nie zmieniło…
Trochę zmieniłyśmy, żeby nie przypominało nam tak bezpośrednio o tragedii. Przyszedł taki moment rok temu, kiedy stwierdziłyśmy z córkami, że trzeba coś zmienić, żeby było inaczej. Wcześniej przez długi czas nic w tym pokoju nie chciałyśmy zmieniać.
Często wraca Pani do tamtego dnia? Analizuje?
To było tak rano, tak szybko... Zdarzyło się w okresie wiosny, świąt wielkanocnych. Od tamtego dnia nie cieszy nas wiosna, budząca się przyroda, słońce. Nie czujemy tej wiosennej radości, to wszystko przysłania nam Smoleńsk. Jesteśmy tym słowem przybite.
Jak powinny być obchodzone rocznice tej tragedii?
Pamięć powinna być. Poprzez modlitwę, zapalenie zniczy… Godnie, spokojnie, razem. Wszyscy razem. Tak, jak oni wszyscy razem, obok siebie, siedzieli w tym samolocie. I z lewa, i z prawa. I prezydent.
Napisz do autorki : katarzyna.zuchowicz@natemat.pl